10 lis 2019

Od Brianne do Kena

Zdjęłam pointy z nóg, czując ich ból. Wytarłam pot spływający z czoła, przyglądając się uważnie Mary, która ze złością cisnęła tutu o ziemię ze łzami w oczach.
– Co się gapisz? – warknęła w moją stronę, na co nie odpowiedziałam, dalej się w nią wpatrując. Jej solówka podczas występu wypadła bardzo słabo, pomyliła większość kroków oraz finalnie upadła wykonując skok z nogi na nogę. – Taka zadowolona jesteś z siebie? – popchnęła mnie na ścianę, gdy próbowałam wstać, a kiedy moja ręka szukała czegoś, o co mogłabym się oprzeć, nadgarstek wygiął się pod dziwnym kątem. Syknęłam, czując rozchodzący się po ręce ból, kątem oka spoglądając na dziewczynę. Ta w złości wyszła z szatni, nie obdarzając mnie spojrzeniem, tylko z całej siły trzaskając drzwiami.
     Nigdy się nie dogadywałyśmy. Prawdę mówiąc, znałyśmy się od kilku, jak nie kilkunastu lat - zaczynałyśmy w tej samej grupie i w tym samym tempie awansowałyśmy do coraz wyższej, z tym że różnił nas sposób osiągania własnych celów - ja ciężko ćwiczyłam, a ona załatwiała to pieniędzmi. Myślałam, że jej stosunek do mnie jest taki, jaki jest głównie dlatego, że doskonale zdawała sobie sprawę, iż była po prostu słabsza ode mnie. Ale jak to, być słabszym ode mnie? Nie docierało do niej, jak to możliwe, w końcu w jej - i nie tylko w jej - mniemaniu byłam ofermą i marginesem społecznym, który powinien istnieć (lub nie) na uboczu, nigdzie się nie udzielając.


Z bolącymi nogami oraz nadgarstkiem spakowałam swoje rzeczy do torby, po czym założyłam ją na ramię i przekroczyłam próg szatni. Westchnęłam, widząc teatr z perspektywy miejsc siedzących. Teraz już zacieniony i opustoszały, z pustą sceną oraz złożonymi siedzeniami. Było głucho, cisza odbijała się od najodleglejszych zakamarków mojego umysłu, kiedy kątem oka zauważyłam czarną sylwetkę człowieka skrytą w cieniu. Moje serce momentalnie zaczęło szybciej bić, mój oddech przyspieszył, a oczy rozszerzyły się w przerażeniu, jednak kiedy ponownie spojrzałam w to miejsce - nikogo tam nie było. Czym prędzej cofnęłam się do wyjścia z budynku, chcąc być daleko od tego miejsca - cichego, ciemnego i przerażającego. Poczułam ukłucie w sercu, związane z faktem, że uciekłam z miejsca, w którym podczas występów czułam się błogo, bezproblemowo i szczęśliwie. Na dworze, chociaż było po zmierzchu, panował półmrok przez świecące dookoła lampy, a ostatnie osoby pozostałe po spektaklu w pośpiechu szukały swoich samochodów na parkingu. Ja skierowałam się na przystanek, gdzie niestety musiałam czekać dosyć długo na mój autobus. Nie było zbyt wielu ludzi, osoby które przyszły dzisiaj na występ nie byli biedni na tyle, aby poruszać się autobusami. Jutro sobota, teatr ma być przepełniony wzdłuż i wszerz - aktorami, chórzystami, ćwiczącą przed wieczornym spektaklem orkiestrą, a w tym tłumie będziemy przewijać się także my - baletnice. Coś czułam, że będzie to bardzo męczący dzień i to nie fizycznie, a psychicznie. Nigdy nie byłam zwolennikiem interakcji z innymi i jakimkolwiek, wykańczającym mnie kontaktem z ludźmi. Było to głównym powodem, dla którego wybrałam taniec - wyrażałam siebie za pomocą ruchów, a nie słów, a podczas moich samodzielnych występów nie musiałam z nikim współpracować. To nie od innych zależał mój sukces, przez co po każdym występie czułam się podbudowana na duchu i pełna nowej energii. Niestety, tym razem tak nie było.
Autobus przyjechał po dwudziestu minutach oczekiwania, a w domu byłam po kolejnych czterdziestu. Przywitały mnie puste ściany, przez co domyśliłam się, że matka jest nigdzie indziej, jak w szpitalu u Cindy, która nadal spoczywała w błogim śnie, jakim była śpiączka. No tak, matka straciła całą swoją rodzinę, zostałam jej tylko ja, czyli ktoś, kogo nigdy nie chciała. Obwiniała mnie o cały ten wypadek, który ją pogrążył, o śpiączkę mojej starszej siostry (chociaż ona tego tak nie widziała, Cindy była dla niej najlepszym (i jedynym) dzieckiem pod słońcem, a nie „starszą siostrą Brianne oraz moją córką”). W jej opinii byłam także winna za śmierć ojca - w końcu jechaliśmy całą rodziną na mój występ, na który się uparłam. Nigdy nikt na nie nie przychodził, tak więc mimo niechęci mamy, taty i siostry mój entuzjazm nie ugasł - wtedy nie widziałam tego, jak bardzo nie chcieli widzieć mnie, jak i mojego występu.
Następnego dnia obudziłam się o ósmej, mimo to wyszłam z łóżka dopiero o czternastej, aby się zebrać i być gotowym na trening, wyjątkowy, bo niedzielni. Byłam ubrana we wczorajsze dresy, włosy miałam nieco przetłuszczone, nie zjadłam tego dnia nic, więc w takim też stanie przekroczyłam drzwi najsłynniejszego teatru w Avenley River. W domu przez piętnaście minut próbowałam ukryć siniaki pod oczami (z niepowodzeniem, rzecz jasna), które pojawiły się z nieznanego mi powodu, bo to nie było tak, że nie spałam całą noc - na odwrót, mimo snu czułam się wykończona.
Szłam przez nieco zatłoczony korytarz, jednak mój wzrost był na tyle niewystarczający, że nie widziałam numerów sal nad mijanymi drzwiami. W dłoni trzymałam zmiętą kartkę z wyjaśnieniem, w której sali i o której godzinie mam być, jednak jak na przekór nie widziałam drzwi z numerem 81B. Poprawka, nie widziałam żadnych numerów umieszczonych na drzwiach, a nie tylko tego konkretnego. W końcu, zgarbiona stanęłam przy ścianie, zdając sobie sprawę, że jestem w polu - drzwi obok mnie miały numer 308, tak więc byłam pewna, że 81B jest daleko stąd. Wypatrzyłam samotnie stojącego chłopaka przy filarze niedaleko mnie. Wyglądał na spokojnego, jakby czekał na kogoś, więc widząc swoją szansę nie czekałam dłużej, tylko do niego podeszłam, wiedząc, że zaraz może wtopić się w tłum tych spieszących się dokądś ludzi.
– Hej, przepraszam, że przeszkadzam, ale wiesz może gdzie jest sala 81B? – zapytałam szybko, odgarniając pojedyncze kosmyki z oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz