1 sie 2019

Od Odette C.D Adam

Wystarczyło zaledwie otworzenie oczu, a już na dzień dobry zalała mnie fala wczorajszych wspomnień. Gdzieś z tyłu głowy krążyła myśl, że wszystko to było jedynie bardzo realistycznym snem. Wręcz koszmarem. Ale każde wydarzenie w moim umyśle ociekało paskudną, nawet bardzo niechcianą prawdą. Zagubienie, zawstydzenie i ta rzadka w moim wykonaniu złość chciała wchłonąć mnie zaraz po wstaniu z łóżka, ale walczyłam z tymi potężnymi demonami tyle, ile mogłam.
Po cichu, nie chcąc budzić nikogo na górnym piętrze, umyłam zęby, wzięłam szybki, zimny prysznic, ogarnęłam twarz, by na dole demonstrować sobą prawdziwą rasę człowieka, nie żadnego potwora, który dopiero co zwlekł się z łóżka. Kiedy swój wygląd opisałam wreszcie jako znośny, zeszłam na dół, wpadając niemal w środek rozmowy rozgrywającej się tuż za rogiem. Rozpoznałam w niej stanowcze głosy Jenny i Adama. Nawet nie mogąc rozpoznać wielu słów, wiedziałam, że dyskusja obracała się wokół wczorajszego występku Benjamina. Szkoda, że każdy to mnie uważał za wariatkę.

- Tak samo jak ja do twojego Bena — Usłyszałam zirytowanego Adama. Jego postawa już wczoraj nie wyglądała na najsympatyczniejszą i gdybym nie znała oczywistych faktów, to pewnie jeszcze mówiłabym, że nie powinien być taki. Ale nie. Powinien i to jak najbardziej. Jedynym powodem do wyrzutów sumienia okazywało się, że Adam mógł przez to pogorszyć relacje ze swoją rodzoną siostrą. — Dajmy sobie spokój, nie wtrącajmy się do naszych związków, skoro oboje jesteśmy szczęśliwi, hmm? Co ty na to? — zapytał siostry. Zanim zdołała otworzyć usta, coś we mnie wstąpiło i przerwałam rozmowę, bez ostrzeżenia łapiąc Adama za nadgarstek. Oboje obdarowali mnie zdumionymi spojrzeniami.
- Wybaczcie, że się wtrącę — zaczęłam grzecznościowo, choć ślad zdenerwowania, jaki tłumiłam w oczach, był temu daleki. — Ale skoro rozmowa kręci się na mój temat, to może fajnie byłoby mnie do niej włączyć. — Miałam ochotę wypowiedzieć te słowa z taką goryczą, na jaką tylko było stać moją urażoną dumę, ale nie potrafiłam taka być. Wciąż powracałam do wizerunku grzecznej dziewczynki i prawdopodobnie tylko to sprawiało, że stroniłam od bezsensownych kłótni.
- Myślałem, że śpisz — skomentował krótko, jakby dyskusja między nimi przestała właśnie mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Już nie. Możecie mi wyjaśnić, o co chodzi? — Zwróciłam się do Jenny, której kamienna twarz dawała wrażenie kompletnego braku sympatii. I tylko ta cholerna sytuacja z Benem o tym zadecydowała. Jeszcze moment, a zacznę czuć się w tym domu wyjątkowo niekomfortowo i powrócę do ciasnego, akademickiego azylu.
- Skoro podsłuchiwałaś, to pewnie dobrze wiesz, o co chodzi. — Niemal pluła na mnie jadem i czystym obrzydzeniem. Co ja jej zrobiłam? Po raz kolejny postanowiłam izolować się od jej bezpodstawnych oskarżeń, ale z każdym momentem stawało się to zbyt trudne dla tak wrażliwej i uczuciowej osoby jak ja.
Kobieta minęła nas bez cienia wahania.
- Nie mam komentarza. — Zawiesiłam głowę, próbując rozmyślać rozsądnie nad wszystkim, co usłyszałam, a jednocześnie siliłam się na natychmiastowe wyrzucenie tego z głowy.
- Mnie też zaraz szlag trafi. Pieprzony frajer coś kombinuje. — Tylko obecność Adama dawała jakiekolwiek wsparcie duchowe, którego potrzebowałam teraz jak nic innego. Jego dziki wzrok wodził za schodzącym po schodach Benie. Wyglądał, jakby nic wczoraj się nie wydarzyło i jakby otaczała go Bóg wie jaka boska opieka. Nie był święty. Przeczucie mówiło mi, że nigdy taki nie będzie.
Szybko podjęłam z Adamem decyzję, że nie rzucamy się w oczy i w zupełnie normalnych humorach wracamy do rodzinnego stołu. Co nie było tak banalnie proste, jak sądziłam. Coraz więcej osób wstawało z łóżek. Salon i kuchnia cudem nie pękały w szwach, ale były tak zaludnione, że pokusiłabym się o stwierdzenie, iż nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak liczną, wesołą gromadą. Całe szczęście, że starsze od nas pokolenie w porach lunchu odmeldowało się do restauracji Lancasters. Podział zmian i obowiązków sprawował chyba pieczę nad całym rodzinnym interesem, sprawiając, że był przejrzysty, elastyczny, a zarazem pasował każdemu.
- Zjesz coś? — Adam od dobrych dwóch godzin ciągle tylko proponował mi śniadanie, ale nie potrafiłam zignorować kompletnego braku apetytu. Zdaje się, że najadały mnie wszelkie męczące myśli, zaczynające powoli wychodzić ma światło dziennie w postaci mojego zgorszonego humoru.
Znowu pokręciłam głową.
- Musisz coś jeść. — Siadł obok na krześle i objął mnie silnym ramieniem. Co ja miałam robić, wiedząc, że wszyscy oprócz Adama widzą we mnie wariatkę?
- Nie muszę. Nie jestem głodna.
- Coś się stało, Odette? — Dosiadł się Ben. Jak na wydźwięk czerwonego alarmu moje spojrzenie wkuło się w niego niczym igła w lalkę voodoo. Wszystkie pytania zdusiłam w jednym, głębokim oddechu, który wypuściłam powoli z płuc.
- Ty pytasz poważnie czy żartujesz? — Adam oparł jedno przedramię o blat stołu i nieznacznie pochylił się w stronę swojego rozmówcy. — Wiesz, bo nikt się nie śmieje. A już na pewno nie ja.
- Adam, spokojnie — mruknął. Nie miał prawa nawet wypowiadać tego imienia swoim plugawym językiem. — Przecież wszystko się wyjaśniło. Doszliśmy wszyscy do porozumienia.
- Jakiego znowu porozumienia? — wtrąciłam się. — Jedyne, co widzę, to to, że każdy patrzy na mnie krzywo. — Wstałam, bo telefon zaczął wibrować w mojej kieszeni. Miałam serdecznie dość narastającej frustracji i najchętniej odcięłabym ją od siebie nawet jakimś wyjątkowo tępym narzędziem. Tak po prostu zapomnieć o sprawie brzmi zbyt idealnie, nie potrafiłam tego dokonać.
Zostawiłam ich w kuchni przy stole i odeszłam w kierunku ogrodu. Był na tyle duży, że swobodnie mogłam przeprowadzić tu dłuższą rozmowę, choć takowej nie przewidywałam, ponieważ na wyświetlaczu ukazywał się Kenneth „Jestem w cholerę zwięzły” Ridley.
- Co tam, Kenny? — Usiadłam pod altanką. Mimo że każdą sekundę spędzoną w niej wspominałam źle, to w tej chwili stało się to dla mnie dziwnie obojętne. Oparłam się tyłem o drewnianą konstrukcję.
Hej, Odette, mam sprawę. — Wiedziałam. To było bardziej niż pewne. Uśmiechnęłam się ledwo zauważalnie. — Masz czas, no nie? 
- Mam go mnóstwo.
To super. Proszę, wytłumacz mi jeden temat z biologii. Dalej mam sesję i nie mogę tego cholerstwa zaliczyć. Już laski na imprezach bywają łatwiejsze.
Parsknęłam śmiechem.
- Zgoda, weź potrzebne książki i przyjedź do domu Adama. Przebywam tu i jest już na tyle spokojnie, że załatwimy temat. — Nie do końca wiedziałam, czy Benjamin i Jenny nie będą mieli z tym problemu, aczkolwiek szybko stwierdziłam, że pomoc w nauce nie powinna nikomu zawadzać. Z tym, że Kennetha nawet Adam go polubił.
Dobrze. Ciao.
I rozłączył się. Mogłam już wrócić do domu ładnym, wzorzystym chodnikiem z kostki brukowej, jednak zrobiłam zaledwie krok od drewnianej altany i serce już chciało wyskoczyć mi z piersi. Adam jak głupi postanowił zaczaić się z boku i teraz zdawał się być na tyle rozbawiony, że pacnięcie w głowę to zdecydowanie zbyt łagodny wyrok. 
- Chcesz załatwiać temat z kimś innym, niż ja? — Złapał mnie w talii od tyłu, omiatając ciepłym oddechem moje ucho. Zadrżałam cicho, choć zadowolenie wyraziłam przez szeroki uśmiech. 
- A ty wyjątkowo upodobałeś sobie szpiegostwo? — Odbiłam piłeczkę. Zerknął przez moment, udając obruszenie.
- Nie. Po prostu przebywanie w jednym pomieszczeniu z Benem sprawia, że mam ochotę przywalić mu czymś w twarz — skwitował krótko. Podzielałam jego zdanie najbardziej jak się dało. — Porobimy coś ciekawego, skoro nikogo nie ma na górze? — Przygryzł moje ucho. Znów musiałam skulić ramiona, żeby przyjąć miły dreszcz. 
Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała.
- Teraz nie mogę. Będę przez co najmniej półtorej godziny siedzieć z Kennethem w kuchni nad książkami, ale później jesteśmy tylko ty i ja. — Ostatnie dwa słowa były niczym szept, by nikt poza nami nie usłyszał jakże tajnej wymiany zdań.

Adam?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz