5 lis 2019

Od Althei C.D Bellami

Gorące powietrze okrywało nasze ciała tak szczelnie, jak Bell ogarniał mnie w uścisku. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wiązałam jakiekolwiek głębsze uczucia z tym, co właśnie się wydarzyło. Ale jedno musiałam przyznać — czułam się z tym cholernie dobrze. Z tym, że opuściła mnie niewygodna, doskwierająca frustracja. Że pierwszy raz od dawna coś tak przyjemnego rzuciło cień na wszystkie problemy i rozterki. Chwilowa euforia pochłonęła mnie do tego stopnia, że bez dozy wahania przytuliłam się do klatki mężczyzny, zataczając palcem kółka na jego umięśnionej piersi. Panujący w pomieszczeniu półmrok sprawił, że w tym miłym położeniu stałam się okropnie senna. Dłoń głaskała mnie bezustannie po plecach. Kilka chwil później, dając upust zmęczeniu, ziewnęłam i przymknęłam leniwie oczy.

— Ktoś tu jest senny? — szepnął Bell, a w jego głosie rozbrzmiało małe chrypienie. 
— To twoja wina, bo mnie zmęczyłeś — wymruczałam, nawet nie myśląc o tym, by właśnie w tej chwili się od niego odrywać. Wizja przytulającego mnie Salvadore była jednymi słowy dziwna. Widząc go i jego podejście do kobiet, ograniczające się do jednej nocy, ciężko było mi uwierzyć w to, że właśnie byłam świadkiem czułości. 
Ten dotyk koił teraz wszystkie negatywne emocje. Odepchnęłam od siebie myśli i skupiłam się na odgłosie spokojnego bicia serca w piersi.
— Nieszczególnie żałuję. — Czułam, jak się uśmiechał. Potem chwycił za koc, który wisiał niedbale na oparciu kanapy, i okrył pobieżnie nasze nagie ciała.
W jego objęciach mogłam leżeć godzinami. W spokojnych, wyraźnie wskazujących na drzemkę oddechach spędziliśmy dobre parę kwadransów, nie przejmując się upływającym nieubłaganie czasem. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Nie mówiąc ani słowa, podniosłam się z klatki piersiowej budzącego się do życia Salvadore. Zamruczał niezadowolony, że jego sen właśnie odchodzi w eter, i pierwsze, co zrobił, to przeczesał gęste włosy z konsternacją.
— Nie mamy czasu tyle leżeć — wyjawiłam, zdradzając tym samym, że miłe wspomnienie o wspólnym relaksie właśnie odlatuje, ustępując miejsca nerwom.
— Wolałem cię śpiącą — droczył się. W odpowiedzi na ten komentarz z cieniem przebiegłego uśmiechu zabrałam cały koc dla siebie, by momentalnie wstać i zakryć nim swoje nagie walory. Nie rzucając nawet spojrzenia za siebie, wprost na zapewne skonsternowanego mężczyznę, ruszyłam w kierunku blatu, na którym oprócz stanika widziałam resztę swoich rzeczy. Majtki, czarne i koronkowe, które kupiłam za naprawdę sporą sumę, leżały obok stołu rozerwane w pół.
— Och, jak mi przykro. — Uśmiechnął się krzywo Bell, zaskakując mnie swoją obecnością. Zdążył założyć bokserki i strzelić z ich gumki, by dać o sobie znać. — Odkupię i oddam przy następnej takiej okazji. — Puścił mi oczko, na jakiego widok namalował mi się na twarzy uśmiech.
— Następnej okazji? — Nie wyraziłam żadnych nadziei na jakąkolwiek przyszłość w tym kierunku, ale namiastkę nadziei mogły dawać moje następne słowa. — Po to, żebyś zniszczył mi następne?
— Zagłębiasz się w szczegóły. — Założył koszulkę, zakrywając pod nią wyrobione mięśnie, które rysowały się jeszcze wyraźniej przy najmniejszym geście.
Ignorując jego słowa, wkroczyłam do pokoju Lucii, gdzie w pojemnej komodzie czekała na mnie osobista szuflada z bielizną. Wsunęłam jasne figi na biodra, lecz kiedy tylko wróciłam do kuchni po leżący biustonosz, zauważyłam go w dłoniach Salvadore. Moje oczy pociemniały od irytacji, dobrze zasłoniętej nutą podstępnego wyrazu.
— No dalej, oddawaj, to nie pamiątka.
— A może jednak? — Zbliżył się o parę kroków, na tyle, że musiałam zadrzeć głowę ku górze, by choć spróbować zrównać się z jego linią wzroku.
— Nie wydaje mi się. — Wyciągnęłam rękę z wyraźną prośbą o swoją własność. Drugą podtrzymywałam koc, by nie spadł z mojego ciała. Choć Bell już widział mnie nago w pełnej krasie, to jest to oczywiste, że po stosunku wszystko staje się bardziej... wstydliwe.
Oboje niemal telepatycznie złączyliśmy nasze wargi w głębokim pocałunku, likwidując odległość, jaka nas dzieliła, do minimum. Znów poczułam na smukłej linii pleców dotyk miękkiej dłoni i zwinnych palców, które w przebiegły sposób wsuwały się za koc.
Ścisnęłam stanik w ręce Salvadore i pociągnęłam, by wydostać go z uścisku, a gdy tylko to osiągnęłam, z triumfalnym uśmiechem zakończyłam pocałunek.
— Jebana.
— Wyrażaj się.
— Nie rozkazuj mi — żachnął się.
— Ubieraj się i wychodź, bo moja siostra niedługo wraca. — Rzuciłam mu przepraszający, uroczy uśmiech, który miał mu zrekompensować tą nieprzyjemną wiadomość. — Porozmawiamy później.

***

Nazajutrz w pracy dołożyłam wszelkich starań, by nie zaprzątać sobie głowy tym, co niekonieczne lub mniej ważne. Dzień z biegiem czasu stawał się coraz krótszy. Niebo szarzało od mgieł, ulew, a bezlistne korony drzew uginały się pod zwariowanymi wichurami. Każdy latający w powietrzu zgniły listek przynosił kolejny element depresyjnego nastroju, którego w chwili obecnej miałam aż za dużo. Nic dziwnego, skoro pogoda płacze razem z moim umysłem. Jedyne, nad czym rozprawiałam, to nad tym, jak długo będę jeszcze musiała pracować i wykonywać tę żmudną, powtarzającą się czynność, jaką jest wykonywanie drinków i naprzemienne polerowanie blatów.
Pracownicy non stop szeptali coś między sobą. Nie skupiałam się nad tym i miałabym to totalnie gdzieś, gdyby nie fakt, że Emma wchodząca za ladę odezwała się do mnie.
— Alt, wyglądasz okropnie.
— Och, dzięki. Nawet się uczesałam — mruczałam, nie odrywając ręki od shakera, w którym miksowałam drinka.
— Musisz się rozluźnić, bo inaczej skończysz jak zombie — kontynuowała. Od początku widziałam w jej oczach jakąś wiadomość. — Dzisiaj o dwudziestej w klubie za rogiem jest impreza przebierana z okazji Caramellen*. 
— Nie czekasz na paradę A'falach*? — Zmarszczyłam brwi. — To za parę dni.
— To już dziecinne... wiesz, chodzenie po ulicach. Wolę pójść do klubu ubrana za diablicę i podrywać paru anonimowych facetów. — Mrugnęła do mnie zachęcająco, jednak odpowiedziałam jej dosyć sceptycznym spojrzeniem, który bądź co bądź miał związek z moim grobowym humorem. — Dawaj, Alt, zabierz kogoś. Będzie ci weselej. 
— Pomyślę nad tym. Może powinnam — odparłam, byleby mieć święty spokój choć na moment w pracy. 
Kiedy ruch w Whiskey Blues opadł do tego stopnia, że siedziałam bezczynnie dobry kwadrans, zasiadłam przy ladzie i wyciągnęłam telefon. Zaczęłam SMS'ować z Bellem, bo był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl po zdaniu zabierz kogoś. Nie myślałam długo, w końcu — jak już — wyszlibyśmy jako zwykli przyjaciele, którzy nie mieli co robić i uznali, że poddawanie się depresji to nienajlepszy pomysł na rozpoczęcie weekendu.
A: Mam dla ciebie propozycję.
B: Propozycję? Mam nadzieję, że dobrze się domyślam. 
Parsknęłam sama do siebie.
A: Jeśli myślałeś o imprezie przebierańców w klubie Sunshine, to dobrze myślałeś.
B: Impreza przebierana? Kiedy?
A: Dzisiaj o dwudziestej. Przyjdziesz? Mówią, że będzie fajnie.

Bell?

+20 PD

*Caramellen — w skrócie avenleyowski odpowiednik Halloween
*parada A'falach — tradycyjna parada, podczas której uczestnicy przyodziewają najstraszniejsze ze swoich strojów, a także próbują swych sił w przywoływaniu duchów zmarłych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz