13 lis 2019

Od Brianne do Camerona

Stoję w kuchni, w lewej ręce trzymając opakowanie pełne kukurydzianych płatków. Z całej siły staram się wyjąć je na tyle cicho, aby nie zaszeleściło, wepchnąć garść chrupek do buzi, a następnie pogryźć je tak samo cicho, jak były wyjmowane. Widzę fragment ubrania mojej matki stojącej przy oknie, spoglądającej na zapuszczony ogród, od którego oddziela ją jedynie ściana oraz szyba, przez którą zagląda. Nie wiem co sobie myśli, czy w ogóle myśli, jest przy tym przeraźliwie chuda. Ma niezdrową, ziemistą cerę, zapadnięte policzki i ogromne, sine cienie pod oczami. Nie jest mi jej szkoda, czy to źle? Jodie Waldorff jest głównym powodem, dla którego jestem kompletnie zniszczona i bez szansy na przyszłość. W pewnym momencie odwraca się w moją stronę, jakby doskonale wiedziała, że za nią stoję, a właściwie - siedzę w kuchni, na podwyższonym stołku barowym. Cienki szlafrok, który na siebie narzuciła zsuwa się, odsłaniając tym samym jej prawe, wychudzone ramię. Nawet jeśli chciałabym nakarmić ją siłą, by utrzymać ją jednocześnie przy życiu, skazana bym była na porażkę. W najlepszym wypadku dostałabym uderzenie w policzek, jak zawsze, kiedy próbuję się choćby do niej odezwać.


– Nie idziesz do szkoły? – w całym, pustym i wiecznie cichym domu jej cichy, ale stanowczy i głęboki, ponury głos brzmi niczym krzyk.
– Jest sobota – odpowiadam, na co moja rodzicielka marszczy czoło, nic nie odpowiadając.
– To idź do biblioteki i się poucz. Odwdzięcz mi się za te lata przynajmniej godnym wykształceniem – prycham w myśli, doskonale wiedząc, że ona nie ma praktycznie żadnego.
– Utrzymuje nas spadek, a nie ty – odpowiadam równie poważnie. – Gdybym była tak wyrodną córką, za jaką mnie masz, zażądałabym od ciebie pieniędzy za rachunki, które spłacam z własnej kieszeni i za zakupy, które robię, a ty zjadasz – mówię pogardliwie, nie dając jej czasu na odpowiedź. Ze złością odwracam się do niej plecami, idąc szybkim krokiem do przedpokoju. Dobrze wiem, że gdyby się postarała, dogoniłaby mnie nawet w takim stanie, w jakim była, a ja bym oberwała po raz kolejny. W pośpiechu biorę czarną torbę z szafy ustawionej w korytarzu, zakładam buty, zgarniam z wieszaka bluzę, po czym wychodzę. Nie chcę nawet na nią patrzeć, z resztą dobrze wiem, że teraz byłaby afera, a kiedy wrócę, będzie zbyt pijana, by chociażby podnieść się do pozycji siedzącej. Jest wieczór, a przez aktualną porę roku, zmierzch. Wkładam przez głowę czarną bluzę z kapturem, narzucam go na siebie, po czym przyspieszam tempa. Zamierzam wybrać się na lodowisko, zgodnie z którym powinno być dzisiaj moje, na wyłączność. Chociaż może nie całkiem, bo plan przewiduje także jeszcze jedną dziewczynę oraz dwunastolatkę z trenerką, jednak tafla jest na tyle duża, że ich obecność nigdy nie sprawia mi problemu. Wzdycham z ulgą widząc na horyzoncie spory, tak znajomy mi budynek.  Łyżwiarstwo jest czymś, co pozwala oderwać mi się od codzienności, tak jak balet, z tym że na lodzie jestem sama ze sobą. Nie muszę spotykać innych, tak jak jest to podczas ćwiczeń, nie muszę też rozmawiać z ludźmi ani współpracować z nimi, a mój sukces uzależniony jest tylko i wyłącznie od moich umiejętności, jak i starań, które w to włożę.
Lodowisko jest spowite w półmroku, kiedy na nie wchodzę. W tych godzinach udostępniane jest osobom, które mają do tego prawo, oczywiście za sprawą pieniędzy (lub znajomości) - w tym mi.
Kiwam głową na powitanie widząc ochroniarza, który po chwili robi to samo. Biorę od niego kluczyk do swojej szafki, ciesząc się z tego, że nawet nie muszę pokazywać mu pozwolenia, bo mnie dobrze zna. Siadam na ławce, na dłonie nakładam rękawiczki, po czym wyjmuję z torby białe, czyste, naostrzone łyżwy figurowe, nakładając je na nogi. Wiążę je mocno, aby usztywnić nogę, jednak nie na tyle, aby zabrało mi to swobodę ruchu. Zdejmuję nakładki z płóz, po czym wchodzę na lód. Tak jak się spodziewałam, obecna jest także dziewczyna ciut starsza ode mnie oraz wspomniana wcześniej dwunastolatka, jednak bez instruktorki. Zaczynam od kilku kółek na rozgrzewkę, kiedy jedna z bramek się otwiera, a na lód wchodzi nieznany mi mężczyzna. Wydaje się czuć pewnie, jednak jego obecność tutaj nie jest przeze mnie zbyt pożądana. Marszczę nos w niezadowoleniu, że nikt nie raczy powiadomić mnie o zmianach. Nie zwracając na niego uwagi, rozpoczynam to, co lubię najbardziej. Zaczynam wykonywać jedne z najprostszych figur, stopniowo zwiększając trudność. Kiedy wykonuję skok, a obraz przed moimi oczyma rozmazuje się, zdążam zauważyć jadącego w moją stronę nieproszonego nieznajomego. Myśląc, że ten zamierza skręcić, ze spokojem ląduję na lodzie, jednak w ostatnim momencie orientuję się, że ten wcale nie skręcił i nadal jedzie wprost na mnie. Koniec końców mija mnie, wciąż lądującą, o milimetry. Zatrzymuję się ze złością na środku tafli, patrząc na chłopaka.
– Jak chcesz jeździć, to jeździj sobie tam – Wskazuję palcem. – w kącie.
– A co, jeżeli chcę jeździć tutaj? – Tupie łyżwą, na co spoglądam na niego spod przymrużonych powiek, obrzucając krzywym spojrzeniem. Zamierza się wykłócać o miejsce do jazdy, mając jej do dyspozycji tak dużo? – Tu jest ślisko, tam niespecjalnie.
– A tutaj, popatrz – Przejeżdżam ząbkami prawej łyżwy po lodzie. – Są dziury.
– W takim razie ty też musisz się stąd wynieść – Uśmiecha się szeroko, a ja czuję, jak moje odmarzające uszy robią się niekontrolowanie czerwone.
– W żadnym wypadku mi one nie przeszkadzają – Zakładam ręce na piersi. – Wepchałeś się!
– Skoro tobie nie przeszkadzają, a wyglądasz na profesjonalistkę – wtrąca. – Mi z pewnością też nie zaszkodzą – lustruję go spojrzeniem, tracąc nadzieję i cierpliwość. Dzisiejszy wypad na lodowisko miał być relaksujący i bezproblemowy. No cóż, otóż nie tym razem.
– Skoro, rzekomo, jesteśmy profesjonalistami, to proszę nie wchodź mi w drogę – uśmiecham się sztucznie, powoli odjeżdżając. Nie jestem z natury kłótliwą osobą, ale dzisiejszy dzień był na tyle beznadziejny, że świat się na mnie nie obrazi, jeśli raz będę opryskliwa. Ściskam dłoń w pięść, kiedy zaczyna marznąć.
– Koleżanko! – woła za mną, w przeciągu chwili znajdując się obok, na co mimowolnie wywracam oczami. – Czy ten profesjonalizm zobowiązuje nas do traktowania się w aż tak bezlitosny sposób?
– Nie, ale uważasz, że w takim układzie powinniśmy się ciągle ze sobą zderzać? – uśmiecham się półgębkiem, widząc że jego nastawienie wcale nie jest tak negatywne, za jakie na początku je miałam.
– Hola, hola. Nie narażałbym siebie bez powodu – Przewraca oczami. – Myślisz na jednej płaszczyźnie, towarzyszko.
– Doprawdy? – Wzdycham, widząc jego postawę. Uczepił się jak rzep psiego ogona, czyli dzisiaj nici z jazdy. – W takim razie wytłumacz mi jak widzisz to ty.

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz