18 sie 2019

Od Juliena cd. Dearden

Rady? Mam jej dać jakieś rady? Mam jedną. Odmów pójścia na ten cały cyrk, póki jeszcze jest to możliwe.
Prawda jest taka, że nie było absolutnie żadnego dobrego rozwiązania, aby przeżyć tę imprezę, będąc całkowicie zrównoważonym, spokojnym i trzeźwym. Gniazdo żmij? Dobre porównanie. Dałbym plus dziesięć do kreatywności, ale za każdym razem, gdy o tym myślałem, moje samopoczucie dramatycznie spadało. Pomijam już fakt spędzenia w galerii handlowej paru ładnych godzin na "szybkie" zakupy. Do cholery, zdawałem sobie sprawę, że to odbierze mi cenny czas w moim życiu, który mógłbym wykorzystać w inny, ciekawszy sposób, ale skoro się zaoferowałem, nie złamię słowa. Nawet jakbym miał spędzić cały dzień na tej sofie. Szczerze, to już wolałem tu siedzieć i patrzeć w ekran telefonu, odwiedzając już chyba wszystkie portale społecznościowe z jakieś cztery razy, niż być tragarzem, pomocnikiem, recenzentem, manekinem i każdym po trochu, o ile one tylko tego chciały.
- Przygotuj się na pytania. Zarówno dziennikarzy, jak i członków rodziny. O ile tych pierwszych można zbyć zwykłym "spierdalaj", tak tych drugich nie radzę obrażać. Chociaż przydałoby się - prycham pod nosem, końcówkę wypowiedzi mówiąc bardziej do siebie niż do dziewczyny.
Dearden nie odzywa się. Czeka, aż skończę. Może najwyraźniej czuje, że muszę wylać wszelki żal z powodu tego, ale ja nie zamierzam tego robić.
- Będą niezmiernie zadowoleni i zaciekawieni, gdy dowiedzą się, kim jesteś, a tym bardziej, jeśli zaczniesz się chwalić statusem swojej rodziny - chociaż i tak będą zajęci innymi rzeczami. Na wesele zaproszeni są wysoko postawieni goście, każdy każdemu będzie wchodził tyłek - Jednak radzę rozmawiać z nimi jak najmniej. To żadna przyjemność - dodaję po chwili ciszy.
- Mówisz tak, jakby cała twoja rodzina była zła do szpiku kości - tym razem nasze spojrzenie się spotyka. Nie wierzy mi, że każdy z Callière to jak wilk gotowy obedrzeć owce aż do kości. Wiem jednak lepiej. W końcu swój swojego pozna.
Nie odpowiadam na jej uwagę. Zatrzymuję komentarz dla siebie. W tym samym momencie wychodzi Auburn w pierwszej sukience i staje przed nami. Łapie się w pasie i obraca wokół osi.
- I co wy na to? - zwraca się do nas obojga - Julien?
O nie. Dlaczego mam na to odpowiadać? To chyba najbardziej niewdzięczna fucha, jaką można mieć. Prostuję się i wzruszam ramieniem na znak, że dla mnie nie ma większego znaczenia.
Czy ja wyglądam jak stylista, czy ktokolwiek, kto siedzi w modzie?
- Ładna - odpowiadam, a siostra wydaje z siebie pomruk niezadowolenia.
- Bee? - nie pyskuje, przez co czuję ulgę. Ostatnie, co chcę słuchać to jej wymądrzań na temat, jaki jestem beznadziejny.
- Całkiem fanie leży, ale butelkowa zieleń nie pasuje do twoich oczu. Nie podkreśla ich i co prawda kolor jest śliczny, ale poszłabym dalej - Auburn kiwa głową, zgadzając się z Dearden i wraca do przymierzalni, zasłaniając się kotarą.
Co ja tu jeszcze robię?
- Usłyszę jeszcze jakieś rady, bardziej... no nie wiem... skonkretyzowane? - wraca do tematu, który ja myślałem, że skończyłem. Wzdycham, bo nie uśmiecha mi się temat, w którym mam rozmawiać o mojej rodzinie. Nawet jeśli nawiązuje do tego, jak ma się przy nich zachowywać.
- Nasi ojcowie to dobrzy przyjaciele, Malvin cię zna i lubi, więc co mam ci powiedzieć? Mam dużą rodzinę, ale sam nie wiem, kto przyjedzie, a kto nie i szczerze mnie to nie interesuje. Będę tam, bo dla Auburn to ważne - mówię już z wyraźną irytacją w głosie. Co dziwne, nie jestem zły na Dearden. Jestem zły na samego siebie.
- Jesteś nauczona jak rozmawiać z bogaczami i przedsiębiorcami. Nie muszę ci nic mówić. Gdybym miał ci poradzić kogo unikać, pewnie wymieniłbym każdego, ale tak się nie da, więc powiem, że przygotuj się na ostrą krytykę - przerywam, bo Auburn znów wychodzi, tym razem w beżowo-kawowej kreacji.
- Wyglądam jak latte z bitą śmietanką - mówi, co oznacza, że jej się niezbyt podoba.
- Ta stanowczo nie - odpowiada Dearden i krzywi się delikatnie.
- Wyglądam, jakbym była gruba - przewraca oczami dziewczynka i szybko chowa się z powrotem.
- Krytykę ze strony krewnych? - naprawdę tak bardzo ciekawi ją ten temat?
Mój Boże...
- Nie jestem ulubieńcem rodziny. Ten spod ciemnej gwiazdy. Antydziedzic. Będą się uśmiechać i udawać, że otacza nas tęcza, jedwab i promienie słońca, ale będą krytykować. Patrzeć spod byka, ukrywać pogardę... a z racji tego, że będziesz ze mną, to radzę ci, abyś zakryła to swoim pochodzeniem. Od razu urośniesz w ich oczach - przynajmniej ktoś, bo ja jestem na tak zwanej czarnej liście. Cóż, plus jest taki, że mój ojciec też na niej jest - A, no i nie radzę zbliżać się do mojej babki. Niestety będziemy musieli ją przywitać, dlatego postaraj się nie przejmować tym, jak zmierzy cię spojrzeniem i zacznie komentować twoją osobę, ale zapewne jej uwaga spadnie i tak na mnie. Koniec rad. Trzymaj się blisko mnie po prostu - Dearden nie odzywa się. Bawi się ramiączkiem od swojej torebki i bezgłośnie wciąga powietrze.
Właśnie powiedziałem jej, że to wesele będzie istnym koszmarem, a ona sama władowała się w gorsze piekło, niż się spodziewała. Jednak i tak nie odczuje tego tak, jak ja. Nie robię z siebie ofiary, bo mam tyle samo pogardy do mojej rodziny, co ona do mnie, ale faktem jest, że uszczypliwe uwagi będą kierowane głównie w moją stronę.
- Bee? - słyszymy zza kotary - Mogłabyś mi pomóc? - dziewczyna wstaje, odpowiadając twierdząco i zaraz znika w przymierzalni.
Rozglądam się po raz setny po sklepie. Jakoś nie mogę wysiedzieć już w jednym miejscu. Dotychczas błagałem o chwilę spokoju, a teraz drażni mnie ta cała bezczynność. Zostawiam torby dziewczyn na podłodze i zaczynam przechadzać się po uliczkach sklepu pomiędzy rozwieszonymi na wieszakach  rzeczach, w znacznej większości sukienkach. Wychodzę ze sklepu z dłońmi w kieszeni i ruszam wolnym krokiem przed siebie, oglądając każdy szyld. Moją uwagę przyciąga jeden z wystawą, podpisaną jakimś imieniem i nazwiskiem, prawdopodobnie jakiegoś projektanta, którego i tak za cholerę nie znam. Wchodzę do środka i od razu zostaję zaczepiony przez ekspedientkę. Mierzy mnie spojrzeniem i uśmiecha się tak, jak należy.
- Dzień dobry. Szuka pan czegoś specjalnego? - odzywa się delikatnym głosem.
- Tak, to dobre określenie - odpowiadam - Sukienki... dla kobiety, żeby nie było nieścisłości. Niezbyt wymyślna, tylko... ma być prosta. Ładna, elegancka, prezentująca się prosta sukienka, która będzie pasować - nie sądzę, aby moje wymagania były nie do spełnienia.
Dziewczyna przez chwilę rozgląda się i zaraz ponownie szeroko uśmiecha.
- Mamy coś w sam raz. Proszę za mną - prowadzi mnie do bocznej wystawy - To najnowsza sukienka, prosto od Antoniego Aristova, projektanta Modern Fashion Lines dla Sadie Mode i Rebeccah Hall - ekspedientka mówiła to z taką charyzmą, jakbym miał po tych słowach zobaczyć samego Boga - Klasyczny brudny róż z szerokim ramieniem po prawej stronie, z materiału, który idealnie dopasowuje się do kształtu ciała - zdejmuje sukienkę z manekina, a gdy już znajduje się na jej rękach, gładzi materiał palcami - Szycie i styl sprawiają, że sukienka nadaje się zarówno na wielkie przyjęcia, jak i te luźniejsze imprezy, o ile oczywiście nie przeszkadza opinający się materiał.
Skoro chwali i mówi, że jest taka świetna, to powinienem jej zaufać. Przesuwam spojrzeniem po sukience, czując na sobie spojrzenie kobiety z wyrysowanym na twarzy uprzejmym uśmiechem, czekającą, aż powiem "Tak, ta będzie idealna".
- Skoro twierdzi pani, że będzie idealna... rozmiar taki sam jak pani - mówię, przesuwając po niej spojrzeniem podobnie, jak ona zrobiła to wcześniej.
Pokiwała głową i zniknęła za drzwiami magazynu, schowanego za ścianą. Po chwili pojawiła się z zapakowaną sukienką, ostrożnie wrzuciła ją do eleganckiej torebki i podała mi ją. Przystawiłem kartę do terminalu i zapłaciłem. Rzuciłem ciche "do widzenia", ignorując to, jak ponownie mi się przyjrzała i wyszedłem ze sklepu. Wróciłem do tego, w którym dziewczyny dalej były. Spojrzałem na torebkę, którą trzymałem w ręku i schowałem ją do innej, większej torby Dearden.
- Ta jest śliczna! - usłyszałem głos Auburn - Bierzemy ją?
- Pewnie. Nie ma nad czym się nawet zastanawiać - chichot jej towarzyszki rozniósł się w pomieszczeniu.
Tak naprawdę, to nigdy nie widziałem jej uśmiechu. Szczerego, nie tego, którym przyozdabia swoją twarz, gdy próbuje wyglądać jak najbardziej oficjalnie, gdy ze mną rozmawia...
- Wybrałam - chwali się siostra i podchodzi z wyraźnym zadowoleniem na twarzy - Gdzie byłeś? - marszczy brwi, oczekując odpowiedzi.
- Z daleka od pytań "Czy ładnie wyglądam?" oraz "Co myślisz?" - burczę - Czy to oznacza, że możemy już iść? - krzyżuję ręce na piersi, licząc w duchu, że uzyskam odpowiedź potwierdzającą moje oczekiwania. Zamiast tego, słyszę informację, która sprawia, że mam ochotę uciec i mieć uraz do galerii handlowych przez... cóż, przez całe życie.
- Zwariowałeś? A garnitur? Przecież ty jesteś cały niegotowy! - jej głos robi się piskliwy, na co się krzywię. Choć to skutek usłyszenia, że zamiast znęcać się nade mną pytaniami, czy ta sukienka jest odpowiednia, będę robił za żywy manekin.
Boże, jeśli faktycznie tam na górze jesteś, to chociaż ten jeden cholerny raz zlituj się.
Rzadko noszę koszule. A co dopiero garnitury. To totalnie nie moje klimaty, być może przez to, że zawsze kojarzyły mi się z otoczeniem, od którego próbowałem się uwolnić. Dlatego też moja szafa nie wyglądała jak typowy mebel, który chowa w sobie rzeczy syna bogatego biznesmena. Wystarczały mi moje dwie, białe koszule, które i tak były z wyższej półki, ale zakładałem je, gdy faktycznie okazja tego wymagała. To samo tyczyło się garnituru. Więc po jaką cholerę mam kupować nowy!?
Milczałem przez resztę zakupów, pozwalając, aby Auburn i Dearden całkowicie żyły w swoim świecie. Nie pamiętam, ile sklepów odwiedziliśmy, zanim zdecydowały się na jeden konkretny styl. Nie liczyłem, ile razy mijałem ten sam sklep.
I już na pewno nie zgodzę się na żaden inny kolor niż klasyczny. Czerwony krawat? Błagam! Wtedy Dearden wpadła na jeszcze lepszy pomysł. Wyraźnie sprawiało jej satysfakcję moje zarzekania, że nie włożę niczego, co nie jest typowym, eleganckim i jak najbardziej klasycznym strojem. Po raz pierwszy właśnie wtedy, zobaczyłem jej drugą stronę. Dziewczyny, która nie jest wyłącznie w interesach, która się bawi i cieszy. To nie zmienia jednak tego, że chciała mi wcisnąć ciemnozielony krawat. Po moim cholernym trupie. W końcu cały zdenerwowany i zniechęcony wyszedłem ze sklepu. Słysząc za sobą wołania, zamierzałem schować się gdziekolwiek, by mieć święty spokój. I tak mnie dopadły piranie jedne. Nie zamierzałem się ruszyć, dopóki nie przyrzekną, że przestaną z tą całą farsą i wyjdziemy za pół godziny. Na początku chciałem piętnaście minut, ale Dearden powiedziała, że to niemożliwe w moim przypadku, a ja nie zamierzałem jej odpowiadać zgryźliwością. Gdybym chciał, wyniósłbym ją z tej galerii, ale wtedy Auburn nie dałaby mi spokoju przez miesiąc.
Dlatego też odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem się w swoim aucie i dziękowałem w myślach, że to już koniec. Na koniec dziewczyny poszły do kawiarni - rzecz jasna powiedziałem Auburn, że jedyna opcja to herbata. Zamówiła czekoladę. Jak zawsze na przekór. Dearden wcisnęła mi kubek kawy bez słowa i obydwie ruszyły w stronę parkingu.
- Dzięki Bee. Gdyby nie ty, pojawiłabym się na tym weselu w mojej starej sukience. Wszystkie kuzynki pewnie będą miały nowe - Dearden odpowiada na te słowa uśmiechem - A ty jaką zakładasz?
- Jeszcze nie wiem, ale spokojnie, mam parę dobrych kreacji - nie przerywam ich rozmowie. Właściwie, Auburn nieświadomie zaczęła wspominać rodzinę, mówiąc nieco więcej niż ja. Tylko oczywiście z innej perspektywy. Jedna rzecz się tylko zgadzała w naszych wypowiedziach. Żadne z nas nie znało swoich krewnych. A przynajmniej nie tak, jak powinniśmy.
- Odwieźć cię do mieszkania, czy do domu? - pytam, gdy w samochodzie zapada chwilowa cisza.
- Do domu jeśli możesz - odpowiada i znowu milknie.
Spoglądam w tył, widząc, że młodsza siostra zamknęła powieki. Nie wiem, czy śpi, czy też odpoczywa, ale nie zamierzam ryzykować.
W ciszy dojeżdżamy do wielkiej rezydencji Yatesów. Zatrzymuję się przed bramą i zaciągam ręczny. Spoglądam na jej "dom".
- Pożegnaj ode mnie siostrę - zwraca się do mnie.
- Dasz radę z zakupami? - pytam. Patrzy na mnie przez chwilę. Nieco zbyt długo, dlatego odwracam spojrzenie.
- Brat mi pomoże - odpowiada, więc otwieram bagażnik i pozwalam, aby wysiadła i zabrała swoje torby.
- Do zobaczenia - rzuca, gdy mija drzwi od strony kierowcy.
Otwieram je i wysiadam, co powoduje, że dziewczyna zatrzymuje się i spogląda oczekująco na mnie.
- Dojedziesz na ślub sama, czy przyjechać po ciebie? - próbuję, żeby zabrzmiało to najnormalniej, jak tylko się da. Opieram się o samochód i czekam na odpowiedź.

Dearden?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz