19 lis 2019

Od Brianne C.D Cameron

Jestem wykończona, gdy wieczorem, finalnie wchodzimy do motelu. Widzę, że Cameron nie ma humoru, chyba stracił jego resztki podczas dwukilometrowego spaceru. Niemalże widoczny jest ulatujący z niego optymizm, którym to zawsze się cechuje. Motel, w którym decydujemy się spędzić noc jest obskurny, ale za to jedyny w okolicy. Jedna doba noclegowa nie jest droga, ale jednocześnie wysoko się cenią, jak na panujące tu warunki. Obserwuję z uwagą otoczenie, kiedy Cameron dogaduje się z recepcjonistką. Ciemne kolory sprawiają, że jest tu bardzo ponuro, a kurz osiada już nawet na ścianach. Meble są przerażające, ciężkie i wykonane ze starego, bardzo ciemnego drewna. Po chwili widzę, jak mój towarzysz gestem ręki nakazuje mi ruszyć w ślad za nim, co też robię. Niemalże czuję, jak moje powieki opadają, gdy idę wąskim, motelowym korytarzem, którego podłoga wyłożona jest starą, brudną wykładziną o kolorze zupy pomidorowej. Krzywię się, kiedy żarówka ponad naszymi głowami zaczyna mrugać. Lepiej być nie mogło, nie? Mimo panujących tu warunków, jak i towarzyszącym mi ciągłym niepokoju czuję się dobrze będąc tu z Cameronem. Jedyne, za czym tęsknię, to treningi baletowe oraz, może, nauka. Mimo to, wychodzę z założenia, że co mnie nie zabije to mnie wzmocni, a przynajmniej moje życie nabierze tempa (przyjmując, że moje poprzednie nie było zawrotne).



    – Nie tak wyobrażałaś sobie tę podróż, co? – Patrzy na mnie z rozczarowaniem, a ja niekontrolowanie zaczynam czuć się przybita jego stanem. Bo to nie jest tak, że mi się tutaj nie podoba. Nie jestem wymagająca, a przygoda, to przygoda, tak? – Kurwa – Przeciera oczy dłonią, po chwili mówiąc dalej – Dopiero teraz uświadamiam sobie, że zostawiłem ich w mieście, a sam wyjechałem poza jego granice. Kiepski ze mnie ojciec.
     Z pewnością lepszy, niż mój własny.
  – O mnie się nie martw. Dalej czuję się tutaj lepiej, niż w domu — Nieporadnie kładę rękę na jego ramieniu, nie wiedząc co więcej mogę zrobić. – A jeśli chodzi o dzieci... Każdy ma czasem prawo do odpoczynku, nawet jeśli ten odpoczynek wygląda tak – Macham rękoma. – Nikt nie może cię za to winić. Jestem pewna, że jesteś świetnym tatą.
Posyła mi ciepły uśmiech, gdy to mówię, a mi automatycznie robi się minimalnie lepiej na duchu. Przez mój wrodzony talent do przystosowywania się do trudnych sytuacji jestem osobą, o którą w takich momentach powinno martwić się najmniej, gdyż potrafię zadbać sama o siebie. Za to Cameron wydaje mi się w tym momencie zagubiony jak małe dziecko, które nie posiada żadnych wzorców i nie wie czy zrobiło dobrze, czy źle. Nie znam go na tyle, aby stwierdzić, czy rzeczywiście przejmuje się na tyle, na ile to wygląda, jednak nie chciałabym, aby powodem było rozczarowanie mną. Wymieniamy ze sobą jeszcze kilka zdań, za pomocą monety decydujemy także gdzie dalej mamy się udać, a następnie idę spać bez zbędnej gadaniny.
Budzę się w środku nocy, jak zawsze. To już taki zwyczaj, w takich momentach w Avenley zwykle szłam na nocny spacer po osiedlu i zawsze niezmiennie podobało mi się tak samo. Tym razem nie mam takiej możliwości, ba, nawet bym nie chciała, po tym, czego byliśmy świadkami w przeddzień. Decyduję się skrócić swój spacer do łazienki i z powrotem do łóżka. Ostrożnie opuszczam nogę na ziemię uważając, aby nie nadepnąć na śpiącego Camerona. Zasnęłam przed nim, więc nie widziałam, jak ten zwinął się w śpiwór i wybrał podłogę, a nie miękkie łóżko. Czuję wyrzuty sumienia widząc nieprzyjazną podłogę pełną wystających gwoździ. Naturalnie, gdybym wiedziała, że ten odstąpił mi łóżko, po prostu bym go na nie wciągnęła. Spalibyśmy na dwóch różnych końcach, nienaturalnie wygięci, ale to zawsze byłoby wygodniejsze, niż motelowe, zaniedbane panele.
Całe szczęście, że mam na nogach skarpetki - po drodze do łazienki zauważam na podłodze niezidentyfikowane, lepkie plamy.
Powoli otwieram drzwi do łazienki, które, nawiasem mówiąc, skrzypią niemiłosiernie. Z każdą chwilą uchylam je coraz bardziej, patrząc jednocześnie na marszczące się przez sen czoło Camerona, gdy ten słyszy skrzypienie. Na szczęście się nie budzi, a ja wchodzę w końcu do pomieszczenia obok. Nie mogę wymacać włącznika światła, więc idę na oślep w głąb łazienki. Moja prawa stopa natrafia na coś wilgotnego, ale zbywam to, ze świadomością, że jestem w łazience i to na pewno jest tylko woda. Przez mrok widzę zarys wanny, więc do niej podchodzę, mając w zamiarze przysiąść na jej krawędzi. Do toalety nawet się nie zbliżam, jest zbyt niefortunnie ulokowana, aby bezpiecznie do niej dojść. W pewnym momencie moja ręka natrafia na coś miękkiego. Dotykam to, próbując skojarzyć fakturę, jednak okazuje się, że dotykany przeze mnie przedmiot jest zasłoniony przez prysznicową, śliską kotarę. Wstaję i odsuwam ją z myślą, że to fragment jakiegoś mebla, który swego czasu obmywany był w tym prysznicu, z uwagi na nieprofesjonalność, jaka tu panuje. W momencie, kiedy zasłona jest całkowicie odsłonięta czuję, jak z mojej twarzy odchodzą wszystkie kolory, puls przyspiesza, a mi samej robi się niedobrze. Nie jestem pewna, czy zapach, który czuję jest jedynie moim wymysłem na skutek tego, co widzę, czy może rzeczywiście jest (i był) tu obecny, tyle że przez zmęczenie nie zarejestrowaliśmy nawet tego. Kiedy w pełni dochodzi do mnie to, co widzę, i to, że niespełna chwilę temu macałam to z wyraźnym zainteresowaniem, z moich ust wychodzi niekontrolowany krzyk, a ja sama cofam się kilka kroków do tyłu. Nie zauważam nawet, kiedy łazienkowe światło się rozświeca, a w drzwiach staje zaspany Cameron. Pierwsze co widzę, to plamę krwi na kafelkach oraz odchodzące od niej ślady jednej nogi. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję, kiedy uświadamiam sobie, że „wilgotna plama" w którą wdepnęłam, wcale nie była wodą, a moja prawa skarpetka skąpana jest w czyjejś krwi. W wannie jest pełno szkarłatnej cieczy, a pośród niej pływa najprawdziwszy trup, który chyba jest blisko terminu rozkładu ciała. Ma przerzuconą rękę przez wannę. Osłupiała, podchodzę bliżej. Przyglądam się, zaciskając palce na nasadzie nosa. Ma ranę na łuku brwiowym i rozkwaszoną twarz skąpaną w zaschniętej już krwi. Przyglądam się jego prawej ręce, z której na żywca wyrwano paznokcie. Jego gałki oczne są zeschnięte, a oczodoły zapadnięte, wygląda to przerażająco. I obrzydliwie, z pewnością. Kiedy pierwsze emocje ze mnie schodzą, prycham rozbawiona.
     – Niezłe atrakcje mamy. I to już pierwszego dnia! – Klaszczę. – Spodziewałbyś się tego? Bo ja nie.
     Cameron marszczy brwi, patrząc na mnie gniewnym wzrokiem.
     – Żartujesz sobie? Tu leżą zwłoki, jesteś ślepa czy co?
     – Fakt, nie mam na sobie soczewek, ale chyba widzę dobrze... No, przynajmniej dobrze, że widzimy to samo. Pocieszające.
     – Dobra, okej, mniejsza z tym jak reagujesz na truchła. Trzeba się dowiedzieć skąd się tu wzięło – Mówi, gdy ja podchodzę jeszcze bliżej. Pochylam się nad martwym ciałem, po czym podnoszę martwą, zupełnie białą rękę przez wcześniej wzięty przeze mnie ręcznik. Przyglądam się uważnie, jednak nic nie zauważam. To do niczego nie prowadzi.
     – Robiłeś kiedyś sekcję zwłok?
     – Nie, skąd ten pomysł? – Przewraca oczyma. – Ty zapewne robiłaś, co?
     – Kota. A co, wyglądam na taką? – Mruczek był dobrym zwierzęciem. Niestety, będąc u kresu życia stracił wzrok, a kiedy Cindy zamknęła go za karę na balkonie, gdy zsikał się w mieszkaniu, ten z niego wypadł. Może historia skończyłaby się dobrze, gdyby ojciec nie podcinał żywopłotu akurat w miejscu, gdzie Mruczek spadł.
     – Wyglądasz na inteligentną, a takich zazwyczaj ciągnie w stronę kryminalistyki –  wyjaśnia. – I troszkę wyglądasz. To znaczy, mam wrażenie, że wolisz towarzystwo swoje, niż innych, co ceni sobie dobry detektyw. Czy tam ten, co przeprowadza sekcję, jakkolwiek się nazywa.
     Nie odpowiadam. W skupieniu staram się przewrócić zwłoki na plecy, co w końcu mi się udaje. Camerona nawet nie pytam, bo nie mam czasu i ochoty na ewentualne protesty. Klatka piersiowa ofiary jest widocznie zapadnięta, a brzuch rozpruty, na co się krzywię, a w moich oczach stoją łzy obrzydzenia. Spoglądam na jego szyję, gdzie widnieje widoczny jeszcze ślad po linie. Ciało jest na tyle zmasakrowane, że niewiele można się dowiedzieć z samego przypatrywania się mu.
     – Zmieniam zdanie. Bez sprzętu nic nie zrobimy. Najpierw go powiesili, ale nie zaciskali liny. Pozwalali mu się dusić, utrzymując go przy życiu. Bardzo się szarpał, ma rozwaloną krtań, więc musieli użyć nie byle jakiej liny. No i w końcu go ściągnęli, pewnie jeszcze żył, ale zaczęli go torturować. Tak przynajmniej wygląda to dla mnie, ale ja się nie znam – unoszę ręce do góry w obronnym geście.
     – Wyglądają świeżo, jeśli można tak powiedzieć o zwłokach – zauważa.
     – Pięknie też pachnie – Ironizuję. – Tak czy siak, ja idę spać dalej – Ziewam, ruszając z powrotem w stronę pokoju.
     – Brianne! – Wyrzuca ramiona w powietrze. – Lada moment zapach przejdzie na cały pokój. Nie przeszkadzałyby mi zwłoki w wannie, gdyby nie to, że, jak mi się wydaje, z tej łazienki rano skorzystam, a nie uśmiecha mi się załatwianie się przed zmarłym gościem!
     – To wynieśmy się stąd, teraz. Motelowa podłoga i tak nie jest wygodna, a z łóżka wystają sprężyny. To jak, gdzie chciałeś jechać?  Do Dale, dobrze pamiętam?
     – Tak, Brianne, Dale brzmi dobrze. Na pewno nie chcesz zostać? No wiesz, Dale to spory kawał drogi, z sześć godzin jazdy co najmniej. A aktualnie jesteśmy przy autostradzie, więc trzeba będzie, wiesz, złapać stopa.
     – Lepiej chodźmy się pakować, nie ma na co czekać. Nie będziesz mi tu mdlał? – Podchodzę, łapiąc jego twarz w dłonie. Policzki Camerona śmiesznie spłaszczają jego oblicze. – Może dać ci wody, blady jesteś – Przekomarzam się.
     – Dzięki, mamo, ale boję się, że wypluję ją na ciebie, tak mi niedobrze. – Próbuje uśmiechnąć się, co uniemożliwiają mu moje dłonie. – Wiesz, ile byśmy kupili za sześćdziesiąt avarów? Posiłek! Nawet trzy!
     – Od kiedy jesteś zwolennikiem kupowania? – Opuszczam ręce, ponownie zachowując dystans. – Myślałam, że lepkie rączki i ewentualnie śmietnik nam wystarczą – Udaję zaskoczenie.
     – Póki mamy pieniądze, obędzie się bez lepkich rączek. – Klepie mnie po ramieniu. – Później przerzucimy się na niestrzeżone targi.
– O, to cudownie – Mówię bardziej sama do siebie, niż do Camerona, po czym wychodzę z łazienki. Temu najwyraźniej nie uśmiecha się przebywanie sam na sam z jakimiś zmasakrowanymi zwłokami, bo podąża za mną krok w krok. Zaczynam składać rzeczy, które wieczorem wyjęłam z torby. Podchodzę do niej, rozpinam zamek i wyjmuję kosmetyczkę. Trzymam w niej leki, które wyciskam z listków. Mam nadzieję, że Cameron tego nie słyszy. Swoją drogą, jeszcze nie tak dawno temu nie byłam nawet w stanie wyobrazić sobie czegoś takiego, co właśnie ma miejsce. Znałam takie sytuacje jedynie z czytanych przeze mnie książek, aż do dzisiaj. Sama się sobie dziwię, że jestem w stanie funkcjonować w taki sposób, w jaki to robię, jednocześnie będąc u boku nieznajomego mi mężczyzny. Życie chyba samo doprowadziło do momentu, w którym mam własne życie za nic - w innym wypadku, wtedy, na lodowisku, nawet bym się do niego nie odezwała. Teraz proszę, jestem tutaj, w obskurnym motelu, trylion kilometrów od domu, w towarzystwie nieznajomego faceta i trupa w wannie. Widocznie życie potrafi być naprawdę przewrotne.
W pewnym momencie, składając bluzę, w której spałam (z uwagi na zimno tutaj panujące), słyszę skrzypienie dosłownie takie, jak wtedy, gdy otwierałam łazienkowe drzwi. Patrzę kątem oka w stronę toalety. Drzwi są otwarte, bo takie zostawił je Cameron. Światło w łazience jest zgaszone, jednak w progu ktoś stoi. Biorę głęboki, gwałtowny oddech, a moje oczy rozszerzają się pod wpływem strachu. Nie wiem jak długo tkwię w podobnej pozycji, jednak wzrok Camerona czuję na sobie dopiero wtedy, kiedy ten się odzywa.
     – Coś się stało? – słyszę, jednak jego głos brzmi, jakbym znajdowała się głęboko pod wodą.
     – Astma – Uśmiecham się niezręcznie, a moja mimika zapewne zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiem po jak długim czasie odpowiadam, ale mam nadzieję, że po jedynie krótkiej chwili, która ciągnie się w nieskończoność tylko w moim mniemaniu. – Spakowałeś już wszystko? Nie będziemy się wracać po twój dezodorant – Wskazuję na kosmetyk stojący na komodzie.
– Przy astmie widzisz rzeczy, których nie ma? – Moje oczy muszą przypominać Avara, gdy to mówi. – Och, wybacz, jeżeli to cię uraziło, nie to... – Kręci zakłopotany głową. – Już go biorę.
– Tak. To się nazywa niedotlenienie mózgu – Mówię słabym głosem, a kiedy w moich oczach błyszczą pierwsze łzy, odwracam się w stronę niezapiętej jeszcze torby. Wtem, na korytarzu rozlega się dźwięk szybkich, ciężkich kroków. Mimowolnie podchodzę do drzwi, po cichu przystawiając oko do dziurki od klucza. Rzecz jasna, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, w czym utwierdza mnie kolejny ciąg zdarzeń. Wszystko dzieje się bardzo szybko, mój widok zostaje zasłoniony przez czyjąś dłoń, a w całym pomieszczeniu rozlega się walenie w kruchą, drewnianą powierzchnię drzwi.

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz