8 sie 2019

Od Theo C.D Evan

      Spędzenie wieczoru w innym, milszym niż ruiny miejscu było cholernie dobrą odmianą. Dawno nie miałem w ustach ciepłego żarcia, a przede wszystkim tak dobrego, bo uliczne budki nie fundowały niczego szczególnego — nie to, żebym był wybredny. Nie miałem nawet do tego prawa. Wybredny bezdomny? Koń by się uśmiał. Z dobrym humorem wróciłem na stare śmieci, tym razem był to opuszczony kiosk, którego ściana zwyczajnie już nie istniała. I nie wiedziałem, co tak zniszczony budynek robi na granicach najbardziej rozwiniętej dzielnicy w Avenley River, ale nie potrafiłem powiedzieć, że mi to nie odpowiadało. Wszedłem przez sporą wyrwę, uderzając przy tym dosyć mocno podeszwami o grunt. Tym samym dwójka moich obleśnych jak stare skarpety przyjaciół zbudziła się gwałtownie oraz stanęła niczym żołnierz na warcie. Rozbawiło mnie to, więc nie pohamowałem malutkiego uśmieszku.

     - Spokojnie, to tylko ja. — Usiadłem w kąciku, nie uważając na usmolony już brązowy płaszcz.
     - Aż ty, matole. — Parsknął niezadowolony Trevor. Rzadko kiedy był zadowolony, dlatego reakcją na to było ledwo wzruszenie ramionami. — Znowu wybyłeś i nie mieliśmy co jeść.
     Wręcz poczułem wstyd, że ja jadłem dzisiaj bardzo dobrze.
     - Nie jestem waszym zbawicielem, chociaż pasowałby mi ten tytuł do imienia — rzekłem ze sporym zamyśleniem. — „Zbawiciel Theo”. Kurcze, naprawdę fajnie.
     - Ale jesteś najmłodszy, masz najmniejsze problemy z kręgosłupem i wątrobą, co znaczy, że twoją powinnością... powinno być... doglądanie nas.
     - Thor znowu poczęstował cię jakąś setką? — spytałem z myślą, że mówił kompletnie od rzeczy, nawet jak na niego. Nie dziwiło mnie to i też nie siliłem się na zbyt emocjonalną reakcję.
     - Tylko trochę. Dla rozgrzania.
     - Mamy wiosnę.
     - Nadal jest zimno — skwitował.
     - Po prostu odmroziłeś sobie tyłek. — Pociągnąłem kolana pod brodę i zaplotłem wokół nich ręce, wciąż patrząc na twarz faceta pogrążoną w półmroku.
     Cisza tutaj była na wagę złota. No cóż, może nie cisza tak idealna, jak w szczelnie zamkniętym mieszkaniu, ale lepsze to niż nic. Dało się stłumić w głowie odgłosy samochodów, a był to wprawdzie jedyny hałas. 
     - Gdzie byłeś, szczeniaku? — Tym razem odezwał się Thor, drapiąc się w swoją brudną, szarą brodę.
     - Tu i tam... nieważne. — Lepiej nie mówić im o tym, że spędziłem wieczór w przytulnym domu, w towarzystwie i przy cudownie pachnącym jedzeniu. Ach, o tym, że nie mam swojej wypłaty również, ale brak wsparcia stu avarów nie dotykał mojego sumienia ani na moment. Byłem absolutnie spełniony.
     - Pewnie znowu ruchałeś ludzi w te swoje zaczarowane karty.
     - Wolę określenie oszukiwałem. Ale to też nie oszukiwanie. To magia, drogi Thorze. — Uśmiechnąłem się sam do siebie, choć mogło to wyglądać równie dobrze tak, jakbym obdarował szerokim uśmiechem przesiąkający już do cna sufit, na którym utworzyło się parę sieć pajęczyn.
     Następnego dnia czekała mnie budowa. Wydźwięk tego słowa nie był ani trochę straszny. Stał się jakiś lżejszy, nawet mimo wizji przenoszenia setek cegieł od punktu do punktu. Wziąłem parę na taczkę, by przebyć nią krótką drogę. Zaledwie będąc pod fundamentami stawianego domu ujrzałem Evana, który mimo iż się uśmiechnął, zrobił to w nieco blady sposób.
     - Hej, dzieciaku. — Rzuciłem mu pojedyncze spojrzenie. — Pomożesz wyciągać te cegły? — Złapałem za jedną, potem za kolejną, byleby szybko znalazły się na ziemi i bym mógł zapieprzać po kolejną i kolejną turę.
     - Tak, tak. — Dopiero po chwili ruszył z pomocą. — Mam nadzieję, że mama zbytnio nie była na ciebie zła za to, że mnie wczoraj przeprowadziłeś. — Uśmiechnąłem się przyjaźnie, czego nie mogłem powiedzieć o nim, bo dalej zachowywał się dziwnie. Nawet jak na fakt, że znam go dwa dni. 
     - Nie, nie była zła o to — odparł bez namiętności. — Ale jest taka jedna sprawa.
     - Nie zwlekaj. — Zachęciłem go, bo nie zanosiło się, że chciał szybko i jasno wyznać, o co mu chodziło. — Chociaż trochę się ciebie boję.
     - Boisz? — Podniósł wzrok, a zaraz potem powrócił do znoszenie cegieł. Zaniosłem się cichym śmiechem oraz machnąłem ręką na znak, że nie powinien się przejmować moimi słowami. — Ciężko to powiedzieć, Theo, ale zniknęło coś z naszego domu. Widziałeś coś podejrzanego?
     Spiorunowało mnie uczucie niezrozumienia. Zmartwienia. Kij wie, co to było, ale z początku nawet sam oskarżyłbym siebie. W końcu bezdomny. Bezdomni robią czasem takie rzeczy. I stwierdzam to tak beztrosko.
     - Nie — odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, choć w głębi serca otumaniła mnie myśl, że Evan ma podejrzenia co do mnie. Nie winiłem go za to. — A co zniknęło?
     - Zegarek mojego taty. Leżał na stoliku w przedpokoju.
     - Niestety nie mam pojęcia. — Westchnąłem jedynie. — Podejrzewacie kogoś?
     - No... moja mama ma pewne zdanie co do tego. — Dawaj, wykrztuś to. — Myśli, że to ty. Wybacz, po prostu pewnie nie znamy cię za dobrze — mówił delikatnie.
     - Bezdomny? I jeszcze złodziej?! — Złapałem się za głowę nieco dramatycznie, przy czym mój głos wydawał się wręcz zdumiony. — Co za potwór. — Twarz Evana przybrała nieco niezrozumiały wyraz.
     - Chyba nie łapię — mruknął.
     - Jestem bez avara, mógłbym sobie dorobić tym zegarkiem, ale to nie w moim stylu. Nie zabrałem go, bo chyba prędzej wymęczyłyby mnie wyrzuty sumienia — wytłumaczyłem spokojnym głosem, nie przerywając zajęcia.
     Bezdomnemu uwierzysz?
     - Tak ciężko pozbyć się stereotypów, wiesz? — dodałem z westchnieniem, co mogło przypominać narzekanie.
     Chłopak tylko wydusił z siebie ciche westchnienie i nachylił się po następne cegły. Głos kierownika ponaglił nas gwałtownie, przez co oboje musieliśmy przerwać rozmowę i wrócić do roboty. Mijała we względnym spokoju — jak zwykle jej trud podkreślony był potem oraz palącymi mięśniami. Dookoła zero robotników-alkoholików, którzy jeszcze raz mogli zaryzykować czyjeś życie.
     Zatrzymujący się przed placem samochód ściągnął na mnie całą masę pytań. Zamiast skupiać się na trafianiu cegieł do głębi taczki, robiłem to tak niedbale, że jedna prawie odbiła się od krawędzi i upadła mi na stopę. Reakcja Evana nie różniła się zbytnio od mojej.
     - Tata? — mruknął pod nosem.
     - Fajny samochodzik — skomentowałem, wracając do pracy. — Czego może od ciebie chcieć?
     - Nie wiem, za chwilę się dowiem. — Wyprostował się, zrobił krok do przodu i zmierzył ojca wzrokiem. Mężczyzna podchodził właśnie nieco nerwowym krokiem, co chwila poprawiając garnitur.
     Nie zamierzałem wyjść na zbyt wścibskiego, ale odległość, jaka mnie od nich dzieliła, po prostu nie pozwalała mi ominąć żadnego słowa padającego z ich ust. Ojciec Evana wyszedł z pracy wcześniej i chciał zabrać syna z budowy, bo najzwyczajniej w świecie młody padł ofiarą zbyt wielkiej matczynej troski, lecz co tu się dziwić? Z jednej strony nie mam na to wpływu, a z drugiej fajnie się pracowało z kimś, kto nie ucieka po godzinie pracy jak Thor albo Trevor.
     - Przecież żyję, nic mi nie jest. — Evan uparcie spierał się z ojcem. — Chcę dalej pracować, bo to w końcu jakaś szansa zarobku.
     - Nie w takich warunkach.
     - Ale sam mi powiedziałeś, żebym sobie coś znalazł. No to znalazłem. — Wywrócił lekko oczami.
     - Pogadamy o tym w domu. — Pociągnął chłopaka do siebie i już zamierzał odejść, gdy jeszcze zatrzymał się na moment, odwrócony w moim kierunku. Jak nigdy nie czułem wyraźnych dreszczy strachu to teraz miałem ku temu doskonałą okazję, z tym, że wzrok, jaki się we mnie wbił, był niczym ciche ostrze.
     - Jeszcze jedna sprawa. To chyba do ciebie. — Popatrzył na mnie.
     - O co chodzi, szefie? — mruknąłem swobodnie.
     - Z mojego domu zniknął zegarek — wyjawił lekko rozjuszony. — Byłeś jedynym obcym. — Jego oczy dyskretnie przesuwające się po moim ubraniu jasno próbowały dojść do faktu, czy jestem dziany czy biedny, i zapewne zbliżały się do tego drugiego stwierdzenia. Bądź co bądź, ale sam mój wizerunek i potrzeba pieniędzy mówiły same za siebie — mógłbym zrobić wszystko dla zysku. Ale przecież nikt nie spojrzy na moją osobowość, szczególnie że nikt nie wie, czego się po mnie spodziewać. Nie ma ich co winić.
     - Już mówiłem. Niczego nie ukradłem — odparłem zdawkowo.
     - To kogo niby mam obarczać oskarżeniami? — Prychnął, nie zwracając uwagi na Evana, który wyrwał się z jego uścisku, zapewne chcąc dalej pracować.
     - Nie mnie. Może wyglądam, jak wyglądam, ale nie chciałbym sobie dokładać problemów jakąś głupią kradzieżą.
     - Głupią kradzieżą? Zniknął zegarek! — Zdenerwował się.
     - Tato, spokojnie, przecież można to jakoś wyjaśnić — wtrącił się Evan, ale sam chyba nie był pewien tego, co mówił.
     - On powinien nam to wyjaśnić.
     - Nie mam dla pana żadnych wyjaśnień. Muszę pracować, do widzenia. — Wziąłem taczkę, nie kryjąc lekkiego zawodu. Evan miał całkowite prawo pomyśleć, że okradłem go z zegarka — byłem bezdomny, ale mimo wszystko dalej żyła we mnie myśl, że pojawi się ktoś, kto zajrzy wgłąb i da ten pieprzony kredyt zaufania. Przecież człowiekowi czyta się z oczu.
     Nie zostało mi nic innego, jak z godnością się odwrócić, odejść od nich i kontynuować te żałosne znoszenie cegieł.
     Może jednak Evan dowie się, że to nie ja? 
     W sumie dobrze by było.

Evan?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz