11 lis 2019

Od Caina cd. Candice

Telefon wibruje w mojej kieszeni. Nigdy nie mam go ustawionego na tryb głośny, bo irytują mnie wszelkie powiadomienia, sygnały, nie wspominając już nawet o telefonach, np. takich, jak w tym momencie. Nie interesują mnie social media, co w przypadku swojej "pracy", jako rozsławionego specjalnie muzyka, może być wręcz niewyobrażalnie nieprawdopodobne. Nie muszę sprawdzać, by wiedzieć, że moja osoba, jak i sam zespół utrzymuje się na fali, bo żaden artysta nie jest tak momentami karygodnie kontrowersyjny, jak ja. Mógłbym stwierdzić, że to nadzwyczaj dobrany komplement, ale fakt faktem - nie muszę wstawiać zdjęć w internet, aby było o mnie głośno. Zresztą Jasper dokumentuje swoje, jak i innych życie nadzwyczaj regularnie, więc i od tego mam ludzi. Dlatego nie przejąłem się, gdy Eric, z niewiadomego mi powodu, nagle stwierdził, że nie mam wchodzić na żadne portale, bo odkąd pojawiłem się w Avenley, moje kontrowersyjne zdjęcia krążą w internecie, a on się tym zajmie. Nie przejąłem się, bo to jak codzienność, a mój menadżer załatwia dosłownie wszystko. Nawet wrzuca zdjęcia z koncertów lub studia nagrań dla podtrzymania sławy. Ludzie wiedzieli, że nie interesuje mnie bycie celebrytą. Według mnie social media były jak lizanie własnych jaj.
Spójrzcie na mnie.
Sprawdźcie mnie.
Poświęćcie mi uwagę.
Posłuchajcie, co mam do powiedzenia na temat polityki/ochrony środowiska/na każdy inny temat, o którym nic nie wiem.
Nie, to nie moja bajka.
A zatem, gdy Eric powiedział mi, abym trzymał się z daleka od internetu, nie oponowałem.
Normalnie beztroskie życie godne pozazdroszczenia.
Byłoby bardziej "beztroskie", gdyby mój cień z ognistymi włosami i dużymi, zielonymi oczami nie chodził za mną dosłownie wszędzie. Matko Boska, przecież ona weszła nawet za mną do łazienki.
A co do niej właśnie...
Sięgam po telefon i krzywię się przez samo to, że ktoś do mnie dzwoni teraz. Zbyt dużego wyboru osób nie ma, więc to na pewno jeden z jeźdźców apokalipsy. Odbieram.
Candice: Wolisz podać swoje położenie czy mam wysłać za tobą drona szpiegowskiego? ~ zabawna się zrobiła. Przyzwyczaja się do towarzystwa albo na siłę próbuje jakoś załagodzić wielką przestrzeń pomiędzy moim światem a swoim.
Szkoda. Mój świat nie jest zachwycający. Mieni się fałszywymi kolorami jakby wiązkę światła przepuścić przez pryzmat.
Ja: Ach, to tylko ty ~ wzdycham niechętnie i jednakowo trochę na siłę. Jej głos nie pasuje do okropnej natury, a gdy nie mam jej bezpośrednio przed sobą, moja durna głowa tworzy wyobrażanie, bo pozwoliła dopuścić nieodłączny element mojego życia, aby stworzyć obraz za pomocą koloru. Koloru - zresztą - który bezsprzecznie jest poszukiwany w idealnej nucie muzyki ~ Stawiałem, że to ktoś inny ~ chyba faktycznie wolałbym, żeby to była Savannah.
C: Przepraszam, że cię rozczarowałam ~ i to jak ~ No już, mów, gdzie jesteś ~ parskam pod nosem, bo wydaje mi się to bardzo zabawne.
Jasper mierzy mnie skrupulatnie znad ekranu swojego telefonu, którym niby jest zajęty.
Jeśli Nowa myśli, że powiem jej, jak do mnie dotrzeć, to się kurwa porządnie myli. Prędzej poszedłbym na koncert Taylor Swift, katować się słodziutkimi dźwiękami tęczowej powłoczki idealistycznego życia, niż powiedział komukolwiek, gdzie jestem i co chcę robić.
Ja: W piekle - uśmiecham się do telefonu ironicznie, a Jasper wydaje z siebie pomruk rozbawienia. Chyba jego jedynego śmieszy to, jak bardzo próbuję pozbyć się irytującej rudowłosej. Eric ma totalnie w dupie sytuację, a Harvey posyła mi takie spojrzenia, jakby myślał, że powiem "przepraszam" i uśmiechnę się na znak pokoju i chęci podpisania paktu. Zgaduj zgadula, w kim Nowa zobaczyła swojego sprzymierzeńca? Głupia dziewczyna. Mnie ma za swojego wroga.
C: To mnie akurat nie dziwi - odpowiada dziewczyna po drugiej stronie, leciutko poirytowana, zresztą jak zawsze, gdy ze mną rozmawia. Nie ukrywa tej złości, która się w niej gotuje, choć usilnie zachowuje spokój. Kiedyś ten mur upadnie. Zawsze upada. Mury mają to do siebie, że mogą być trwałe i nieprzekraczalne, ale w końcu ktoś je burzy. Tym kimś będę ja. A podoba mi się nasza walka. Nabiera ostrości i smaku. Stała się celem do zrealizowania, którego mi brakowało. Szkoda, że nikt jej nie powiedział, że Cain Hawthorne potrafi iść po trupach do celu.
Nie myśląc długo, odsuwam telefon od ucha i zamierzam wcisnąć przycisk "rozłącz", gdy słyszę znajomy głos po drugiej stronie.
Kurwa, no nie.
Harvey: Cain? - mój organizm jest już chyba wyczulony na tego gnojka, dlatego odruchowo moje oczy wędrują w górę, ku niebu, a ja sam pytam się Boga, za jakie grzechy ~ Cain ~ powtarza moje imię z impetem, jakby to miało na mnie wywrzeć jakiś wpływ ~ Daj Jaspera ~ po moim trupie.
Ja: Pierdol się ~ odpowiadam mu ~ No, chyba że zdążyłeś się już dobrać do majtek Nowej, wtedy już nie musisz ~ nie zdążam uzyskać odpowiedzi, bo Jasper wyrywa mi telefon z ręki, z tym swoim dwuznacznym uśmieszkiem na twarzy, za który z chęcią bym mu przywalił i podaje od razu Harveyowi miejsce naszego pobytu.
Nie znajdujemy się daleko od wieżowca, w którym rezydujemy, dlatego dwójka naszych gołąbeczków zjawia się niedługo po telefonie. Przesłodko. Usta same układają się w uśmiech.
- To co? - Jasper bez zbędnych ceregieli od razu rzuca plan wstępny, jakby miał już wszystko poukładane w głowie - Robimy krótką wycieczkę zapoznawczą po okolicy? Nie mogę się doczekać, szczerze mówiąc.
- Uwielbiam ryzykować, że nagle rzuci się na nas tłum, a przez to Savannah poćwiartuje nas nożem od masła - Harvey staje zbyt blisko mnie, abym tylko zwrócił na cokolwiek uwagę, ale jeszcze niczego nie przełożyłem nad uspokajającym papierosem. Tym bardziej nie przełożę jego i tego, w jakim celu zamierzają mnie wyciągnąć z budynku. W końcu miałem się przyzwyczajać do swojego nowego mieszkania, mógłbym spędzić bardzo produktywny wieczór przy pisaniu. W końcu tego wszyscy ode mnie wymagali - Szczególnie że pan wrażliwy kazał ochronie, cytuję, spierdalać, bo czuje się osaczony - śmieję się nisko, udając rozbawienie i oglądam się za ramieniem, w miejsce, gdzie nadal widzę twarz ochroniarza.
- Gnojki nadal stoją po drugiej stronie ulicy, jakbym był kurwa debilem i ich nie widział - rzucam opryskliwie i wracam spojrzeniem w cegły chodnika, śledząc ich wzór.
- No to ustalone - wtrąca Jasper - Idziemy zwiedzać, a pani ładniutka nas oprowadzi.
- Słucham? - niemal natychmiast roznosi się dźwięk głosu zaskoczonej Candice, przez co unoszę powoli wzrok w górę.
Tak, zdecydowanie lepiej mieć głos i ją widzieć. Tym razem chora głowa nie ma szans wygrać z niepodważalnym wzrokiem.
- Tylko ty znasz te okolice, a jeśli mam wiedzieć, gdzie można iść na panienki, to nie mogę się gubić po drodze - Jasper prycha pogardliwie, ale minę ma ucieszonego dziecka. Jest w swoim żywiole. Nadaje się na artystę najbardziej z nas wszystkich.
- Jest takie coś jak GPS, głąbie - Harvey uspokaja zapał Jaspera, ale ten prycha pod nosem, jakby usłyszał największą bzdurę wszechświata.
- Nie będę wracał z laską u boku, trzymając w drugiej ręce GPS-a... głąbie. To nie wygląda estetycznie, poza tym nie będę skupiał się na drodze, żeby przypadkiem dobrze skręcić, tak?
Rzucam niedopałek na chodnik i przygniatam go butem. Wycieram zimne ręce o materiał bojówek i chowam je w kieszenie kurtki. Wbijam obojętny wzrok w Nową, która jakby miała czujnik w głowie, po krótkiej chwili na mnie spogląda.
- Nie mogłaś sobie poradzić, więc zasięgnęłaś pomocy od mojego, jak zawsze pomocnego, kumpla? - taksuję ją wzrokiem, po czym uśmiecham się złośliwie - Niedobrze, zaczynasz wymiękać.
- Nie prosiłam go o to, jeśli to właśnie masz na myśli - wierzę jej, czy też nie wierzę, nadal stara się podchodzić do tego profesjonalnie. Tak bardzo, że to aż nudne - I następnym razem, niech cię lepiej nie interesuje, kto widzi moją bieliznę, a kto nie - z podziwu aż unoszę brew. Mój uśmiech się poszerza, przez co postawa Nowej robi się jeszcze bardziej spięta.
No proszę, Nowa potrafi gryźć.
Chichoczę pod nosem, co przyciąga uwagę nie tylko jej samej, ale i chłopaków. Mój humor jakby się polepszył. Wstaję z murku i podchodzę do niej.
- Dopilnuję, aby właśnie być tym kimś - rzucam twardo, tak aby odebrała to jako obietnicę, po czym spoglądam na Harveya, a mój uśmiech znika. Mam nadzieję, że moje spojrzenie jest na tyle wymowne, by zrozumiał aluzję. Nie bez powodu zaznaczyłem to dobitnie - głośno i wyraźnie.
Nowa zdaje sobie sprawę, że wyglądam, jak chodzący seks.
Nienawidzi mnie.
Nienawidzi sposobu, w jaki chodzę, mówię, w jaki ją poniżam. Nienawidzi, że mam nad nią taką władzę, i tego, jak tę władzę wykorzystam przeciwko niej.
Mijam ich i idę w stronę początku naszej wycieczki. Jasper niedługo potem równa się ze mną.
Już teraz nie tylko zamierzam wykorzystać jej inspirującą duszę, ale i ciało. A ona się będzie opierać. Całą sobą, ale w końcu ją złamię.

Dzień później
Miałem być w studiu razem z chłopakami, ale ostatecznie z nimi nie poszedłem. Chcę wykorzystać dzień wolny od występów - tak mi powiedział mój menadżer. Szukałem życiowej przestrzeni - jak to cudownie brzmi. Eric został ze mną i - o losie miłościwy - to były najnudniejsze piętnaście minut mojego życia, kiedy przysłuchiwałem się, o czym on takim rozmawiał przez telefon. Niech się z nim kurde ożeni. Pewnie by to zrobił, gdyby nie interesował go tyłek mojej agentki.
Gdy usłyszałem, że Eric rozmawia z Nową, miałem ochotę rzucić w niego czymś ciężkim, bo to nie oznacza dzień spokoju, a dzień przebywania z nią w jednym pokoju. Gdy natomiast usłyszałem, że zwraca się również do Harveya, stwierdziłem, że pierwszą lepszą ciężką rzecz użyję właśnie na nim, a Erica co najwyżej podduszę.
Wykorzystałem chwilę jego nieuwagi i wymknąłem się z jego pokoju do swojego. Mogłem w tej chwili zrobić wszystko. Uciec, napić się, znaleźć kogoś, żeby sprzedał mi prochy, a zamiast tego poszedłem do pokoju Nowej - tak, Eric załatwił jej jakiś mniejszy w razie różnych przypadków. Nie podał konkretnie jakich, ale Nowa powiedziała, że woli swoje mieszkanie. I bardzo dobrze. Nie zniósłbym tu nikogo więcej.
Ale dzisiaj podobno ma przebywać tutaj, bo tak zażyczył sobie nasz wspólny ojciec-menadżer. Dlatego nawet nie rozglądam się po nim, bo nie ma po czym. Rozwalam się na miejscu, w którym mogę się rozwalić wraz z gitarą pod ręką.
Słyszę otwieranie drzwi, więc odruchowo unoszę wzrok i czekam, aż Candice wejdzie do pokoju. W końcu zauważam jej sylwetkę, ale ona kieruje się od razu do aneksu kuchennego, nawet nie patrząc w tę stronę. Obserwuję ją w milczeniu. Czuję się trochę, jak podglądacz, nie wspominając o tym, że jestem nagi od pasa w górę, wyłącznie w czarnych jeansach i brudnych butach. Jednak tę myśl przyćmiewa coś innego. Nie jestem głupi, ten dupek Harvey był z nią przez cały czas.
Gdy Candy wchodzi do pokoju, o mało nie krztusi się wodą pitą z dużej szklanki. Niemałe zaskoczenie maluje się na jej twarzy, ale i tak nie uchodzi mojej uwadze, jak taksuje mnie wzrokiem.
- Gdzie byłaś? - pytam twardo, ale nie podnoszę głosu.
Jej wzrok ucieka gdzieś na bok, ale potem znowu wraca na mnie.
- Byłam po plastry. Skaleczyłam się podczas krojenia - odchrząkuje.
Wierzę jej, jak głuchy ślepemu. Twarda jest, ale nie zamierzam się o nią zamartwiać. Nawet nie sprawdzam, czy faktycznie ma ten cholerny plaster. Jestem apodyktycznym dupkiem, fakt. Zbyt pochłonięty sobą.
Candice szybko zmienia temat.
- Upewnij mnie, że jesteś trzeźwy, proszę - jej spokojny ton zaprzecza temu, co widzę. Mam wrażenie, że zaraz serce ucieknie jej z piersi.
- Tak trzeźwy, jak mormońskie dziecko - kładę jedną rękę na sercu i unoszę dwa palce w górę od drugiej, jak skaut. A zaraz potem uśmiecham się najbardziej arogancko, jak tylko mnie stać i pokazuję jej środkowy palec.
- To teraz ważniejsza kwestia - ignoruje mnie całkowicie - Co ty, do cholery, tutaj robisz? - klęka i zaczyna zbierać okruchy szkła, walające się na podłodze.
Stałem nieruchomo i przypatrywałem się, jak zbiera ostrzejsze odłamki.
- To przestrzeń osobista, z tego, co wiem, mam do niej prawo, więc nie możesz sobie tu ot tak przychodzić - mamrocze.
Przewracam oczami.
- Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu pralnia jest zamknięta, jakaś awaria, czy inna głupota. Eric próbuje to załatwić, a ja nie lubię czekać, poza tym, jak go dobrze znam, naprawianie pralek nie stoi na jego pierwszym miejscu w dziale obowiązków. Brak mi koszulek na występ - dziewczyna wstaje i od razu się odwraca tak, jakby nie chciała na mnie spojrzeć. Idzie do aneksu i wyrzuca odłamki szkła do kosza.
- Nie masz od tego ludzi? - pyta z wyraźną ironią w głosie - Wystarczy, że kiwniesz palcem i już... - zamyka szafkę, gdzie znajduje się kosz i odwraca. Milknie, gdy napotyka na swojej drodze moje ciało.
- Mam, ale nie lubię z nimi rozmawiać - oznajmiam z założonymi na piersi rękami.
- Ja także nie jestem najlepszą towarzyszką - mówi, jakby się broniła.
- Wybieram mniejsze zło - wzruszam ramieniem - Wychodzi na to, że zrobisz pranie Cainowi Hawthorne'owi. Gratulacje i nie ma za co - nachyliłam się delikatnie nad nią ze złośliwym uśmiechem. Nawet nie liczę, ile już razy wystawiłem jej cierpliwość na próbę.
- Powiedz Cainowi Hawthorne'owi, o którym mówisz w trzeciej osobie, że robienie mu prania nie należy do moich obowiązków.
Stałem w miejscu, jakbym zapuścił korzenie, które z łatwością ta dziewczyna wyrwałaby gołymi rękami. Nie zamierzam się przesuwać, przez co Candice musi przecisnąć się pomiędzy mną o ścianą.
- Właściwie to należy - odzywam się głosem podszytym nieprawdopodobnym zadowoleniem. Robienie na złość Nowej było moim ulubionym zajęciem.
Odwraca się z obojętną miną.
- Słucham? - wydawać by się mogło, że zaraz się roześmieje, ale widząc moją minę, zrezygnowała z tego.
- Poświęciłem trochę swojego cennego czasu na przeczytanie twojego kontraktu. Savannah dała Ericowi kopię, a ja się dzisiaj nudziłem. Nie ma alkoholu, narkotyków, ludzi, na których mógłbym krzyczeć i takich tam. W umowie jest zapisane, że masz mi pomagać we wszystkich osobistych sprawach, w których mogę potrzebować pomocy - uśmiecham się kpiąco, przekrzywiając głowę - Chyba jesteś w czarnej dupie, panno Snow.
W jej oczach nie widzę nic, prócz chęci mordu. Rusza w moją stronę, łapiąc po drodze w garść moją zwiniętą koszulkę i macha mi nią przed nosem.
- Jeśli chcesz, żebym zrobiła ci pranie, to idziesz razem ze mną, aby popatrzeć, jak się to robi. Nie zamieram tego robić nigdy więcej. Nie jestem twoją służącą.
Miałem dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Nie groziłem nikomu, a Harvey'owi oszczędziłem nawet codzienne posyłanie morderczego spojrzenia. Gdy przywitałem się z Jasperem, Eric myślał, że znowu jestem na haju i zaczął mnie wypytywać. Kazał nawet dmuchnąć, aby sprawdzić, czy może się nie upiłem, a ja zachowałem przy tym spokój i nie kazałem mu się odpieprzyć.
- Mam iść z tobą do pralni? - unoszę brew i mówię to z takim rozbawieniem, jakby co najmniej zaproponowała mi wylot w kosmos. Moja mina musiała być bezcenna.
Pokiwała głową.
- Idziemy do twojego pokoju po resztę rzeczy, a potem do pralni, zanim zbiorą się tam tłumy i zwykli śmiertelnicy zechcą także zrobić pranie. Sami - podkreśla ostatnie słowo i kieruje się do drzwi.
Nie wychodzi jednak, bo zablokowałem sobą wyjście.
- Nie mogę opuścić tego miejsca, ty mała wariatko - dziewczyna przyjmuje taką pozę, jakby mój chichot ją zbił z tropu.
Nie ma szans, aby przeszła, bo zasłaniam przejście ramionami, ale jej rozmiary pozwalały na prześlizgnięcie się między moimi biodrami a framugą drzwi. To mnie zaczyna wkurzać.
- Możesz i to zrobisz - upiera się.
- Czy ty oby na pewno jesteś normalna? - unoszę brew - Savannah wysłała cię na jakieś badania albo coś?
- Nie bawi mnie to, więc zachowaj żarty dla kogoś, kto się zaśmieje. Idziesz ze mną.
- Ktoś może mnie napastować seksualnie - wołam za nią ze śmiechem. Nie byłem na tyle próżny, by w to wierzyć, ale ona o tym nie wie.
Otwiera drzwi od mojego pokoju i zaczyna zbierać moje porozrzucane ubrania. Specjalnie to zrobiłem, choć nie wiedziałem, ile będę się z nią musiał kłócić, ale byłem pewien, że i tak wygram. Nauczyłem się dostawać tego, czego chcę.
- W torbie mam gaz pieprzowy, a moja przyjaciółka chodziła kiedyś na lekcje sztuk walki, więc coś tam podłapałam. Razem powinniśmy poradzić sobie z grupą nastolatek z wątpliwym gustem muzycznym - odgryza się.
Mój uśmiech znika. Dziewczyna reaguje na brak odpowiedzi i odwraca się ostrożnie w moją stronę, jakby uświadomiła sobie, że powiedziała coś, z czym jednak przesadziła.
- Uważasz, że moja muzyka jest do dupy? - posyła mi wymowne spojrzenie. Jakby myślała, że będę wściekły, a tak naprawdę właśnie zagłębiła ostrze w moje serce.
- Nie. Sądzę, że jest świetna - przyznaje cicho.
Uśmiecham się. To chyba pierwszy raz, gdy robię to szczerze przy kimkolwiek, a tym bardziej przy niej. A ona... wygląda, jakby objawił jej się sam Jezus. Przełyka ślinę i wkłada resztę ubrań do toreb, po czym mija mnie i wychodzi z pokoju.
Prycham, ale ona nie odwraca się, aby sprawdzić.
- O rany, twój upadek będzie spektakularny! - krzyczę, a sądząc, że dałem jej wyraźnie znać, co zamierzam z nią zrobić, musi mnie jakoś od siebie odpychać. To, że do niej uderzam, było katastrofą - tak myślała, ale jeśli będę to robić nadal, w końcu może mi się to udać. Nie przyzna się do tego.
W końcu uważa, że jestem obsesyjnie zakochany w innej dziewczynie.
Poza tym jestem gwiazdą.
I jej szefem.
I totalnym wrakiem człowieka.
I za trzy miesiące nasze drogi prawdopodobnie się rozejdą.
Miała tyle powodów, by trzymać się ode mnie z daleka na tyle, na ile pozwala jej praca.
W windzie milczeliśmy.
Wyjście z całego tego budynku wydawało się męczącą grą wstępną.
W końcu wpadła na pomysł, jak poradzić sobie ze mną i tym, żeby pozbyć się moich zalotów.
- Podoba mi się Harvey - mówi, otwierając drzwi pralni.
Maska opadła po raz kolejny tego samego dnia. Nie musiała patrzeć, aby wiedzieć. Drzwi zamykają się za nami, a ona nie odwróciła się od tamtego momentu ani razu. Mógłbym przysiąc, że drżała.
- Nie powinnaś tego mówić, skarbie. Przyjmuję wyzwanie. Masz kłopoty. Takie, przed którymi nie uratuje cię twoja niewinność.
- Ale ty masz ego! - włożyła ubrania do pralki.
Jej drobne stopy dyndały w powietrzu. Siedziała na pralce, na której przywieszona była karteczka z napisem "zepsuta", patrząc na tę, do której właśnie upchnęła moje ubrania. Jej zielone oczy śledziły wirujący w bębnie ubranie.
Przyglądałem się jej cerze.
Rysy Candice były łagodne i przyjemne dla oka. Nie malowała się mocno, przez co widać było jej prawdziwą twarz, bez tony tapety, jak w przypadku kobiet, które spotyka się w tej branży. Krwistoczerwone, pełne usta podkreślały jej charakter, a przynajmniej najbardziej pasował mi ten tok myślenia. Bo choć niewinna, zawsze ma coś do powiedzenia. Myślę, że jestem już mniej więcej zdolny do opisania jej osoby, szczególnie po tym, że dotychczas nie poświęcałem jej zbyt wiele uwagi, nie przyglądałem się uważnie. Savannah miała rację co do jednej kwestii - znajdę w niej coś, co mi się na pewno spodoba.
- A spotkałaś faceta bez tego? A tym bardziej artystę? - rzucam sztucznie zaskoczony i wyciągam papierosa z paczki. Obracam go w palcach. Muszę zapalić. I muszę także zapomnieć o nagłym zauroczeniu panną Snow. Zamierzam ją przelecieć tylko dlatego, aby odegrać się na Harveyu. Jestem w pięćdziesięciu procentach pewny, że moje zainteresowanie nią wynika z faktu, że jest jedną kobietą, z którą mam do czynienia podczas pobytu tutaj. Drugie pięćdziesiąt dotyczyło tego, co mi powiedziała - że chce przelecieć Lawsona. No, może "przelecieć" nie jest adekwatnym słowem. Nowa to bardziej typ dziewczyny lubiącej randki w kinie, a potem lody.
- Czy ty wierzysz w to, co mówisz?
Candice Snowa rządziła się tak, jakby to ona rozdawała karty tutaj, nie ja. I, cholera jasna, ale podobało mi się to.
- Całym sercem - wspieram biodro o pralkę, na której siedzi i przyglądam się jej twarzy.
- Powiedziałam wtedy coś o sobie - zaczęła, jakbym miał się domyślić, czego sama oczekuje. Kobiety. Zrozumieć je, to tajemnica świata. Gdyby ktoś potrafił to zrobić, zostałby współczesnym bogiem, a ludzie czciliby go, jak Jasper czci meksykańskie jedzenie. W każdym razie, na pewno mężczyźni.
Nie zamierzam się domyślać. Każda o tym wie, która miała ze mną do czynienia. Żadna nie była tak ważna, abym się nawet postarał. A Meredith... u Mer nie musiałem się domyślać.
- Odwdzięczysz się swoim fragmentem? - unosi brwi. Delikatnie i niezauważalnie, ale na tyle, bym zrozumiał, że wiele nie oczekuje.
Czy ona właśnie prosi, abym powiedział coś na mój temat?
Ha! Zabawne. Niech zapomni.
Chociaż może....?
- Na temat?
- To twój pomysł? - nie dała mi nawet zebrać myśli od razu po tym, jak rzuciłem pytanie, co takiego niby chce widzieć - Założenie zespołu - wyjaśnia - Ty tego chciałeś? - unoszę głowę w zastanowieniu, czy jest sens jej cokolwiek mówić.
Rozejrzałem się po pustej pralni, wzdychając przy tym głośno, ale w głębi duszy podjąłem już decyzję. Skoro tak bardzo chce, to proszę, dostanie.
- Nie. Przynajmniej nie całkowicie. Dałem się wciągnąć w ten świat mojemu kumplowi z dzieciństwa, Darrenowi - nie wiem, czy skojarzyła imię, ale szybko przechodzę dalej. Im mniej myślę o tym kutasie, tym lepiej potrafię utrzymać kontrolę nad sobą - Założyliśmy zespół potajemnie, ale zanim można było o nim usłyszeć, minęło sporo czasu. Tak naprawdę rozwinął się, dopiero gdy byliśmy już dorośli. Tworzyliśmy go w piątkę: ja, Darren, Harvey, Jasper i Eric. Chciałem grać muzykę niezależną, ale Darren chwycił się za potężny kontrakt. To on wkręcił mnie do Golden Records. A tam zrobiono ze mnie osobę, którą jestem dzisiaj. A przynajmniej mieli na to duży wpływ - wystukiwałem o pralkę palcami rytm, odtwarzając niezapomnianą melodię, którą miałem w głowie od zawsze. Między innymi dlatego chciałem siedzieć z Nową na podłodze w salonie. W neutralnym miejscu. Nie w pokoju, czy gdziekolwiek, gdzie myślałbym tylko o tym, jak ją przelecieć. Pragnąłem przelać zabraną od niej duszę na papier. Na mój papier. Wykorzystać moją nianię. Bo była taka niewinna. I silna. I wkurzająca. Więc dokuczanie wydawało mi się koniecznością.
- Wszyscy znacie się od dziecka? - wiedziała, że to pytanie to i tak za dużo, ale i tak je zadała. Przewracam oczami, ale odpowiadam.
No właśnie. Odpowiadam.
- Nie. Tylko Darrena. Harveya poznałem jako nastolatek. Już wtedy mnie wkurzał. Eric stwierdził, że ma talent, a ja jeszcze wtedy przyznałem mu rację. A Jasper napatoczył się sam. Dość pytań - kończę ten temat, bo nie chcę rozwijać się, jak poznałem swoich przyjaciół. Musiałbym zacząć wgłębiać się w tę przeszłość, w którą sam nie chciałem wchodzić. A tym bardziej wpuszczać kogoś obcego. Niezwiązanego. Niewinnego i czystego.
- Muszę ci coś powiedzieć, ale nie wiem jak - gwałtownie unoszę głowę, gdy rudowłosa puszcza przygryzioną wargę.
- Co takiego możesz wiedzieć, czego nie wiem ja?
- Oh, wow... - odetchnęła, kręcąc głową - Posłuchaj, jestem tu, żeby ci pomóc...
- Pomagasz. Pomagasz mi. Jeszcze trochę, a zaczniesz mnie sama ubierać, żeby upewnić się, że nie wciągam żadnych prochów. To twoja robota. Nie mniej, nie więcej - popatrzyła na mnie bezczelnie. Jej wzrok mówił mi, że wie, co robię.
Odpycham ją, zmuszam do wszystkiego, ale tym razem nie robię tego z przekonaniem. A przynajmniej nie do końca. Zostanie tutaj, czy mi się to podoba, czy nie, więc przynajmniej mogę ją wykorzystać, aż w końcu nic nie będzie już mieć.
Tak, jak Meredith wykorzystała mnie.
- Tak bardzo mnie wkurzasz, że czasami mam ochotę krzyczeć - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Uśmiecham się, wiedząc, że moja inspiracja działa. Wiedząc, że wezmę papier i przeleję nuty na niego, aby zapoczątkował kolejny sukces Caina Hawthorne'a.
- Kiedy w końcu położę na tobie dłonie - a na pewno to zrobię, cukiereczku - wtedy będziesz krzyczeć. Wykrzykiwać moje imię. Raz za razem - przewróciła oczami, ale się uśmiechnęła, jakbym żartował. Jakby nie przyjmowała tego na poważnie.
Pralka oznajmiła, że to już koniec prania. Candy zeskoczyła z tej, na której siedziała. Włożyła rzeczy do suszarki i nacisnęła kilka przycisków, objaśniając mi, co robi. Nie słuchałem jej, a już na pewno nie zamierzałem niczego zapamiętywać. Mój wzrok skupił się na jej tyłku pod rozkloszowaną sukienką, która odsłoniła uda, gdy tylko się pochyliła.
- ... pamiętaj, żeby oddzielać białe od ciemnych. Ręczniki piorę oddzielnie, bo są cięższe. Chociaż w sumie, oferują wam czyste, więc...
Poruszała się żywiołowo. I mówiła. Zbyt wiele. Nie interesowała się mną, więc tym bardziej zapragnąłem zepsuć Harveyowi zabawę.
Gdy Candy kończy wkładać moje ubrania do suszarki i włącza ją, odwraca się do mnie z westchnieniem.
- Musimy poczekać godzinę.
Godzinę? W godzinę da się dużo zrobić. Na przykład mógłbym spać, bo to nie jest przywilej, na który mogę sobie pozwolić. Tej nocy komponowałem. Obejrzeć jakiś debilny program, który odmóżdży mnie. Albo posłuchać muzyki. Napisać coś jeszcze. Pograć na gitarze. Znaleźć sobie kogoś na noc. Albo, jak nakazuje honor, zaprosić swoją nową nianię na kawę, aby się z nią zapoznać.
Nie. Zabranie jej w jakieś miejsce zostawię na później. Najpierw spróbuję dobrać się do niej bez wysiłku.
Przez następną godzinę wpatrywałem się w suszarkę. To było nużące, ale pewnie nie aż tak, jak słuchanie Erica, który opieprza moich prawników, że trzeba usunąć wszelkie zdjęcia i artykuły na mój temat, które mu nie pasują.
- Chyba nie nauczyłeś się niczego podczas naszej wycieczki, co? - zastanawiam się przez chwilę, czy chodzi jej o nasze relacje, czy pranie. Zdecydowanie to drugie.
Uśmiecham się przebiegle.
- Właściwie czegoś się dowiedziałem. Twój tyłek nie jest taki zły, gdy pochylasz się, aby wziąć moje rzeczy. Wciąż mam ochotę cię przelecieć.
- Jesteś obleśny - pokręciła głową.
- A ty ciekawska. Mogę zarzucić ci wiele wad, a głównie to, że nadal tu jesteś.

Candice?

+80 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz