19 lis 2019

Od Juliena cd. Andrei

Popijam piwo z butelki, wpatrując się w leżącą naprzeciwko mnie torbę. Niemal maniakalnie, bo jej obecność wytrąca mnie coraz częściej z równowagi. Moja uwaga od tygodnia skupia się jedynie na niej, oczywiście w momentach, w których powinienem skupić się na rzeczach, które obecnie robię. Już nie raz skaleczyłem się podczas krojenia, czy robienia czegokolwiek z gorącą wodą i innymi mniej bezpiecznymi rzeczami w kuchni. O ile mam chęć pojawić się w kuchni i coś robić. Nie, żeby mi to przeszkadzało, w końcu żyję tu sam od, powiedziałbym, że długiego czasu i szczerze mówiąc, czuję się wolny. W jakimś stopniu. Małym stopniu. Ale jednak.
Fant sprawiał, że wyłączałem się z życia, była jak narkotyk dla narkomana po odwyku, jak alkohol dla abstynenta, grzech dla człowieka. Byłem naiwny i głupi myśląc, że dostanę cynk, aby móc się w końcu jej pozbyć. Byłem sprawdzany, wystawiony na próbę i szczerze mówiąc, powoli się dawałem. Jakbym był słaby. Musiałem się jej pozbyć, ale było to na tę chwilę niemożliwe.
Wzdrygam się na sam dźwięk dzwonka. Z racji, że nie słyszę go za często, a właściwie to prawie wcale, irytuje mnie to niesamowicie. Zabudowania są od siebie daleko, najbliższy sąsiad patrzy na mnie, jak na trędowatego, a ja nie zamierzam wnikać w to, co jest tego powodem. Zaszycie się na tym odludziu było jednym z najlepszych pomysłów, ale ostatnimi czasy zaczęło się kręcić w tym domu za dużo ludzi.
Gadam jak osiemdziesięcioletni gbur rodem z bajki Odlot.
Chowam torbę w jej bezpieczne miejsce, aby za jakiś czas znów tępo wpatrywać się w materiał wypełniony nielegalnymi lekami.
Dźwięk dzwonka powtarza się przez ten czas z jakieś trzydzieści razy. Przewracam oczami, nie zważając na to, kto to jest, bo matko i córko, kto normalny dzwoni trzydzieści razy? Dokładnie trzydzieści. Wiem, bo liczyłem. Po dwudziestym miałem już dość. Jeśli to świadkowie jehowy, niech już pogadają sobie o tym, jaki jest sens życia i jakie beznadziejne czasy mamy. Przynajmniej nie można się nudzić podczas ich kilkuminutowego wysiłku, aby osoba po drugiej stronie nie odchodziła zbyt szybko.
Otwieram drzwi z takim impetem, że niemal uderzają o sąsiednią ścianę. Przejąłbym się, gdybym nie był obecnie skupiony na tym, aby wyrzucić ze swojej posesji nieproszonego gościa jak najszybciej, aby dał mi spokój i nie maltretował biedny dzwonek. Krzyczę niezbyt kulturalnie w momencie, gdy jeszcze nie widzę dokładnie kto to i marszczę brwi, gdy widzę przed sobą nieznajomą dziewczynę. Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, to skąd się niby tu wzięła. Zakładam, że to albo jakaś wnuczka okolicznych sąsiadów, albo po prostu się zgubiła i obrała "najlepszy" dom do tego, aby spytać o drogę. Zresztą na taką wyglądała. Przemoczona, zmarznięta, z plecakiem na plecach, no i pies. Pies, który przebiega mi między nogami do mojego domu, zapewne mokrymi łapami brudzą podłogę. Zamierzam się obejrzeć i zacząć żądać wytłumaczeń, ale w tym samym momencie dziewczyna krzyczy moje imię... no właśnie, w zdrobnieniu. Pomijając fakt, że nikt na mnie tak nie mówi i nikt nie odważył się nigdy tak powiedzieć, to nieco powala mnie z nóg. Tym bardziej, kiedy ta drobna, nieznana mi istotka przykleja się do mnie, jak rzep.
Jeśli kiedyś określiłem coś za najdziwniejszą sytuację, której byłem świadkiem, ta zdecydowanie należy do jednych z nich.
Dziewczyna przytula się do mnie, jakbym był jakimś misiem, zaciska palce na bluzie i trwamy tak przez najbliższą minutę - ja w dezorientacji, ona w tej pozycji, która nie jest dla mnie wygodna. Trzymam uniesione ręce delikatnie przed siebie, ale tak naprawdę nie wiem co mam z nimi zrobić. I nie wiem, co mam z tym zrobić.
I przepraszam bardzo, ale skąd zna moje imię? Pomijam już fakt, że coś mi łazi po mieszkaniu i stuka pazurami, jakby zaraz miało wszystko poprzewracać, a i przy okazji obślinić całą podłogę i meble.
Odsuwam od siebie delikatnie dziewczynę, gdy już jej uścisk nie jest na tyle silny i prawdopodobnie sama zamierza się lekko cofnąć. Jej uśmiech delikatnie zaczyna niknąć, gdy moja postawa wydaje się zbyt pasywna, wbrew jej oczekiwaniom. Wcale się jej nie dziwię, w końcu nie bez powodu ludzie uważają mnie za poważnego, a przez to groźnego. Geny robią swoje.
- Nie pamiętasz mnie? - pyta z niejasnym błyskiem w oczach. Zauważam w nich smutek i nie jestem pewny, czy powinienem to zauważać, ale potem przyglądam się ich czekoladowej barwie. Tej jasnej, mlecznej, nie ciemnej, gorzkiej, ale ciepłej, czyli takiej, którą najbardziej lubią dzieci. Dzieci, które bawiły się razem w wojnę na podwórku, budowały bunkry w pokoju, zawlekając tam wszystkie poduszki istniejące w domu, wchodzące na drzewa zaraz po tym, jak zostali przyłapani na jakimś niezbyt odpowiednim czynie. Dostające właśnie takiego samego koloru czekoladę od niani, w pełnej zgodzie, gdy byli grzeczni i po cichu, gdy niezbyt w parze szło zachowanie z głupimi dowcipami.
- Indie... - mówię na głos, jakbym chciał się sam upewnić, że faktycznie jestem jeszcze trzeźwy, a nie niespełna rozumu - Co tu robisz?
Nie wiem, jak mam się zachować. Moje ciało jakby zastygło, nie do końca wierząc oczom. Czuję zbyt wiele emocji jednocześnie i to powoduje, że zaczynam się gubić w tym, co chcę okazać, bądź powiedzieć. Jestem człowiekiem, wbrew opinii innych.
- Postanowiłam wrócić, właściwie... to ciut skomplikowane - naciąga na dłonie rękawy bluzy i wzrusza ramieniem.
- Gdzie ty do cholery byłaś? - wzdryga się na mój lekko podniesiony głos, ale ostatecznie rozluźnia, gdy już w pełni świadomy przyciągam ją do siebie i obejmuję, musząc lekko się pochylić.
Nie trwa to długo, bo i ja do bliskości przyzwyczajony nie jestem. Nie jestem też do końca pewien, jak się w obecnej sytuacji zachować. To powoduje, że nieco się męczę.
Odsuwam się na bok, aby przepuścić ją w drzwiach. Wchodzi pewnie do środka, przyglądając się żywo otoczeniu. Zaraz potem pobiega do niej ten włochaty demon, co zdążył przebiec mi po mieszkaniu z trzy razy.
- Ale masz tu depresyjnie - komentuje, rzucając mi przez ramię spojrzenie.
Przewracam oczami, bo to już trzecia osoba mówi to samo.
Depresyjnie, czy nie, kogo obchodzi to, jak chcę mieszkać.
- Czyli wszystko w normie. Tak, jak miało być - mówię pod nosem - Możesz sprawić, aby to coś, nie łaziło mi po mieszkaniu? - patrzę na psa, a potem na Indie. Lustruje mnie spojrzeniem, spogląda na psa, a potem uśmiecha się słodziutko.
- To coś nazywa się Dorian i owszem, mogę sprawić, żeby nie biegał po mieszkaniu - mówi, po czym odwraca się i idzie dalej.
Jeśli w ciągu pierwszej minuty po wejściu zdążyła zignorować moją prośbę, znaczy, że przez ten długi czas, jej charakter, a przynajmniej jego część, absolutnie się nie zmieniła.
Idę do kuchni, aby zrobić jej coś ciepłego do picia. Tego nauczyła mnie siostra. Przy herbacie rozwiązuje się problemy. Zawsze, gdy przychodzi, prosi o herbatę. To już chyba naturalna kolej rzeczy, że nawet nie pytam, czy Indie jakąś chce. Poza tym to mi daje dłuższy czas na przemyślenie.
Sam nie lubię pytań. Są z reguły męczące, natrętne, a ludzie zbyt ciekawscy. A mój introwertyzm powoduje, że najprostsza konwersacja może być dla mnie ciężka i męcząca. Nie bywam zainteresowany czymś, co nie dotyczy bezpośrednio mnie, ale w tym przypadku nie mam skrupułów, aby pytać. Chcę wiedzieć, co tu robi, dlaczego, gdzie przez tyle lat była i dlaczego się nie odezwała. Żadnego znaku życia. Jako dziecko tłumaczyłem sobie to na swój indywidualny, dziecinny sposób. Dziecko łatwo zmanipulować, wmówić mu rzeczy, w które chce się, aby wierzyło.
Zresztą potem wcale nie jest trudniej kimś pokierować według swojego uznania.
- Skąd wiedziałaś, gdzie przyjechać? Właściwie... mam nadzieję, że przyjechałaś - mierzę ją badawczym spojrzeniem, ale już po minie widzę, że jednak jej odpowiedź będzie się różnić od moich oczekiwań. Wzdycham ciężko i kiwam głową, patrząc na trzymaną w dłoni butelkę - No tak...
- Przyjechałam - od razu wtrąca, żebym przypadkiem nie zaczął narzekać - Tylko po prostu jakąś część drogi. Pojechałam do twojego domu, to znaczy... domu twoich rodziców, ojca, podwiozła mnie Nancy - nieco miesza się w swoich wyjaśnieniach - Przeszłam się od głównej drogi tutaj.
- Przez las? O tej porze? - tym razem to ona lekko marszczy brwi i patrzy na mnie wyzywająco.
- A co? Miałam zadzwonić? - wyśmiewa moje absurdalne myślenie, ale mi nie jest do śmiechu. Moje poczucie bezpieczeństwa jest zaburzone, dlatego nie określiłbym jej "przechadzki" za doskonały pomysł - Poza tym nie miałam wyjścia.
- Nancy mogła zadzwonić. Z tego, co wiem, posiada mój numer - nie daję za wygraną, ale dziewczyna przewraca oczami, jakbym gadał od rzeczy.
- Prowadziła auto - obydwoje wiemy, że to żadne wytłumaczenie, ale po głosie słyszę, że to koniec tej dyskusji.
- Jesteś zmarznięta i mokra - odwracam się, aby wyrzucić pustą butelkę piwa do śmieci.
- Nie je...
- Jesteś - urywam jej w pół słowa. Gaszę światło w kuchni i idę do salonu, gdzie dziewczyna wygodnie podkurczyła nogi na sofie.
Rozsiadam się naprzeciwko w fotelu i opadam niżej, aby móc oprzeć głowę o miękki materiał, nie spuszczając z niej wzroku.
Minęło bardzo długo, odkąd ostatni raz ją widziałem. Jeszcze więcej się zmieniło. Porównuję ją do tej małej dziewczynki, z którą bawiłem się na podwórku, bądź gdziekolwiek indziej i to mój błąd, bo ona już od dawna nie wygląda jak mała dziewczynka. Wyrosła i na pewno wypiękniała.
- Co się z tobą działo? - pytam, wyciągając dłoń w kierunku psa, który stoi niedaleko. Podchodzi ostrożnie i obwąchuje ją, po chwili przeciągając powierzchnią języka przez moje palce - I dlaczego tu jesteś? Zgaduję, że to nie przez zwykły sentyment - zabrzmiało to strasznie twardo. Zbyt twardo jak na ten temat.
Nie chodzi o to, że nie cieszę się na jej widok. Pewnie, gdybym był młodszy, podniósłbym ją, wziął w ramiona i nie puszczał, szczęśliwy, że się pojawiła. Jednak nie jestem młodszy. Tak, jak mówiłem. Dużo się zmieniło.
Nie wiem, czy moje żądanie wyłożenia mi wszystkich informacji na tacy zostanie spełnione, ale trzymam się porządku w swoim życiu - jak bardzo tylko jest to możliwe - kurczowo i nieustannie. Już raz pozwoliłem zagościć chaosowi w swoim życiu i skończyło się niemal tragicznie. Dlatego teraz także chcę to poukładać. W miarę jak najszybciej.

Indie?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz