15 lis 2019

Od Brooke - CD. Koyori

     Początkowo byłam wściekła, ale czułam też upokorzenie. Wszystkie te negatywne emocje skierowałam głównie w swoim kierunku, gdyż to ja jak zwykle nie poszanowałam czyjejś własności i pozwoliłam na zniszczenie płaszcza. Wypadki chodzą po ludziach, ale czemu zawsze tym człowiekiem, który obrywa, jestem ja? Było mi wręcz niewyobrażalnie głupio, bo nie dość, że Amber była na tyle miła, by za darmo udostępnić mi swoje mieszkanie i środki do życia, nawet pożyczyła mi te zdecydowanie drogie ubrania, to ja zamiast się jej jakoś dobrze odwdzięczyć, tak po prostu pozwoliłam zniszczyć się jej ulubionemu płaszczowi. Ledwo znalazłam pracę, nawet nie zaczęłam jej wykonywać, a już czułam, że nigdy w życiu nie wypłacę się ludziom za szkód, które im poczyniłam. Tym bardziej, że znałam kolosalną cenę tego nabytku dziewczyny i byłam pewna, że ja za tyle pieniędzy mogłabym mieć i dziesięć płaszczy. Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy w geście rozpaczy, ale ten sympatyczny koleś Shane uspokoił mnie na tyle, że jeszcze nie zdecydowałam się na tak drastyczny krok. Było w nim coś na tyle sympatycznego, że od razu nawiązałam z nim przyjemną rozmowę i nie czułam się przytłoczona jego towarzystwem. Gdzieś obok nas kręciła się dziewczyna, która wylała na mnie tę nieszczęsną kawę. Koyori, jeśli dobrze pamiętam. Mimo mojego początkowego wybuchu, nie miałam jej tego za złe i nie zamierzałam obwiniać jej o ten mały wypadek. Obok niej szły dwa piękne psy, które miałam wielką ochotę pogłaskać, ale jakoś głupio było mi w takiej sytuacji o to spytać. Zamiast tego łamałam sobie głowę nad tym, co powiedzieć Amber po moim powrocie do domu, gdy spyta, co się stało z jej płaszczem i dlaczego nie mam go na sobie. Bo wiadome było, że nie mogłam wrócić z nim do jej mieszkania dopóki jest w takim stanie. Obecnie całą trójką – a właściwie piątką, jeśli liczyć zwierzyniec – szliśmy do mieszkania Shane'a i Koyori. Jak już zdążyłam się dowiedzieć od tego pierwszego, byli współlokatorami. Zarzekał się, że da radę przywrócić płaszcz do jego pierwotnego stanu, więc postanowiłam mu zaufać, bo tak właściwie to i tak nie miałam innego wyjścia. Próbując doprać to sama, mogłabym przynieść jeszcze więcej szkód, bo nigdy nie miałam do czynienia z tak drogim i delikatnym materiałem. Zdałam się więc na nowo poznanego chłopaka, licząc na to, że nie będę tego żałować. Bezustannie odciągając nieprzyjemny, mokry materiał koszulki od mojego ciała podążałam za nim, rozglądając się wokół i starając się zorientować, gdzie dokładnie jesteśmy, żebym mogła wyszacować sobie, którędy powinnam później wrócić do Amber. Niestety niezbyt znałam te okolice, więc uznałam, że później będę się tym przejmować.
     Nie tak długo później dotarliśmy w końcu do ich apartamentu. Był naprawdę ładny i wiele większy, niż się spodziewałam. Nie rozglądałam się zbyt wiele, by nie wyjść na wścibską, ale już po kilku moich ukradkowych spojrzeniach wokół siebie uznałam, że gdybym miała własne pieniądze, to z chęcią zamieszkałabym w podobnym miejscu.
     Shane od razu ruszył do łazienki zająć się porządnie czyszczeniem płaszcza, a jego towarzyszka zaproponowała mi coś do picia.
     — Mam chyba dość kaw na dziś. — Wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu, by wbrew moim słowom pokazać jej, że nie gniewam się za tą sytuację.
     — To może chcesz się przebrać? — spytała, taktownie ignorując moją uwagę i wskazując na moją brudną koszulkę. — Mogę pożyczyć ci jakąś bluzkę.
     Chciałam powiedzieć, że nie trzeba, bo wolałam nie zapożyczać się już u nikogo, nieważne na co, ale nie ukrywajmy, siedzenie w całkiem przemokniętej, już zimnej koszulce, która kleiła się do ciała nie należało do przyjemnych. Zrobiłam niezdecydowaną minę. Z moim szczęściem zaraz zniszczę kolejny pożyczony ciuch i nie dość, że znów będzie mi głupio i będę musiała świecić oczami przy przeprosinach, tak i mój ujemny budżet nie wytrzyma takiego przeciążenia. W końcu westchnęłam. To tylko parę godzin.
     — Poproszę — powiedziałam, poddając się. Dziewczyna ruszyła prawdopodobnie do swojego pokoju, a ja czekałam na nią, stojąc niemrawo w kuchni. Wróciła chwilę później, trzymając w dłoniach zwykłą, czarną koszulkę i niewielki ręcznik. Wskazała mi dłonią drzwi swojego pokoju i powiedziała, że tam mogę się przebrać oraz, że w środku jest łazienka, jeśli potrzebuję z niej skorzystać. Wślizgnęłam się za wskazane drzwi i z ulgą zrzuciłam z siebie brudną koszulkę. Z racji, że było trochę chłodno, szybko narzuciłam na siebie ubranie Koyori i odłożyłam na jej łóżko czysty, nieużyty przeze mnie ręcznik. Weszłam do łazienki, znalazłam jakąś plastikową miskę, nalałam do niej wody i wrzuciłam do środka moją, a właściwie to Amber, koszulkę. Patrzyłam, jak materiał przesiąka wodą, po czym odczekałam chwilę i dolałam do środka odrobinę płynu. Postawiłam miskę w wannie, by nie przeszkadzała nikomu na podłodze, wytarłam ręce i spojrzałam w swoje odbicie. Moje policzki były zaczerwienione, a sama wyglądałam dosyć marnie, z ciemnymi obwódkami pod oczami. Ochlapałam twarz wodą i starałam się nie myśleć o głodzie ściskającym mój żołądek. Wiedziałam, jak marny widok muszę sobą przedstawiać, z nogami jak patyki, odznaczającymi się żebrami i aż zbyt wydatnymi kośćmi policzkowymi. Gdybym żyła w normalnej rodzinie, w takim wieku nie musiałabym martwić się o dach nad głową, jedzenie czy finanse na naukę. Ale że moja rodzina normalna nie jest, to muszę zapracować na to, by mieszkać chociaż w brudnej dziurze w podejrzanej dzielnicy, znosić pijaną mamę i jej chłopaków rodem z więzienia, martwić się śmiercią babci i żebrać na jedzenie. Taki urok życia w rodzinie Middleton. Nie dziwię się, że tata od nas uciekł i nie chce wrócić.
     Z ponurą miną wyszłam z łazienki. Głupia ja. Kiedyś potrafiłam żartować na ten temat bez psucia sobie humoru. Przeszłam przez pokój i otworzyłam drzwi. Koyori czekała na mnie w korytarzu, wbrew moim słowom trzymając w dłoniach dwa kubki. Przy jej nogach kręcił się jeden z psów. Zaprowadziła mnie do salonu, gdzie obie usiadłyśmy. Wtedy zobaczyłam, że w kubkach jest nie kawa, a herbata i uśmiechnęłam się niemrawo, punktując ją w myślach za pomysłowość.
     — Wszystko w porządku? — zapytała dziewczyna, przyglądając mi się uważnie. Zmarszczyłam brwi, krusząc w palcach kostkę cukru. Był to jeden z moich ulubionych nawyków za czasów, gdy jeszcze nie musiałam wyrzekać się innych produktów, by kupić sobie cukier.
     — Nie wiem. Tak jakby. Ostatnio mam po prostu dużo na głowie — wyjaśniłam, kątem oka obserwując psa, głaskanego akurat przez czarnowłosą. Nie mogłam się powstrzymać. — Mogę?
     — Jasne — odpowiedziała. Nie mając już żadnych skrupułów, kucnęłam przy wyraźnie zadowolonym psie i zaczęłam miziać go za uszami. Boże, jak ja kochałam zwierzęta. Na moją twarz wpłynął tym razem szczery uśmiech zadowolenia. Skrzyżowałam nogi w kostkach i skupiłam się na głaskaniu psa. Obiecywałam sobie, że gdy już wyjdę na swoje i będę w stanie utrzymać kogoś jeszcze, zaadoptuję jakieś zwierzę ze schroniska.
     — Jak już tu jestem, to może chociaż się czegoś o sobie dowiemy? — zaproponowałam dziewczynie, nim mój mózg przetworzył właściwie moje słowa. — Jak na razie znam jedynie twoje imię. Czym się interesujesz? Co tu robisz?
     Naprawdę mnie to ciekawiło, więc zamiast siedzieć w ciszy, uznałam, że możemy trochę porozmawiać. Jak widać stara ja jeszcze nie do końca umarła, co brałam sobie na plus.


Koyori?
1000+

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz