1 sie 2019

Od Noah Cd Louise

Chyba każdy zna to uczucie: twoje życie wydaje się wspaniałe, wszystko przychodzi łatwo, konflikty znikają, plany idą po twojej myśli, a cały świat zdaje się bardziej barwny. Niestety, złośliwy los przyczaja się nie wiadomo skąd i zadaje ci cios, zabierając coś, co było dla ciebie najcenniejsze, żeby nie było już tak idealnie i żebyś pamiętał o tym, że życie jest trudne, skomplikowane, pełne problemów i niesprawiedliwości. Jeden traci fortunę i musi walczyć o każdą możliwość zarobku, drugi choruje, znosząc ciążący na nim wyrok śmierci, a trzeci traci miłość życia. Musimy to zaakceptować, ochłonąć, spojrzeć surowo na emocje i nie pozwolić im, aby nami manipulowały, niczym marionetkami. Na chwilę obecną jestem w trakcie walki i usilnie próbuję zapomnieć. Cóż, walka ta jest już z góry przesądzona.
*
Krótko po rozstaniu przechodziłem przez epizod największego załamania. Prawie co noc wychodziłem z domu, aby móc wlać w siebie mnóstwo alkoholu w pierwszym lepszym barze i choć na moment stać się weselszym. Nie trwało to jednak długo. Gdy matka zobaczyła, w jakim jestem stanie, spakowała moje rzeczy i wrzuciła je do swojego samochodu i mimo sprzeciwu, zawiozła mnie do rodzinnego domu. Do miejsca, w którym moje cierpienie ma źródło. Doskonały pomysł, mamo.
Zmarszczyłem brwi, zatrzasnąłem za sobą drzwi i rzuciłem ciężkie torby na podłogę.

— Rebecca? — usłyszałem niski, donośny głos, a po chwili, moim oczom ukazał się ojciec, którzy ni stąd, ni zowąd schodził ze schodów, a gdy tylko mnie zobaczył, obrzucił mnie tak naburmuszonym spojrzeniem, że miałem ochotę podnieść torby i czym prędzej wyjść.
— William? — matka uśmiechnęła się szeroko, mając swoją rodzinę [prawie] w komplecie, po czym uścisnęła nas z całych sił. — Brakuje tu tylko Aarona. — mruknęła cicho, po czym wypuściła nas z objęć.
— Aaron ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż niezapowiedziane przeprowadzki i rozpaczanie za jakąś dziewczyną. — uszczypliwy ton głosu mojego ojca sprawiał, iż musiałem trzymać swoje nerwy na wodzy.
— William, przestań! — matka krzyknęła, po czym spojrzała na mnie łagodnie. — Nasz skarb ją kochał, rozumiem go.
Obdarowałem Rebeccę leniwym uśmiechem, a moja wdzięczność w stosunku do niej była nieopisana. Moja matka była jak tarcza ochronna przed nieokiełznanym gniewem ojca. Gdy mój brat stłukł szklankę, Will klepał Aarona po plecach i mówił mu, że nic się nie stało, jednak gdy ja zrobiłem niechcący to samo, dostawałem solidne manto od ojca, jednak mama zawsze stawała w mojej obronie i zabierała mnie do swego pokoju, ocierając moje dziecięce łezki. Minęło już tyle lat, a moja rodzicielka nadal się nie zmieniła i broni mnie jak lwica przed tym potworem w ludzkiej skórze. Ależ ja nim gardzę.
— Ale ona go najwidoczniej nie, bo prawie puściła się z jego bratem. Może pomyślała, że Noah jest bogaczem. — zaśmiał się — trafiła na złego Browna.
Matka już otwierała usta, aby odpowiedzieć ojcu, ale nie pozwoliłem jej na to. Zacisnąłem dłonie w pięści, po czym podszedłem bliżej Willa, mierząc go wściekłym spojrzeniem.
— Nie wiesz o niej nic, więc zamilcz.
— Wynoś się stąd, Noah. Nie ma tu dla ciebie miejsca.
Przez moment znów stałem się tym małym, wątłym chłopcem, który mógł tylko podkulić przysłowiowy ogon i usunąć się z drogi, aby nikomu nie przeszkadzać.
— William, jak możesz! — matka krzyknęła, pełna oburzenia, po czym położyła mi dłonie na ramionach i spojrzała głęboko w oczy. — Noah, proszę, zostań. Nie mogę patrzeć na to, jak się teraz prowadzisz. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Zamieszkaj z nami przez pewien czas, zdążysz pozbierać się po rozstaniu, proszę cię, synu. — wręcz błagała.
— Wybacz, ale nie mogę. — ucałowałem ją w czubek głowy.
— W takim razie weź chociaż to. — spojrzała na mnie, pełna rozżalenia, a po chwili wręczyła mi ukradkiem kluczyk w dłoń. — Pamiętasz naszą posiadłość w lesie? To dobre miejsce, aby odpocząć od zgiełku i pozbierać myśli. A teraz jedź, ja rozprawię się z ojcem.
Kiwnąłem głową w geście podziękowania, następnie podniosłem torby i machnąłem dłonią na pożegnanie. Powolnym krokiem ruszyłem w kierunku ulicy i złapałem pierwszą taksówkę.
— Proszę zawieźć mnie w okolice lasu Iris. 
— Już się robi.
*
Minęły już ponad dwa tygodnie, a ja nie zamierzam stąd wyjeżdżać. Ta elegancka willa w lesie koi moją duszę, a piękno przyrody sprawia, że mógłbym żyć tu do śmierci. Niestety, nic nie trwa wiecznie i prędzej, czy później będę musiał opuścić to przestronne miejsce i wrócić do swojej klaustrofobicznej szeregówki. Najszybciej jak to możliwe, wyrzuciłem te myśli ze swojej głowy, wyszedłem zewnątrz - zostawiając drzwi otwarte, usiadłem na ławeczce postawionej nieopodal domu i rozkoszowałem się ciszą. 
— Gdyby tylko Louise mogła zobaczyć, jak tu jest pięknie. — mruknąłem do siebie, zrezygnowanym spojrzeniem spoglądając na okolicę. Co?Noah?Coś ty powiedział?

Zganiłem się w myślach za to, co wyszło z moich ust. Mą wewnętrzną kłótnię przerwał odgłos silnika. Nawet nie wiecie, jakie było moje zdziwienie, gdy na podjeździe zauważyłem samochód. Przyspieszyłem i w ciągu kilku chwil znalazłem się wewnątrz domu.
— Kogo tu do cholery przywiało? — krzyknąłem, rozglądając się nerwowo po pokojach.
Niespodziewanie przed moją twarzą ukazała się drobna dziewczyna, która wręcz zataczała się ze śmiechu.
— Noah, ty głupku. — rechotała, po czym pociągnęła mnie za rękę i pchnęła na sofę.
— Chloe, co ty tu robisz? — zmarszczyłem brwi i usiadłem na kanapie, bacznie się jej przyglądając.
— Twoja mamuśka kazała mi tu przyjechać i do ciebie wpaść. Szczerze, bałam się, że jak tu wejdę, to zastanę trupa. W ostatnim czasie byłeś tak przybity, że nigdy nic nie wiadomo.
Przyłożyłem dłoń do czoła w geście załamania i wydałem z siebie głośne westchnienie.
— Dobrze, rozumiem. 
— Nie jesteś zbyt wylewny, co? Jak się trzymasz, Noa? 
— Ej, przystopuj z tymi pytaniami, jasne? — mruknąłem z poirytowaniem i ruszyłem do kuchni, po chwili przynosząc szklanki z sokiem.
— No dobrze, nie denerwuj się tak, ale może opowiesz mi, jak się wszystko potoczyło, co?
— Cholera, a jak miało się potoczyć? Nie mam już nikogo, komu mógłbym zaufać.
Na te słowa, blondynka popatrzyła na mnie ze zbulwersowaniem, po czym mocno mnie uścisnęła, czego nie miałem ochoty odwzajemniać.
— Odklej się.
— Matko, co jest z tobą? Nie dość, że nie chce rozmawiać, to jeszcze jest nietykalny. To może zrobimy coś, co na pewno ci się spodoba? Poplotkujmy o Aaronie! — próbowała pokrzepić mnie tak, jak tylko mogła, ale ja niezbyt entuzjastycznie do tego podchodziłem. — Słyszałeś o tym, że on flirtuje ze swoją sekretarką? Haha, idiota. Chociaż muszę przyznać, że jest przystojny… — rozmarzyła się na moment, po czym uświadomiła sobie, co właśnie robi — ale głupi jak but!
— Boże, nie wytrzymam. Zrób mi przysługę i wyjdź stąd. — włączyłem telewizor i położyłem nogi na stole.
— Nie ma mowy! Zrobimy sobie ognisko! Ty, ja i ciepłe płomienie muskające nasze smutne twarze. Widzisz? Obudziła się we mnie poetka.
— Musimy?
— Tak.
*
Rzuciłem stos patyków, otrzepując się z kawałków liści i innych paprochów, po czym opadłem na ziemię, tuż naprzeciwko Chloe. Dziewczyna zaśmiała się na ten widok, po czym nabiła pianki na dwie, przygotowane wcześniej gałązki i dała mi jedną z nich.
— Czemu się tak ode mnie oddaliłeś, chodź tu. — dłonią stuknęła w miejsce obok siebie.
Przewróciłem oczyma i bez zbędnego zrzędzenia wykonałem polecenie.
— I jak myślisz, co teraz? — zapytała, patrząc na mnie ze współczuciem.
— W związku z czym?
— W związku z Louise, matołku.
— Ach, tak. Nie wiem.
— Cholera, Noah. Nie da się z tobą normalnie rozmawiać. Na szczęście, mam coś na rozluźnienie atmosfery. — zaśmiała się, po czym rozlała do plastikowych kubeczków trochę wina na rozgrzanie.
[Kilka kubeczków później]
— I jak, będziesz ratować ten związek, czy postanowisz do końca życia unikać kobiet jak ognia i zostać starym kawalerem, hm?
— Cicho. Myślę. — zarechotałem, a po chwili wgryzłem się w jedną z pianek. — Nie wiem, kuźwa. Wymagasz ode mnie kuźwa, żebym kuźwa, dał ci kuźwa, odpowiedź kuźwa.
— Noah, skończ ten monolog. Miotasz się w swojej wypowiedzi. — zaczęła dusić się ze śmiechu i szturchnęła mnie w ramię — To co, jeszcze po kubeczku, brachu?
— Jas-ne! — dopadła mnie nieznośna czkawka, która całkowicie zabrała mi jakąkolwiek powagę.
*
— Wiesz co, ja bym ci radziła zacząć od początku. Całkowicie od zera. Poznalibyście się na nowo i nie wpadlibyście w podobne bagno, mówię ci.
— Louise, moja słodka Louise. — położyłem się na ziemi, tuż przy Chloe, czując na twarzy ciepłe rumieńce.
— Noah, pomogę ci. Możesz na mnie liczyć. Nie chcę, żebyś cierpiał i rozumiem twój ból. Naprawimy to, jeszcze nie wiem jak, ale damy radę. — obróciła głowę w moim kierunku, a na jej twarzy zagościł radosny uśmiech.
Zmrużyłem oczy i przyglądnąłem się przyjaciółce. W blasku ognia jej włosy mieniły się rudawym odcieniem, a cera nieco przejaśniała, przypominając do złudzenia Louise. Cho le ra.
— To co, je-sz-cze! Ku..kubeczek?! — wybuchnąłem śmiechem, pijąc łapczywie świeżo nalane wino.
— Noah, przystopuj. — wyrwała mi alkohol z dłoni, jednak ja radośnie dorwałem się do butelki i wypiłem resztkę w mgnieniu oka. — Idioto.
Siedzieliśmy obok siebie przy ognisku, obejmowałem ją ramieniem, aby nie stracić równowagi, a dziewczyna radośnie zjadała pianki. Ukradkiem spoglądałem na nią. Wyglądała jak Lou, która radośnie pałaszowała moje lody.
— Spójrz na mnie.
— Po co?
—No zrób to dla mnie, kochanie.
— Noah, za dużo wypiłeś.
— Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem, ta kłótnia, ta zdrada, kto by się tym teraz martwił. Chodź tu do mnie. — delikatnie pchnąłem dziewczynę na trawę, po czym położyłem się na niej.
— Noah, złaź ze mnie! Cholera, od teraz dopilnuję, żebyś był abstynentem!
— Louise, proszę. Nie rób mi tego. Znowu przede mną uciekasz, ile czasu mam cię łapać, co? — przybliżyłem swoją twarz do niej, po czym ustami musnąłem ją po szyi.
— Uspokój się, Noah. Jesteś nawalony w cztery dupy! 
—Nie złość się tak, kochanie. Jestem przy tobie, zostaniemy razem i naprawimy to. A teraz daj mi buziaka, żebym miał na to siły. — już miałem ją pocałować, kiedy poczułem odpychającą mnie dłoń na swoich ustach.
— To ja, Chloe! Albo wstaniesz, albo zaraz zasadzę ci takiego kopa, że nie usiądziesz przez tydzień!
Chloe.
Czym prędzej zerwałem się na nogi, mocno się chwiejąc, po czym spojrzałem na dziewczynę i padłem na ziemię, moment później zasypiając.
*
— Cholera jasna, mój łeb. — wstałem z ziemi i momentalnie chwyciłem się za głowę. Tuż obok mnie leżał talerzyk z całą masą tabletek i wody.
— Widzę, że książę się obudził. — Chloe zmierzyła mnie rozbawionym spojrzeniem, po czym usiadła na belce obok.
— Dlaczego spałem na ziemi?
— Wolisz nie wiedzieć, Noah. Naprawdę. — zarumieniła się, a po chwili z zakłopotaniem przetarła dłonią po szyi.
— Gadaj, bo cię stąd wyrzucę. — burknąłem ponuro, łykając tabletki.
— Upiłeś się, po prostu.
— Zaraz urośnie ci nos, kłamczucho. Mów mi całą prawdę.
— Dobrze, chciałeś, to masz. Byłeś tak urżnięty, że pomyliłeś mnie z Louise i zacząłeś się do mnie dobierać.
Momentalnie wyplułem wodę i spojrzałem z oburzeniem na blondynkę.
— Jaja sobie robisz.
— Niestety nie.
— Przepraszam, ja…
— Wybaczam, ale następnym razem zastrzegam sobie prawo do walnięcia cię w twarz.
— Jasne, rób to w pierwszej kolejności. 
Litości, ależ wstyd. Mam ochotę zapaść się pod ziemię i z niej nie wychodzić.
— Cóż, Noah. Przygotowałam ci śniadanie, ja muszę wrócić do domu, bo zaczynam za kilka godzin pracę. A, właśnie! Dzwonił do ciebie telefon. Stary Smith kazał przekazać, że Louise zostawiła u niego list. Jeżeli jesteś ciekawy, odbierz go i przeczytaj. A teraz zmykam, buziaki. — machnęła ręką, po czym powoli zniknęła z mojego pola widzenia.
Ostatni raz spojrzałem na wspaniałą okolicę, a następnie wróciłem do rezydencji, przywróciłem się do normalnego stanu, zjadłem śniadanie, które swoją drogą było dosyć kiepskie i spakowałem swoje rzeczy. Najwyższa pora na to, aby wrócić do reszty świata i przestać się izolować. Po drodze wstąpiłem na moment do domu rodzinnego, aby oddać klucz matce. Podziękowałem i wsiadłem do taksówki, która zawiozła mnie pod sam dom.
Gdy tylko zauważyłem tę ciasnotę, mruknąłem ponuro i załamałem się na widok bałaganu, który tam zastałem. W ciągu trzech godzin zdążyłem przywrócić całe piętro do akceptowalnego ładu. Górę zostawię na jutro. Teraz muszę załatwić jeszcze jedną rzecz. Ułożyłem włosy przed lustrem i wsiadłem do samochodu, który dławił się pod wpływem wciskanego gazu, co spowodowało solidny uśmiech na mojej twarzy. Spojrzałem na zegarek, minęło zaledwie kilka minut, a ja byłem już w warsztacie. 
— A kogo my tu mamy? Syn marnotrawny powraca! — zaśmiał się staruszek, depcząc peta.
— Dobrze cię znowu widzieć, Smith. Od jutra wracam do pracy. 
— Nie ma problemu, chłopcze, jednak wątpię, że przyszedłeś tylko po to, aby mi to oznajmić. Proszę, oto list. — wręczył mi go z uśmiechem, po czym udał się do swojego biura.
Gdy trzymałem przesyłkę w dłoniach, przez moje ciało przechodziła fala zimnych dreszczy, a dłonie trzęsły się pod wpływem stresu. Bez chwili zwłoki wróciłem do domu i rzuciłem list na szafkę, jednak po kilku minutach moja siła woli zaczęła się buntować, co poskutkowało otwartą kopertą.
Muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu tak szybko pochłaniałem spojrzeniem kolejne zdania. Usta co jakiś czas mimowolnie wykrzywiały się w kapryśnym uśmiechu, dopadła mnie swego rodzaju euforia, jednak gdy skończyłem, schowałem swoją głowę w dłoniach i z lekką ekscytacją chwyciłem czystą kartkę.

Louise.
Myślę, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na rozmowę twarzą w twarz, ale obiecuję ci, że prędzej czy później ona nastąpi. Widzę, że żałujesz. Rozum podpowiada mi, że to wciąż za mało, żeby ci przebaczyć, ale serce zagłusza głos rozwagi. Niestety, ja też nie zawsze byłem w tym związku idealny. Nawet teraz – ciągle nawalam, niszczę, pogrążam się. Jak sama możesz zauważyć, nie jestem zbyt dobry w wyrażaniu swych uczuć na papierze, ogólnie nie jestem dobry w wyrażaniu uczuć, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal cię lubię, Louise. I, mimo że jestem wściekły, pisząc to i od dłuższego czasu mam ochotę wpaść do biura Aarona i znów sprać go na kwaśne jabłko, uspokoję swoją burzliwą naturę, żeby nie pogarszać sprawy i dać nam możliwość, no wiesz… Cholera, dlaczego to takie trudne. Mam nadzieję, że zrozumiesz cokolwiek z tego bełkotu. A teraz wybacz, ale muszę zakończyć ten wywód, muszę załatwić kilka codziennych spraw.

Złożyłem kartkę na pół i wsunąłem ją leniwie do koperty. Jako, iż rudowłosa nie mieszkała zbyt daleko, udałem się pieszo w kierunku jej domu, a następnie wsunąłem list pod drzwi i nie oczekując niczego, oddaliłem się, nawet się za siebie nie oglądając.
Lou?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz