28 sie 2019

Od Lucy C.D Ken

Po atrakcjach poprzedniego wieczoru spałam jak niemowlę, dosłownie. Zasnęłam od razu, jak tylko ubrałam na siebie ogromną  koszulkę Lionell’a, w której wieki temu trenował koszykówkę, która z resztą z powodzeniem służyła mi za koszulę nocną. Od razu jak tylko zwinęłam się w kulkę na kanapie, wtulając się w bluzę chłopaka.  Nie śniło mi się nic konkretnego, albo najzwyczajniej w świecie tego nie zapamiętałam. Nigdy nie posiadałam jakiś super zdolności sennych, o ile można tak nazwać te wszystkie numery typu: lunatykowanie, jakieś świadome sny.  Czasami zdarzały mi się problemy z zasypianiem, ale powiedzmy sobie szczerze: Kto ich w ogóle nie miewa? Nie znam takiej istoty, która zawsze zasypia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.


Obudziłam się bardzo wcześnie, a właściwie rzecz ujmując obudziło mnie  ostre, poranne światło wdzierające przez uszkodzoną roletę i radosne ćwierkanie ptasiej rodziny, która musiała zrobić sobie gniazdo gdzieś w okolicy. Przeciągnęłam się i z zadowoleniem stwierdziłam, że mój grafik nie przewidywał dziś pracy ani w restauracji ani w pubie. Cudownie! Leniwie zwlekłam się z łóżka i skierowałam swoje kroki ku łazience by umyć zęby. Szczerzę nie cierpię posmaku czegokolwiek w ustach, a nieumyte zęby to najgorsze uczucie z możliwych. Swoją drogą to bardzo ciekawe, jak wszystkie pary z tych super romantycznych filmów rozwiązują ten problem… Jest milion scen kiedy zaraz po przebudzeniu zasysają się wzajemnie co najmniej równie mocno jak odkurzacz paprochy z podłogi. W swoich pożal się boże związkach unikałam takich sytuacji jak ognia, może w tych relacjach „lvl up” przychodzi to naturalnie, cóż… Szczerze nie mam pojęcia.
Następnie nalałam sobie zimnej wody z lodówki do szklanki i wcisnęłam trochę cytryny. Jedyne co jestem w stanie wmusić w siebie z rana, zupełnie nie posiadam nawyku jedzenia śniadań.  Następnym krokiem w mojej codziennej rutynie jest poranny sport. No dobra, ten element zależy od poziomu mojego lenistwa w konkretnym dniu, ale tamten dzień był idealny na jakiś jogging. Wbiłam się w legginsy, ubrałam krótki top dobrze trzymający biust i najwygodniejsze sportowe buty jakie posiadałam. Na koniec podłączyłam słuchawki i w gotowości zbiegłam na dół.
Miałam ochotę maksymalnie się zmęczyć, wiec biegałam po okolicy tak długo aż poczułam pieczenie w każdym mięśniu moich nóg. Zdyszana, zgrzana i spocona, wróciłam do motelu spacerkiem gdyż nie do końca udało mi się dobrze oszacować własne siły. Do spotkania z Kenem miałam jeszcze dwie godziny, czyli w sam raz żeby wziąć prysznic i się przygotować.
Dzień był ciepły, więc na spotkanie poszłam w krótkich spodenkach i zwyczajnej koszulce. Ken też był ubrany swobodnie dzięki czemu komfortowo się przy nim czułam. Jego psina pomimo wady, jaką posiadała dawała sobie doskonale radę, zupełnie jakby to było oczywiste, iż psy nic nie czują. Jestem skłonna nawet zaryzykować stwierdzenie, że z tej wady uczyniła swoją ogromną zaletę, bo jest całkowicie rozkoszna. Ruszyliśmy parkiem, prowadząc luźną konwersację. Z chłopakiem bardzo dobrze mi się rozmawiało, przede wszystkim chyba dlatego że umiał słuchać, tak banalna zdolność a dla większości jednak nie osiągalna.
- Muszę kupić garnitur, pomożesz mi z wyborem? –zaczął nagle, jakby nieco nerwowo. – Nie cierpię eleganckich wdzianek. – dodał, całkowicie tym samym usypiając moją podejrzliwość.
- Z przyjemnością uczynię ten zakup jeszcze okropnieszym. –odparłam ruszając sugestywnie brwiami.
- Jesteś straszna.- rzucił żartobliwym tonem, za co oberwał ode mnie kuksańca w ramię.
- Proszę mnie nie lekceważyć. Potrafię się bić. –rzuciłam pysznie, zadzierając głowę do góry.
- Jakże bym śmiał.
- Niestety obawiam się, że byś śmiał. –podsumowałam kiedy wsiadaliśmy do złapanej przez Kena taksówki. Ella grzecznie siedziała między nami nadstawiając główkę do głaskania na zmianę chłopakowi jak i mnie. Ależ ona jest rozkoszna.
Zajechaliśmy na jakąś nieznaną mi dotychczas dzielnicę, była…elegancka, zadbana, czysta. Nie wiem jak lepiej można określić tą okolice. Od razu czuło się tu pieniądze i z pewnością nie było to miejsce dla każdego. Byłam lekko zdumiona, jednak starałam się tego po sobie nie okazywać.
- Dobra jesteśmy na miejscu. – oznajmił, otwierając ogromne, przeszklone drzwi sklepu z odzieżą. Weszliśmy do środka razem z psiakiem. Swoją drogą myślałam, że zwierzęta mają zakaz wstępu do tak prestiżowych miejsc. Jednak chwilę później, kiedy jeden z pracowników entuzjastycznie i wręcz pochlebnie przywitał Kena moja myśl została rozwiana, gdyż niewątpliwie był on tu znany.
-Czym mogę Panu pomóc? Coś nie tak z modelem ojca? Choć wydaje mi się to nie możliwe, sam dopilnowałem wszelkich szczegółów.
- Nic mi o tym nie wiadomo Kieranie.- odrzekł, zerkając na mnie i pocierając ręką po karku. Chyba jednak jestem beznadziejna w ukrywanie emocji. Szlag by to. – Dziś musimy znaleźć coś dla mnie. To Lucy, będzie naszą doradczynią.
Uśmiechnęłam się blado w odpowiedzi, na oczko które posłał mi Ken. Więc jeszcze raz. To jeden z absurdalnie drogich sklepów, w którym wszystko wygląda jak w galerii sztuki, że aż strach czegokolwiek dotknąć w obawie o zniszczenie, a mężczyzna o imieniu, bądź nazwisku Kieran, wita Kena niczym jakiegoś księcia… CO?!
- Dobrze. – pracownik klasnął entuzjastycznie w dłonie. – Pierw zatem wybierzemy materiał z pomocą panienki Lucy, a następnie poproszę Pana za kotarkę i zdejmiemy miarę.
- Robisz to za każdym razem…
- Na tym polega moja praca.
Prawdę mówiąc, sądziłam że wybór garnituru będzie polegał na pójściu do jakiejś ze znanych sieciówek, przymierzeniu paru modeli i co najwyżej umówieniem się na poprawki by odzienie prezentowało się na modelu w możliwie najlepszy sposób. Tymczasem właśnie jestem świadkiem, początków, garnituru, który będzie jedyny, niepowtarzalny i do tego uszyty na miarę. Byłam w tak ogromnym szoku, że właściwie jednym uchem wpuszczałam to co mówili mężczyźni, a drugim zaraz to wylatywało. Z tego co udało mi się zrozumieć postawili ostatecznie, na coś klasycznego ale nie staromodnego. „Szyk i elegancja” jak to ujął Kieran.
- Proszę pani? – usłyszałam głos zza pleców, aż podskoczyłam. Naprawdę nie wiedziałam, że ktoś za mną stoi. – Proszę wybaczyć. Nie chciałam Pani przestraszyć. Nazywam się Elene, gdy z Pana Loretto będzie ściągana miara, zajmę się Panią i pomogę dobrać coś dla siebie.
- Yyy… J-ja jestem tu tylko jako osoba towarzysząca… Właściwie niczego nie szukam.
- Ależ proszę śmiało za mną, mam coś, co na moje oko, przypadkowo zostało skrojone na Panią.
Tym samym zostałam porwana na drugi koniec sklepu, przez Elizę? Nie ważne, w każdym razie nakazała mi wejść do przebieralni i się rozebrać kiedy ona przyniesie to rzekome cacuszko. Nie minęła chwila kiedy moim oczom ukazała się owa kiecka. Wow, nawet na wieszaku zapierała dech w piersiach. Była bardzo klasyczna ale miała też TO COŚ. Była w kolorze wina wymieszanym z ciemną śliwką. Jestem pewna, że to jedna z tych sukienek, której kolor ostatecznie zależy od światła i od dodatków. Bomba, bo może być zarówno śliwkowa jak i w kolorze wina. Byłaby zupełnie zwyczajna, gdyby nie czarne wstawki, które zdecydowanie ją wyróżniają. Dodają zarazem delikatnego pazura ale broń boże nie czynią jej za grosz wulgarną. Zdecydowanie jest to strój na każdą okazję, dosłownie. Aż w głowie rozbrzmiały mi słowa Kierana „Szyk i elegancja”.
Ubrałam ją, poprosiłam asystentkę o zasunięcie, dobrze ukrytego suwaka na plecach i przejrzałam się w lustrze.
-Wow – westchnęłam odrobinę za głośno. Skubana miała rację, sukienka była jakby na mnie szyta. Idealnie do mnie pasowała, podkreślała talię i biust w bardzo wysmakowany sposób. Nie była za długa ani za krótka. Stwierdzając nieskromnie, wyglądałam w niej jak księżniczka…
- Proszę wyjść i zobaczyć się w większym lustrze.
Nie polemizowałam ani chwili. Wyszłam na paluszkach przed przymierzalnię i obróciłam się kilka razy, zachwycając się tym jak wdzięcznie układają się falbanki podczas wirowania.
-Och…- westchnęła kobieta, ewidentnie z siebie dumna. – Proszę poczekać zaraz przyniosę jakieś pantofle, by mogła Pani obejrzeć się w całej swej okazałości.
Wsunęłam właśnie drugą szpilkę i się podniosłam, kiedy mój wzrok skrzyżował się w lustrze ze wzrokiem Kena. Najwidoczniej spędziłam tu więcej czasu niż mi się zdawało, skoro panowie zdążyli już skończyć. Mimowolnie na moich polikach pojawił się rumieniec, nie wiedzieć czemu poczułam się jakby niewłaściwie? Tak jak wspomniałam, jak księżniczka tyle że albo nie z tej bajki, albo jak Kopciuszek, która zaraz z przepięknej istoty ponownie zmieni się w służkę. To było bardzo trafne porównanie, gdyż prawopodobnie w życiu nie będzie mnie na nią stać, a już z pewnością nie po przeprowadzce.
- Bardzo Ci pasuje.- skomplementował, lustrując mnie wzrokiem.
- Matko jedyna! Jesus! Co to za piękna istota?!- piał z zachwytu Kieran. – Ta sukienka wybrała Panienkę na właścicielkę! Nie ulega to najmniejszej wątpliwości.
Moje zażenowanie sięgnęło zenitu. Zupełnie nie wiedziałam jaką wymówkę od kupna mam zastosować, nie chcąc nikogo zranić. Powiedzenie, że coś w niej mi nie pasuje byłoby co najmniej okropnym niedopowiedzeniem. Wtedy na pomoc wkroczył mi Ken, chyba spostrzegając moje zmieszanie. Jak zawsze bohaterski.
-Sukienka jest naprawdę śliczna, ale jestem pewien, że taki zakup należy stosownie przemyśleć, szczególnie jeżeli nie był planowany. – powiedział spokojnie. Genialne, nic lepszego bym nie wymyśliła.
- Ależ ma pan zupełną rację! Proszę wybaczyć. – skruszony Kier nisko się ukłonił. Śmieszny był, ale na pewno znał się na swoim fachu.
Pożegnawszy się, opuściliśmy sklep i wtedy jak na zawołanie z telefonu mojego towarzysza rozległa się głośna muzyka sygnalizująca połączenie. Chłopak zerknął na wyświetlacz, lekko się skrzywił, po czym odchodząc kilka kroków na bok odebrał. Ciężko było mi ocenić o czym może rozmawiać ale jego mina, zdradzała jego niezadowolenie.
-Niestety muszę uciekać. Wyskoczyła mi nagła sprawa. Przepraszam Cię…- zaczął się tłumaczyć.
- Spokojnie. Wszystko okay. Rozumiem, nie musisz nic mówić.
Byłam z jednej strony wdzięczna za zrządzenie losu ale i rozczarowana. Zadowolona, bo było mi strasznie niezręcznie po akcji w sklepie, a zawiedziona iż nasze spotkanie dobiega już końca.
W drodze powrotnej, na poprawę humoru zatrzymałam się w jakimś sklepie budowlanym mającym w ofercie dodatki do domu i kupiłam parę niezbędnych moim zdaniem gadżetów i akcesorii.
Po powrocie związałam włosy w luźny kok, ubrałam starą koszulkę i luźne spodenki - totalnie domowy outfit. Zabrałam się za rozpakowywanie swoich dupereli i ogarnianie mieszkanka. Wyprałam zasłony, które swoją biel utraciły bardzo dawno temu, na ławie rozłożyłam ręcznie haftowaną serwetę, na kanapę rzuciłam ozdobne poduszki, a w łazience rozłożyłam mięciutkie chodniczki.  Pod wieczór z zadowoleniem stwierdziłam, że ta „nora” zaczęła wyglądać bardzo przytulnie i już tak nie straszy. Zdyszana kończyłam układać wystawkę wystawkę na komodzie,  składającą się z jednego zdjęcia z bratem i z kilku zapachowych świec, kiedy rozległo się pukanie do moich drzwi.
Bardzo się zdziwiłam, gdyż nikogo nie zapraszałam. Nikt poza właścicielem nie znał mojego adresu. Hm… Za głośno wcale nie jestem, więc to nie sąsiedzi. Do zapłaty jeszcze ogrom czasu, więc to nie może być właściciel. Wzruszając obojętnie ramionami podeszłam do drzwi  i delikatnie je uchyliłam. Moim oczom ukazał się Ken. No tak, przecież on zna mój adres. Brawo Lucy, ty geniuszu. W każdym wypadku, to błyskotliwe olśnienie nie wyjaśniało mi w żadnym stopniu celu jego wizyty.
- Hej, wpuścisz mnie? – zapytał po chwili.
- Jasne, wchodź. Zamyśliłam się.
Wpuściłam go do środka i przylądałam mu się, kiedy on omiótł wnętrze wzrokiem.
- No, no… Bardzo tu przytulnie. – skwitował i już, już miałam odrzec coś w stylu „no wiem”, kiedy kontynuował dalej. – Jestem tu, bo mam sprawę. W sumie to dwie ale łączące się, więc jakby jedna.
Zmarszczyłam brwi ewidentnie zainteresowana co to za 2w1 go tu sprowadza.
- Więc… Raz jeszcze przepraszam za dzisiaj, nagła sprawa… - urwał jakby szukając słów – W każdym razie, chciałbym powiedzieć, że naprawdę ładnie było Ci w tamtej sukience dlatego ym… no…
Dukał coś kiedy wyciągnął w moim kierunku strój zapakowany w specjalną torbę do transportu. Nie musiałam jej otwierać, żeby wiedzieć co znajduje się w środku.  Jest chyba jakiś niepoważny. Nie ma opcji, nie zgadzam się na coś takiego.
- Ken… Nie mogę tego przyjąć, ja nap… - uciszył mnie gestem ręki, a ja potulnie jak baranek zamknęłam buzię.
- Zanim cokolwiek powiesz, daj mi dokończyć.  To tylko jedna część sprawy. Druga jest taka, że lada moment jest wesele, na które zostałem zaproszony obowiązkowo z osobą towarzyszącą. I składa się właściwie tak, że nie bardzo mam kogo na to wydarzenie zaprosić. Chciałabyś mi towarzyszyć? Proszę. Zważywszy na fakt, jak mało czasu zostało i w jakiej sytuacji Cię stawiam czuję się zobowiązany zadbać o to byś miała kreację… O ile się zgodzisz oczywiście.
Już drugi raz tego dnia: CO?! Ten człowiek to chodząca niespodzianka. Naprawdę… Jest tak nieprzewidywalny. No przynajmniej w 50%, bo druga połowa jest niezimenna. Mianowicie chodzi o to, że zawsze potrafi tak coś powiedzieć, że nawet najbardziej absurdalana rzecz wydaje się całkowicie powszednia. Że całe zmieszanie… POOH… Znika jak za sprawą magicznego zaklęcia.
Od chwili kiedy dotarło do mnie o czym właściwie rozmawialiśmy moje myśli przyśpieszyły tak bardzo, iż byłam niemalże pewna, że przekraczają pierwszą prędkość kosmiczną i śmiało mogą konkurować nawet z prędkością światła. Ale jak to bywa, że rozsądek sobie, a emocje sobie wypaliłam niemalże od razu:

Zgadzam się, pod warunkiem, że będziesz miał krawat albo muchę pod kolor mojej nowej, ślicznej sukienki.

Ken? Ślub? Nie ma problemu :D niech się dzieje!

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz