3 lis 2019

Od Brooke - CD. Charlie

      Nie powinnam płakać.
      To nie moja wina, że moja obecnie rozregulowana gospodarka hormonalna wymusza na mnie tylko takie reakcje na szokujące wydarzenia. Równie dobrze mogłabym zamiast tego wymiotować, mdleć lub patrzeć się tępo w sufit, jak przez pierwsze dni po wypadku. Wolałabym już to. Przez ostatnie lata nie miałam okazji przyzwyczaić się do ukazywania uczuć w postaci łez, a zwłaszcza w czyimś towarzystwie. Przecież ja nie znosiłam tej kobiety, dlaczego tak reaguję?
      Bo to moja matka. I tego nie zmienię, nawet jeśli bardzo bym chciała. Ale nie wiem, czy chcę.
      — Zaraz mi przejdzie, to chyba z szoku — mówię niezręcznie w stronę wciąż stojącej nade mną dziewczyny, która w ciągu ostatnich kilku dni poświęciła mi więcej czasu i uwagi, niż ktokolwiek inny w całym moim dotychczasowym życiu. Bezustannie wycieram nowe łzy spływające z moich oczu, irytując się tym, że przed oczami mam bardzo nieostry obraz. Cholera, za dużo się dzieje wokół mnie ostatnio.
      Charlie już zdążyła powiedzieć mi, co takiego się stało, a właściwie, co udało się jej usłyszeć o wydarzeniu. Była dziwnie blada, a jej kolana nieznacznie się trzęsły, ale chwilowo pominęłam ten fakt milczeniem, uznając, że winę w tym ponosi jej zmęczenie. Poczułam się trochę winna, myśląc o tym, jak ta prawie nieznana mi dziewczyna codziennie dotrzymywała mi towarzystwa i próbowała dodać otuchy poprzez przynoszenie moich ulubionych łakoci lub po prostu ciepłe słowa i próby zapewnienia mnie, że nie jestem w tym wszystkim sama. Czym zasłużyłam sobie na tak dobre traktowanie z jej strony? Uświadomiłam sobie, że Charlie pomagała mi właściwie od momentu, gdy ponownie zobaczyłyśmy się po tak długim czasie. Gdyby nie ona, nie miałabym nawet głupiego transportu do szpitala, do umierającej babci. Muszę się jej jakoś odwdzięczyć za to wszystko. Obiecałam sobie, że od razu po moim wyjściu z tego przybytku boleści, zwanego szpitalem, odpłacę się jej z nawiązką za wszystko, co dla mnie zrobiła. Muszę tylko przemyśleć, w jaki sposób.
      Na tę chwilę myślałam intensywnie, ale o czymś zgoła innym. Działo się tu coś bardzo dziwnego. Najpierw śmierć mojej babci, która dopiero co została przeniesiona do tak polecanego przez Rosie ośrodka. Przystojny doktor twierdził, że akurat jej zgon nie mógł być przypadkiem. Nie chciałam przytaczać wszystkich jego słów, ale dokładnie wytłumaczył mi, co i jak doprowadziło do zatrzymania się jej serca, co brzmiało logicznie. Wyjaśnił, że środek, który jej podano nie mógł być żadną pomyłką. Powinnam mu wierzyć. Był lekarzem, znał się na tym wszystkim i mówił z sensem, ale coś mi tu nie pasowało. Komu zależałoby na śmierci biednej, nieznanej nikomu staruszki? Poczułam, jak coś niebezpiecznie ściska moje gardło i przełknęłam powoli ślinę. Im bardziej zagłębiałam się w ten temat, tym bardziej paliło mnie poczucie winy związane z moim opuszczeniem domu rodzinnego. Babcia była w bardzo złym stanie. Może to wszystko było jednym, wielkim, cholernym przypadkiem, a ona umarła właśnie przez chorobę?
      Zacisnęłam palce na skroniach, delikatnie masując bolący mnie obszar. Podchwyciłam zaniepokojone spojrzenie Charlie, która chyba coś do mnie mówiła, ale nie byłam w stanie się teraz na tym skupić. Gula w gardle na myśl o zmarłej babci powiększała się, a ból głowy od tych wszystkich niewiadomych wzrastał, zapowiadając niechybnie migrenę, ale nie zamierzałam się poddać. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach.
      Wracając — później ciąg wydarzeń poprowadził prosto do mojego wypadku. W tym momencie moje serce boleśnie się ścisnęło, przypominając o tym, jak straciłam moją kruszynkę noszoną pod sercem tyle czasu, ale wzięłam parę głębokich oddechów i starałam się zepchnąć tę myśl na drugi plan, skupiając na samej istocie wypadków. Wiedziałam, że wiele czasu minie, nim przestanę gwałtownie reagować na wspomnienia o moim nienarodzonym dziecku, które może i było poczęte w niemoralny sposób i z początku było przeze mnie bardzo niechciane, tak później przywiązałam się do niego i myśli, że będę matką.
      Zacisnęłam pięści pod kołdrą, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają mi się w skórę. Nie rozklejaj się. Nie teraz.
      — Brooke? — Wahanie w jej głosie niemal mnie zabolało. Niemal.
      Mój wypadek, a teraz to. Moja matka wypadła z okna na piątym piętrze, cudem przeżyła. Czy to jakieś złe fatum spływające na naszą rodzinę? Byłabym skłonna uwierzyć w to, że te trzy sprawy to zwykłe wypadki, gdyby nie to, że wydarzyły się jeden po drugim, w dodatku w tak krótkich odstępach czasu. Babcia była starszą, zaniedbaną panią, która w każdej chwili mogła umrzeć. Piraci drogowi zdarzali się wszędzie, czego przyczyną były drogowe wypadki, zwłaszcza nocą, gdy widoczność była utrudniona. Moja matka to alkoholiczka, nie zdziwiłabym się, gdyby przez własną nieuwagę wyleciała z tego okna, pijąc na jego parapecie. Ale wszystko na raz? Coś tu nie pasowało. A ja zamierzałam to sprawdzić i nawet nie brałam pod uwagę opcji zostawienia sprawy samej sobie, skoro w grę wchodziła moja rodzina. Uszczuplona i zdecydowanie nie najlepsza, ale rodzina.
      — Chyba musimy porozmawiać — zwróciłam się do Charlie, osobiście wyczuwając drżenie w moim własnym głosie.
      Bo jak nie teraz, to kiedy?


      Nie porozmawiałyśmy. Jakby na sygnał, tuż po moim wypowiedzeniu tych słów, które przecież miały tak wiele zmienić i między nami, i w całej sprawie, drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanęła w nich Rosalie. Kochałam kuzynkę i doceniałam, jak wiele dla mnie zrobiła, ale w tym momencie poczułam się naprawdę zawiedziona jej widokiem. Przerwała mi właśnie w momencie, gdy poczułam się na siłach skonfrontować moje wszelkie, nawet najbardziej absurdalne przypuszczenia odnośnie sprawy z dziewczyną stojącą obok. W dodatku zdecydowałam, że powinnam odsłonić rąbka tajemnicy i pozwolić Charlie poznać choć część mojej historii, by zrozumiała, jakie tajemnice skrywa moja rodzina. Bo jeśli przez ostatnie dni, mimo mojego złego i niezbyt przyjemnego dla oka i duszy stanu, dziewczyna niezmiennie przy mnie trwała, miałam w sobie wątłe nadzieje, że wspomoże mnie również w poszukiwaniu prawdy, mimo iż nie miałam w sobie najmniejszej odwagi jej o to poprosić. Dawna Brooke by się na to zdobyła. Nie. Dawna Brooke poradziłaby sobie z tym wszystkim sama. A teraz jestem na tyle krucha, że powoli uświadomiłam sobie, że potrzebuję pomocy Charlie, bo jeszcze bardziej się pogubię. Zarówno w tej sprawie, jak i w sobie.
      Rose miała na sobie czarne legginsy, wygodne trampki i sportową bluzę zasuniętą pod samą szyję. Dłonie chowała w kieszeniach, a jej zazwyczaj rozpuszczone blond pukle były spięte w niskiego koka. Na jej twarzy malowało się dziwne napięcie.
      — Broki, kochanie — zaczęła delikatnie, jakby bała się, że samym tonem głosu złamie mnie doszczętnie i rozkruszy moje serce w drobny mak. — Musimy porozmawiać. — Obrzuciła nas obie znaczącym spojrzeniem, które sugerowało, że rozmowa w założeniu ma być poprowadzona tylko we dwójkę. Moja towarzyszka pojęła w mig, po czym pospiesznie wyjaśniła, że i tak powinna być już dawno w domu, pożegnała się ze mną z obietnicą szybkiego powrotu i wyszła z sali, nie zaszczycając mojej kuzynki ani jednym spojrzeniem. Rosalie zerknęła przez ramię, jakby upewniając się, że już jesteśmy same, po czym ciężko opadła na krzesło stojące obok drzwi.
      — Gdzie byłaś? — spytałam zaciekawiona, obrzucając jej ubraną na sportowo sylwetkę oceniającym wzrokiem. Wyglądała, jakby wyszła prosto z siłowni i oddychała ciężko, co tylko potwierdzało tę tezę. Wątpiłam jednak, by w takiej chwili decydowała się na takie przyjemności.
      Od razu skarciłam się w myślach. Nie była moją niańką ani nie musiała przejmować się moją najbliższą rodziną tak bardzo, jak ja. Mogła robić co chciała, nawet jeśli zakładało to uczęszczanie na siłownię w obliczu tragedii.
      Zmierzyła mnie ciężkim spojrzeniem, a mój wzrok natychmiast zawisł na lekko rozmazanej kresce na jej powiece. Uporczywie nie chciałam patrzeć jej w oczy, sama nie wiem dlaczego.
      — Pomagałam załatwiać sprawy związane z pogrzebem. — Ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że w pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam.
      — Och. — No tak. Nawet o tym nie pomyślałam. Skoro przez ostatnie lata babcia nie miała kontaktu z nikim z rodziny, teraz nie został nikt, kto mógłby zająć się jej ostatnim pożegnaniem. Poczułam ulgę, że blondynka zdecydowała się osobiście to załatwić. Ja nie czułam się na siłach, ani fizycznych, ani psychicznych, by przygotować babciny pogrzeb.
      — Dobrze się czujesz? — zmierzyła mnie troskliwym spojrzeniem swoich pięknych oczu, których jej zazdrościłam. Jak wszystkiego. Kondycji włosów, figury, optymizmu i poukładanego życia, którego ja nie miałam szczęścia zaznać.
      Nie powinnam teraz o tym myśleć.
      — O czym chciałaś porozmawiać? — Olałam jej pytanie, przypominając sobie, że wyprosiła stąd moją... znajomą? Koleżankę? Pal licho, nie bez powodu.
      Westchnęła i zaczęła miąć w palcach rękawy bluzy, nagle zestresowana. Uniosłam brwi, nieprzyzwyczajona do oglądania kuzynki w takich sytuacjach. Zazwyczaj to ona była tą silną, dającą mi podporę stroną.
      — To ci się nie spodoba — stwierdziła ciężko, ponownie wzdychając.
      — Nie dowiemy się, dopóki tego nie usłyszę, no nie? — spytałam rezolutnie. Gwałtownie uniosła głowę, mierząc mnie zdziwionym spojrzeniem. Jak gdyby nie przyjmowała do wiadomości, że nie leżę, płacząc w poduszkę, a normalnie jej odpowiadam i nawet zdobywam się na wesoły ton. Potrząsnęła głową.
      — Chodzi o tę twoją przyjaciółkę — zaczęła delikatnie, uważnie śledząc wzrokiem moją reakcję.
      — O Charlie? — Tym razem to ja się zdziwiłam, ale nie miałam złudzeń. Musiało chodzić o Charlie, bo nikt oprócz niej do mnie nie zaglądał. No, nie wliczając Rose i personelu szpitala, z doktorkiem i jego pomocnicami na czele. Teraz miałam złe przeczucia.
      — Wydaje mi się jakaś taka... Nie wiem. Jesteś pewna, że możesz jej zaufać? — spytała prosto z mostu, a mnie wcisnęło w łóżko. Może nie dosłownie, ale metaforycznie z pełną mocą.
      — Co masz na myśli?
      Wyglądała, jakby wahała się, czy może mi o czymś powiedzieć. Nerwowo oczekiwałam jej odpowiedzi, pospieszając ją wzrokiem. W końcu uległa.
      — Widzisz, nie chciałam cię przeciążać moimi głupimi domysłami, ale... Czuję, że za śmiercią twojej babci kryje się coś więcej — wyszeptała, jakby bojąc się mówić to głośno. Zesztywniałam. Ona też to zauważyła? — I... Podejrzewam lekarza prowadzącego o maczanie palców w tej sprawie. Pozmieniał dane w papierach, co innego mówił policji, co innego mi, a co innego wklepał do rejestru. Strasznie mieszał się w zeznaniach. Przyjrzałam się mu trochę. Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to on... Bierze narkotyki. — Skrzywiła się. — No i przez ostatnie dni, gdy ta dziewczyna tu przychodziła, zaobserwowałam, że później wymykała się do jego gabinetu. Mogą razem coś knuć. Brooke, twoja mama... — Pogładziła mnie opiekuńczo po głowie, jakbym była dzieckiem, które potrzebuje wsparcia.
      — Wiem — powiedziałam cicho. Nadal nie wiedziałam, jak powinnam się czuć w związku z wypadkiem mojej matki, ale obecnie głowę zaprzątały mi słowa mojej kuzynki. Dobrze rozumowała, przynajmniej jeśli chodzi o śmierć babci, ale dalej kompletnie się poplątała. Absolutnie jej nie winiłam. Chciała pomóc, ale nie wiedziała wielu istotnych rzeczy. Jak tego, że byłam pierwszą osobą, z którą skonsultował się doktor odnośnie swoich podejrzeń. Nie dziwię się jej, że powzięła złe wnioski, mieszanie w aktach brzmi źle samo w sobie. Rozumiałam, że doktorek musiał to zrobić, by nie zwracać większej uwagi innych na całą sprawę, ale mógł zrobić to bardziej umiejętnie. Jeszcze kwestia rzekomego brania narkotyków... Nie wiedziałam, co o tym sądzić, ale na pewno nie byłam upoważniona do rozliczania go z tego. Miał swoje życie.
      — Chcę dla ciebie jak najlepiej — powiedziała to tak żałosnym tonem, że aż zrobiło mi się jej żal. Poczułam autentyczną przykrość słuchając tego, jak bardzo się o mnie troszczyła, podczas gdy ja przynosiłam jej tylko kolejne zmartwienia. To wszystko było moją winą. — Teraz może jeszcze tego nie zrozumiesz, ale naprawdę lepiej będzie, gdy urwiesz kontakty z tą dziewczyną. Może być dla ciebie niebezpieczna. — Spuściła głowę, pozwalając sobie na ciche pociągnięcie nosem. Biedna Rose. Całe życie musiała być twarda, a teraz spadło na nią tak wiele i mimo to nadal sobie radziła. Nie to co ja. Pogładziłam ją uspokajająco po jej pięknych włosach, wzdychając w duchu. Nie mogłam jej tego obiecać, ani nawet się z nią zgodzić. Mimo, iż tak naprawdę ledwo znałam Charlie, nie potrafiłam uwierzyć w żadne złe przypuszczenia na jej temat, a to wszystko z jednego, prostego powodu.
      Przy niej stawałam się silna, podczas gdy Rose sprawiała, że czułam się słaba.


      Następnego dnia na próżno czekałam na wizytę Charlie. Starałam się ukryć rozczarowanie faktem, że nie przyszła i wklepałam sobie do głowy, że na pewno wypadło jej coś ważnego. Poza tym, nie miała obowiązku odwiedzania mnie. To była jej sprawa czy do mnie zajrzy, czy nie.
      Dlaczego więc czułam się, jakby zależało mi na jej przyjściu? Bo prawdopodobnie tak było. Całe życie byłam sama i nie mogłam liczyć na niczyją bezinteresowną obecność przy mnie, więc przez ostatnie dni niemal rozpuściłam się, gdy dzień w dzień byłam odwiedzana i poczułam, że ktokolwiek jakkolwiek interesuje się moim stanem. Nie mogłam się jednak przyzwyczajać. Wszystko w życiu jest ulotne, zwłaszcza znajomości. Cholera, o czym ja w ogóle myślę. To, że dziewczyna przejęła się stanem osoby po wypadku mogło być zwykłą uprzejmością lub empatią wobec drugiego człowieka, więc nie wiem, dlaczego brałam to do siebie w ten sposób, jakbyśmy miały się zaraz zakolegować. Prawdopodobnie to mój nie do końca jeszcze wypoczęty umysł podsuwał mi jakieś dziwne myśli, nie mając czym się zająć. Przewróciłam oczami, obserwując Rosalie siedzącą na krześle ze skrzyżowanymi w kostkach nogami. Odpisała na wiadomość, którą dostała chwilę wcześniej, uśmiechając się jak nie do końca rozumna, dlatego uznałam, że to z chłopakiem tak intensywnie pisze. Nią się chociaż ktoś interesował w sensie miłosnym, nie to co mną. Niegdyś miałam kolegów i owszem, kilku patrzyło na mnie bardziej przychylnym krokiem, ale raczej nie zwracałam na to uwagi, zostając z nimi na stopie przyjacielskiej. Teraz nie miałam kontaktu właściwie z nikim, więc logicznym było, że nie miałam za kim się uganiać. Może to i lepiej. Każdy by uciekł, poznając mnie lepiej.
      Blondynka powoli wstała i skierowała na mnie swój niewinny wzrok. Wyjaśniła mi, że umówiła się na kawę z Trojem (czyli dobrze myślałam) i dziś już raczej nie wróci, bo pewnie będzie nocować u niego. Nie dziwiłam się jej, ostatnio rzadko się widywali, poza tym było już po szesnastej i nawet nie oczekiwałam, że będzie tu wracać na samą noc. Pożegnałam się z nią, wzdychając, i opadając na poduszki. Cóż, to byłby wprost idealny moment na przyjście Charlie, skoro Rose miała już nie wrócić. Bądź co bądź, po ostatniej rozmowie obawiałam się reakcji kuzynki na widok mojej znajomej, dlatego po części odetchnęłam, że dziś na siebie nie wpadły. Podświadomie czułam jednak, że skoro do tej pory Charls się tu nie pojawiła, to dzisiaj już nie mam co liczyć na jej towarzystwo.
      Sięgnęłam po leżącą obok mnie książkę. Miała założoną zakładkę w miejscu, gdzie skończyłam czytać. Dwieście trzynasta strona. Horror bardzo mnie wciągnął, mimo że do tej pory jakoś nie zaczytywałam się w papierowych opowieściach. Wolałam przeglądać popularne fanfiction o moich ulubionych postaciach z filmów i seriali, niż zerknąć na coś oryginalnego. Teraz byłam jednak bardzo zadowolona ze swojego wyboru, gdyż historia nastolatków wkręconych w coś, czego sami do końca nie rozumieli i narażonych na okropne niebezpieczeństwo bardzo mi się spodobała.
      Nie zdążyłam doczytać nawet strony, gdy do moich uszu dobiegło pukanie. Uniosłam brew i głosem zachęciłam gościa do wejścia, spodziewając się, że to jakiś doktor, prawdopodobnie ten od mojej babci. Nie oderwałam nawet wzroku od kartki, gdy drzwi za osobą zamknęły się i dotarło do mnie, że to raczej nie mógł być lekarz, gdyż kroki tej osoby były zbyt lekkie. Uniosłam głowę znad tomu i z zaskoczeniem dostrzegłam opartą o framugę Charlie. Tym razem obie moje brwi wystrzeliły w górę, jednak spokojnie odłożyłam książkę na stoliczek obok i dopiero wtedy się odezwałam.
      — Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj — powiedziałam spokojnie, zakładając ręce za głowę i opierając swoją głowę o nadgarstek.
      — Cóż, chciałaś porozmawiać, prawda? — odparła niezrażona, siadając na krzesełku. Przypatrywała się mi, jakby chcąc z góry prześwietlić moje myśli i być przygotowana na to, co powiem. Albo po prostu sprawdzała, czy znów się nie rozklejam.
      Właśnie, rozmowa. Zdążyłam już wyrzucić z głowy moje postanowienie o powiedzeniu jej o sobie prawdy, ale jak widać co zostało raz powiedziane, tak już ode mnie nie odejdzie. Przełknęłam ślinę, wycierając nagle spocone z nerwów dłonie. Nigdy nie pomyślałam, że zdobędę się na opowiedzenie komukolwiek o tym, co przeżywałam we własnym domu. Nie pomyślałabym, że komukolwiek zaufam na tyle, by poznał moją historię. Ale tu nawet nie chodziło o samo zaufanie, a o schemat wypadków, który musiałam rozgryźć, a do tego potrzebowałam pomocy. A żeby dziewczyna zrozumiała naszą domową patologię, musiała coś o niej wiedzieć. Poza tym... Miałam wrażenie, że poczuję się lepiej, gdy zwyczajnie zrzucę z siebie ten noszony od lat ciężar, mimo, że bałam się, że po tej opowieści Charlie będzie traktować mnie z wymuszoną litością, jak skopanego szczeniaka. Nie byłam nim.
      — Na to wychodzi — powiedziałam cicho, nie moim tonem. — Jeśli mamy przyjrzeć się bardziej tym wypadkom, bo na tę chwilę nie wierzę, że to zwykłe przypadki, a przynajmniej nie sprawa babci, to jestem ci winna kilka wyjaśnień dla lepszego zrozumienia sytuacji.
      — Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz — rzekła formalnie, ale w jej oczach odbijał się cień ciekawości. Nie dziwiłam jej się.
      — Jest w porządku. Kiedyś trzeba było. — Wymusiłam uśmiech. — Historia rodziny Middleton w skrócie. Słuchaj poważnie, powtarzać nie będę. — Pozwoliłam sobie na odrobinę ironii, by samej poczuć się lepiej nim przejdę do rzeczy. Here we go. — Urodziłam się w Avenley River. Moje życie było naprawdę szczęśliwe, wypełnione miłością i troską ze strony obydwojga rodziców. Ten okres czasu wspominam najlepiej, mimo, że wiele wspomnień już się zatarło. Ale to się skończyło, gdy miałam... Osiem, niecałe osiem lat. Tata z dnia na dzień odszedł, jak gdyby to wszystko... Ja i mama... Jakbyśmy nigdy nic dla niego nie znaczyły, mimo, że przecież był takim cudownym człowiekiem i tak się o nas troszczył. — Mój głos zdradziecko zadrżał, ale jakoś nie potrafiłam przestać. — Ja nie potrafiłam sobie wybaczyć. Obwiniałam się. Wiesz, nawet pisywałam do niego listy, błagając, by wrócił i pytając, co mogę zrobić, by to się stało. Przestałam, jak miałam jakieś dwanaście lat. — Rozedrganą dłonią przygładziłam kołdrę, kierując wzrok wszędzie, tylko nie na dziewczynę. Czułam, że skoro zaczęłam mówić, to nie będę w stanie się pohamować dopóki nie skończę. — Wracając, po jego odejściu wszystko się posypało. Mama naprawdę go kochała, więc załamała się całkowicie i przeszła na silne leki by jakkolwiek funkcjonować. Już wtedy musiałam zacząć radzić sobie sama, gdyż były dni, gdy nie była w stanie nawet zejść z łóżka. Nie jest ani nie była złą kobietą, po prostu nie dała sobie z tym wszystkim rady. Zaczęły się problemy finansowe, bo to ojciec nas utrzymywał. Oczywiście mama szybko znalazła pierwszą z brzega pracę, ale było trudno, zwłaszcza, gdy podupadła na zdrowiu, więc sprzedała nasz duży, ładny dom i przeprowadziłyśmy się do tej klitki, w której mieszkamy do tej pory. Co tu dużo mówić, zaniedbywała mnie, ale nie winię jej za to, miała dużo swoich problemów. Radziłam sobie z tym wszystkim... jakoś. Wtedy właśnie wprowadziła się do nas babcia. — Uśmiechnęłam się z lekką melancholią, wspominając tę cudowną kobietę. — Ona... Była naprawdę złota. Poświęciła dla mnie i dla mamy wiele, postawiła ją na nogi i nauczyła na nowo żyć. Tyle że nie na długo, bo mama zaczęła po kryjomu pić. Wtedy jeszcze tego nie zauważałam, ale jak na swój wiek byłam mądra, więc po jakimś czasie zrozumiałam, o co chodzi. Wpadła w bardzo silny nałóg, a babcia z powodu wieku zaniemogła. Tak więc mama zmieniła nasz dom w melinę i mały burdel, sprowadzając sobie dziwnych typów, których się bałam, piła z nimi, czasem brała narkotyki i generalnie rujnowała samą siebie, a babcia została przykuta chorobą do własnego łóżka. Brakowało pieniędzy na wszystko, zaczynając od jedzenia, przez leki, czynsz i wszystko inne, bo mama zawsze wszystko przechlała. Musiałam sobie jakoś radzić, drobne kradzieże to dla mnie nic. Zajmowałam się babcią, chodziłam do szkoły i udawałam, że wszystko jest w porządku. Taka głupia, podskakująca nauczycielom dziewczynka bez problemów w życiu, wiesz. Wracałam do domu, robiłam co się da, by jakoś ogarnąć cały ten syf, a wieczorami chowałam się pod łóżko, bo przychodzili do mamy panowie, którzy lubili zaczepić i mnie, nim się do niej dobrali. Ona stoczyła się już na samo dno, i wątpię, że coś da radę jej pomóc, chyba że kompleksowy odwyk, na który oczywiście brak mi pieniędzy. I, z tego co w sumie powinnaś wiedzieć, została jedna kwestia. — Oddech. Oddech. Oddech. Dasz radę. — Jakoś nigdy nie miałam większych kontaktów z chłopakami. Nigdy nie byłam w związku, nigdy nie robiłam nic więcej, oprócz paru skradzionych na spacerach pocałunków. Ta ciąża... Po prostu wróciłam do domu ze szkoły. Wszędzie leżały osuszone do ostatniej kropki butelki, więc wiedziałam, że jest już po libacji. Mama spała zalana na kanapie, ale z łazienki wyszedł jakiś facet. Rzucił się na mnie, na podłodze wziął co chciał i wyszedł, zostawiając mnie tak. — Postarałam się jak najbardziej okroić te wydarzenia, upokorzenie nadal utrudniało mi poruszanie tego tematu. — Gdy okazało się, że jestem w ciąży, matka oskarżyła mnie o celowe uwiedzenie jej faceta i kazała się wynosić, więc zostawiłam wszystko jak było i wyjechałam do Rosy. Była właściwie jedyną osobą z mojej rodziny, z którą miałam jakikolwiek kontakt, więc to była moja jedyna szansa. Przyjęła mnie, ale na początku było ciężko, bo miała do mnie dziwną awersję. Dopiero po czasie się dogadałyśmy. Pomogła mi umieścić babcię w dobrym ośrodku dla obłożnie chorych, ale i tak wszystko skończyło się jak zawsze źle, nieważne, jak się starałam. Cóż, z mamą nie miałam kontaktu od mojego wyjazdu, ale wiem tylko, że nigdy nie wybaczę sobie, że zostawiłam z nią babcię. A teraz nie wiem, czy będę w stanie wrócić do pustego domu i zmagać się ze świadomością wszystkiego, co się tam zadziało.

Charlie?
3497

+60PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz