7 sie 2019

Od Candice C.D Izzy

Jestem zła na Izzy. Jasne, że tak. Gdyby nie durne sprowokowane wyścigi, nikt by nie ucierpiał. No może duma mojej przyjaciółki, ale duma goi się przecież znacznie szybciej niż połamane kości albo gorzej, bo może inne, groźniejsze powikłania wchodziły w grę. Kiedy tylko słyszę o pomyśle Izzy, a potem jego natychmiastowej realizacji, włos mi się na głowie jeży. Choć dziewczyna wyskakuje po cichutku z mieszkania, licząc na to, że za nią pójdę, to ja nadal stoję skuta szokiem. 
Co za kompletna wariatka. 
Nie pójdę za nią, przecież to szaleństwo.
Ale ktoś musi ją pilnować. Boże, ona naprawdę kiedyś wprowadzi mnie do grobu. Nie wierzę sama w to, że pospiesznie zakładam buty i zamykam za sobą drzwi od mieszkania. Modląc się o to, by Izz nie uciekła mi za daleko, przyspieszam kroku. W końcu widzę ją przed wyjściem na klatce schodowej. Wygląda zza szyby i obserwuje Nate'a.

- Zabiję cię kiedyś. — Zwracam na siebie jej uwagę. I nie ma w tych słowach niczego nieszczerego. Chęć mordu mam zapewne wypisaną na twarzy tak wyraźnie, jak jeszcze nigdy. — Czy ty nie możesz raz na jakiś czas stronić od problemów albo chociaż zostawić sprawy swojego brata?
- Pytasz się tak, jakbyś nie znała odpowiedzi. — Uśmiecha się jednym kącikiem ust i nie odrywa skupionego wzroku od pleców oddalającego się brata. — Dobra, możemy wyjść.
- Od kiedy stałaś się zawodowym szpiegiem? — Idę za nią, bo wiem, że zostawienie jej samej na chociaż moment przyniesie więcej szkód niż pożytku. 
- Dużo rzeczy o mnie nie wiesz. Ty będziesz agent Rudy, a ja... Lisia Łapa. 
Głośno parskam, nie obchodzi mnie nawet fakt, że Nate lada moment może się odwrócić i zobaczyć nas na tej samej linii, wzdłuż której idzie. Na szczęście na chodniku przemyka jeszcze parę osób, skutecznie maskując naszą obecność.  
- Ty co najwyżej możesz być agent Wścibski Krasnal, albo agent Upierdliwiec. — Innego, bardziej trafnego określenia nie dało się dla niej znaleźć, bo to jest idealne z pośród najbardziej idealnych.
- Nie jestem krasnal, małpo jedna. Pomóż mi, a nie narzekasz.
- Mam ci pomagać szpiegować własnego brata?
- Nauczy się, gamoń, żeby nie zostawiać mnie w niepewności — mamrocze pod nosem. Nate zmienia aleję, więc robimy to samo, prawie przechodząc na czerwonym. Gdzieś samochód trąbi, nie wiem, od której strony, bo staram się jak najszybciej znaleźć kryjówkę w razie, gdyby Nate się odwrócił. Brat Izzy robi jeden, niepozorny ruch, przez jaki w panice niemal wpadam w pobliskie krzaki. Chętnie zaklęłabym pod nosem, ale wymawiam tylko ciche, groźne „kurka rurka”. Zaraz pojawi się zadyszka. Cholerne bieganie. Chodzenie. Wszystko.
Oddychaj. Oddychanie to klucz!
- Jak tylko wrócimy, stawiasz mi caloryjski obiad — mówię przy okazji.
- Dobra, to może być twoja nagroda za to, że się tak dla mnie poświęcasz — odpowiada mi, wyrywając się naprzód, bo Nate właśnie znów przeciął swoją drogę kolejnym zakrętem. Dzięki Bogu, że nie wybrał się autem.
- Skarbie — zaczynam delikatnie — gdybyś dała mi wybór, nie byłoby mnie tu.
- Akurat — prychnęła rozbawiona. — Jakoś sama za mną ruszyłaś!
- Przymknij się. Twój głos doprowadza mnie do szału.
- Mogę ci nawet zaśpiewać o tym, jak mnie to nie obchodzi. — Izz, doigrasz się. Jej cichy rechot w końcu udziela się mnie, choć początkowo bronię się jak lwica, by zachować powagę. Ale przy niej i tak mi się nie uda. Parskam cichym śmiechem, wracając całą swoją uwagą do Nataniela. 
Zbliżamy się do punktu końcowego. Rozpoznaję tę okolicę. Pełno tu studentów, z reguły młodych osób, które uczą się na pobliskich uczelniach — jest ich tu pełno, choć nigdy nie interesowałam się tym na tyle, by dowiedzieć się o kierunkach.
- Nie wierzę. — Mortensen staje w miejscu. Obie stoimy teraz przy mało dyskretnym, jedynym drzewie przy chodniku i wpatrujemy się w długi, marmurowy napis na dużym, jak nie ogromnym budynku. UNIWERSYTET MUZYCZNY. 
Izzy wcale nie jest zdziwiona. Znaczy, może i jest, ale w ten radosny i dumny sposób. Ze zmarszczonymi brwiami dopatruję się jej minie, żądając wyjaśnień.
- W co nie wierzysz?
- Nate w końcu się czegoś nauczył. — Chwyci się pod boki i poszerza uśmiech. — Ale zabiję go za to, że mi nie powiedział. A może powinnam go zawstydzić i tam pójść? — Sama ze sobą spekuluje. Wywracam oczami i uderzam ją delikatnie w ramię.
- Może i wyglądam na taką, co czyta w myślach, ale twoich za cholerę nie rozumiem. Wyjaśnij mi, o co chodzi. — Wzdycham wystarczająco ciężko, by wreszcie zwróciła na mnie uwagę.
- Od dawna namawiałam Nate'a, żeby zrobił coś ze swoim talentem do gry na perkusji. Uwierz, jestem w stanie wymyślić na niego setki obelg w ciągu minuty, ale uznaję jego talent. — Kiwa głową w uznaniu. — I cieszę się, że w końcu posłuchał dobrej rady. Jak myślisz, załatwia papiery czy poszedł zwiedzać?
- Miał coś pod ręką już jak wchodził do mieszkania. — Wzruszam ramionami. Mój głos jest beznamiętny i czysto analizujący. — Możliwe, że chodziło o papiery. To co, możemy już iść na caloryjskie żarcie, które mi postawisz?
- Nie — odpowiada mi niemal od razu. — Muszę się temu przyjrzeć.
- Izzy! — Przeciągam jej imię błagalnie i dopadam do niej, by nigdzie nie polazła, ale od razu daję ciała i moja przyjaciółka niczym błyskawica przechodzi z jednego miejsca na drugie. Zbliża się do uczelni, a ja jestem zaledwie parę kroków za nią. — To nie jest dobry pomysł.
Już powtarzałam jej ostatnio, że coś nie jest dobrym pomysłem. Wyszło też, że miałam rację i ktoś bardzo mocno ucierpiał, więc na szczęście teraz w powietrzu nie wisi żaden wyścig motocyklowy. Próbuję zachować swoje obawy w cieniu umysłu. No bo co mogłoby się stać na terenie uniwersytetu muzycznego? Ktoś kogoś wyzwie na pojedynek solówek gitarowych? Parsknęłam w duchu, choć to wcale nie jest głupia myśl.
Za dużo myślisz, kochanie, za dużo. Jeszcze moment, a pogłaszczę siebie po ramieniu.
- Przepraszam? — Izzy zaczepia nawet woźnego. Zmęczone życiem oczy starca wędrują na nią. — Widział pan może jednego chłopaka? Brązowe włosy, jasne włosy, trochę wyższy.
Facet zastanawia się przez chwilę. Przypatruję się w międzyczasie to jemu, to Izzy, a potem moją uwagę przyciąga odgłos śmiechu przetaczający się gdzieś po korytarzu. Jest trochę pusto, dlatego tak z pozoru nieistotny dźwięk znikąd do nas dociera.
Nim woźny zdąża udzielić nam odpowiedzi, ze schodów znajdujących się metr od nas schodzi Nate z jakimś chłopakiem i dziewczyną u boku. Żywo rozmawiają, śmieją się, w sumie niczym nie różni się to od spotkania towarzyskiego. Jednakże nagle zostaję zepchnięta do sali obok.
- Nie mogą nas zobaczyć. — Izzy śmieje się cicho, zamykając za sobą drzwi.
Rozglądam się szybko. To prywatna sala, przynajmniej tak twierdzę, oceniając jej wielkość, niewielką ilość miejsc siedzących i parę sprzętów do grania, w tym perkusję, gitarę i klawisze. Na boku są jeszcze skrzypce i małe, drewniane siedzenie, pod ścianą natomiast stoi obszerna drewniana szafa.
- Zaraz naprawdę ktoś zginie. — Chwycę się pod boki w akcie frustracji.
Słyszymy głosy na zewnątrz. Jeden z nich dokładnie znany. Wymieniamy ze sobą zdziwione i spanikowane spojrzenia.
- Boże, Izz, oni tu idą — mówię wystarczająco cicho, lecz mój głos całkowicie przeżera stres. — Schowaj się gdziekolwiek!
- Gdzie?! — Zaczyna w ekspresowym tempie przeszukiwać całe pomieszczenie. Wzrok jej pada na szafę, a usta przecina uśmieszek. O nie, nie, nie. 
- Nawet się nie waż! — warczę. — Nie wejdziemy tam we dwie!
- We dwie nie. — Chyba się przesłyszałam. Gotuję się w środku coraz bardziej i tylko moje palące spojrzenie to zdradza. — Błagam, poudawaj, jesteś w tym dobra!
- Dobra?! — I nie mam już czasu na przemyślenia. Głosy są coraz głośniejsze, przymykam Izzy w szafie z taką siłą, że musiałam przypadkiem puknąć ją w czoło. Wpadam na pierwszą lepszą myśl i w ciszy siadam na małym, drewnianym siedzeniu. W dłonie ostrożnie biorę skrzypce, bo wiem tylko, jak się je odpowiednio trzyma.
Nate z towarzyszami wchodzą do środka. Nie wiem, czyja mina jest lepsza. Moja, próbująca udawać, że jestem tu z konkretnego powodu, czy ich, że mnie tu widzą. Pewnie mieli tu zagrać. Wyglądają nawet na mini studencki zespół.
- Candice? — Że też brunet musi mnie znać. Mam wrażenie, że moje oczy nadal są rozszerzone w panice i zdziwieniu. Podgryzam dolną wargę.
- Nataniel? — To jedyne, co udaje mi się wydusić. — Co za niespodzianka. Nie wiedziałam, że tu będziesz.
- A ja nie wiedziałem, że ty tu będziesz — komentuje zupełnie zagubiony.
- Znasz ją? — odzywa się dziewczyna, która jest z nimi.
Nate nie udziela odpowiedzi na pytanie koleżanki. Rozgląda się, jakby miał zobaczyć kogoś jeszcze, ale wydaje się jeszcze bardziej sfrustrowany z tego powodu, że jestem tu kompletnie sama. Sam fakt, że jestem przyjaciółką jego siostry, już stawia mnie w świetle podejrzanej.
Mężczyzna kręci głową.
- Nie wiedziałem, że grasz. I że tu chodzisz. Zaraz, przecież jesteś na fotografii. Na innym uniwerku. — O nie, on jest za bystry. Skądś ma tyle informacji i zapewne głośnik imieniem Izzy się kiedyś wygadał.
- Bo... bo jestem — odpowiadam tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Chodzę na prywatne zajęcia. Dokształcam się tu. Czy to coś nieodpowiedniego? — Spoglądam na każdą osobę z tej trójki, chyba powodując, że czują się nieco głupio.
Tym razem odzywa się nieznany mi chłopak.
- Też czekasz na profesora Todda? — Moja mina może właśnie wyrażać pytanie „że niby na kogo?”, ale siłą rzeczy zmuszam się do tego, by współpracować.
- Tak. — Boże, w co ja się wpakowałam. 
- Niemożliwe. Przecież my byliśmy umówieni z nim na lekcję. — Oj, ta dziewczyna zdecydowanie jest zbyt irytująca.
- Słońce, wszystko jest możliwe, a z pewnością to, że się mylisz. — Wzruszam ramionami. — Może zaszła jakaś pomyłka, terminy się nałożyły i tu trafiliśmy. Właściwie co tu robisz, Nate? Będziesz tu studiował? — Korzystam z okazji i dopytuje o to, co naprawdę interesuje mnie i Izzy. Co do tego skrzata, pewnie ledwo co może usiedzieć w tej szafie i pęka ze śmiechu w kącie.
- Nic pewnego, ale złożyłem dzisiaj papiery — wyjawił, na co rzucam mu pełen uznania uśmiech.
- No proszę, proszę.
- Ile się uczysz? — Wskazuje ruchem głowy na skrzypce. Człowieku, nie pytaj mnie o takie rzeczy.
- Ach, niewiele. To moja pierwsza lekcja. — Macham skromnie ręką. Gdyby mnie spytał, ile uczę się makijażu to wtedy mogłabym stworzyć mu cały poemat o tym.
- Zagraj coś. — Dziewczyna zbyt mocno naciska. To, że coś podejrzewa, albo po prostu mnie nie lubi, jest oczywiste.
- Nie, lepiej nie — odpowiadam szybko. — Krępujecie mnie. Nie umiem tak na zawołanie. Muszę się przygotować i takie tam.
Nagle do chłopaka obok Nate'a dzwoni telefon. Robię się niezwykle czerwona. Mam wrażenie, że lada moment wszystko wyjdzie na jaw.
- Halo? — Wszyscy zwracamy uwagę na chłopaka. Nie odzywa się przez parę sekund. Tylko słucha. Na koniec kiwa głową z krótkim, uprzejmym „dobrze, dziękujemy”. — To był pan Todd. Mamy wszyscy przenieść się do sali dwieście cztery.
Nawet nie znam pana Todda, a już wiem, że go kocham. Cmoknęłabym go w policzek, gdybym mogła, bo właśnie ratuje mi skórę. Wszystko może wyjść na jaw przez wścibską i podejrzliwą dziewczynę, ale jeśli dobrze to rozegram, nie wypytają o mnie.
- Ej, wiecie co? — Zatrzymuję ich, odkładając ostrożnie skrzypce na bok. — Nie chcę tłuc się w cztery osoby na jednej, niby prywatnej lekcji, więc dzisiejsza jest wasza. Potem zadzwonię do pana Todda. Nie mówcie mu nic — dodaję poważnie.
- Dobrze. — Nataniel kiwa głową. Żegnamy się krótko, ja udaję, że zbieram swoje manatki, ale gdy tylko drzwi trzaskają, oddycham z ulgą.
- Możesz wyjść, Mortensen — odzywam się zmęczonym głosem. Życie mnie przytłoczyło. — Ale uważaj, bo wtedy będę mogła cię zabić.

Izzy?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz