9 lis 2019

Od Izzy cd. Kaia

Budzę się sama z siebie w tym jednym konkretnym momencie, ale nie mam zamiaru uchylić nawet jednego oka. Z różnych powodów, ale głównie przez to, że jest mi niedobrze i mam wrażenie, że gdy tylko otworzę oczy, albo chociaż się poruszę, to moim pierwszym przystankiem będzie toaleta.
Co ja lepszego wczoraj robiłam? Albo lepiej - co ja najlepszego wczoraj piłam? Moja głowa zdecydowanie stworzona do alkoholu nie jest, przez co zaczęłam go ograniczać, ale prawdopodobnie ten celibat alkoholowy bez konkretnego powodu nałożony na siebie, źle zadziałał i musiało mi się wczoraj przelać. Zdecydowanie musiało.
Marszczę brwi, a przy tym nos - co mam oczywiście w zwyczaju i jest to uważane przez ludzi za nader zabawne - słysząc wcale nie taki głośny szmer z sąsiedniego pokoju. Na tyle cichy, aby nie zwrócić uwagi, ale na tyle głośny, aby moja głowa znowu dała mi znać, że dzisiaj nie zamierzam się czuć dobrze. Dlatego stękam pod nosem i odwracam ją, chowając twarz w poduszce. Miękkiej, przyjemnej, na tyle wygodnej, aby nie podnosić się, pachnącej męskim żelem...
I zdecydowanie nie mojej.
Niechętnie otwieram oczy, a światło, które dostało się do nich, powoduje, że od razu moje chęci zmniejszyły się drastycznie. Przeciągam leniwie wzrokiem po ścianach nieswojego - podkreślam dla własnej siebie ponownie - nieswojego pokoju i od razu zamykam je z powrotem.
Cholercia, mówiąc najłagodniej.
Cały poprzedni wieczór, jak i dzień pojawił się jak malowany obraz w mojej głowie i sprawił, że ból nasilił się jeszcze bardziej.
Brawo, Izzy. Pokonałaś samą siebie. Jakbym mogła, to bym ci zaklaskała, ale twoja głowa tego dobrze nie przyjmie.
Zostaję w takiej pozycji przez około piętnaście minut. Nawet nie zamierzam spojrzeć na zegarek, bo pewnie bym się przeraziła. Lubię wstawać wcześnie rano, lubię wychodzić na ulice miasta, o tej porze roku czuć na twarzy lekki mróz i biegać wraz ze swoim ukochanym dzieciątkiem - Brittany'm. Mój biedny skarbek, musi tam tęsknić za swoją mamusią.
Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej, co mój organizm przyjmuje znacznie lepiej, niż mogłoby mi się wydawać. Jest trudno, ale nie na tyle, by paść na podłogę i umrzeć.
Poszukuję wzrokiem telefonu, ale nigdzie go nie widzę. Totalnie się tym nie przejmuję, tak jakbym wiedziała, że zapewne jest już na nim milion nieodebranych połączeń, wiadomości, a być może nawet e-maili. Przyjaciółka mnie zabije, brat opieprzy, a cała reszta będzie niezadowolona, jakbym miała spełnić wszystkie wymagania otaczającego mnie świata.
Ale nie dzisiaj.
Gdybym posiadała w sobie choćby krztynę zawstydzenia, zapewne byłabym w trakcie cichego pakowania swoich rzeczy i jak najszybszego opuszczenia tego mieszkania. Potem unikałabym jak ognia tej konkretnej ulicy i wszystkich miejsc, w których byłam razem z tym specyficznie zachowującym się chłopakiem, który był na swój indywidualny sposób uroczy. Co niejako przyznałam mu na głos podczas swojego pijanego stanu - zgadując po tym, co jeszcze pamiętam - umysłowego także. Powinnam spalić się ze wstydu, bo tego samego dnia nakrzyczałam na niego i omal nie wyznałam miłości. Jeśli bierze mnie teraz za wariatkę, to wcale się nie zdziwię, bo kto normalny zachowuje się podobnie? Tym bardziej, która kobieta zachowuje się tak, jak ja? Myślę, że żadna porządna, która nie chce niczego więcej, niż tylko poczekać, aż jej ubrania wyschną i będzie mogła wrócić do domu. Tymczasem, patrząc na moją pełną zalet osobę, mówiąc rzecz jasna sarkastycznie, do ideału ogarniętej kobiety mi brakuje.
Niezbyt chętnie wstaję z łóżka, przez co ból głowy się nasila momentalnie, ale po chwili łagodnie przestaje pulsować. Podchodzę do swoich ubrań, ściskam materiał w dłoniach. Zdecydowanie zdążyły wyschnąć. Przynajmniej coś poszło według zakładanego planu.
Zdejmuję z siebie bez zastanowienia ubrania pożyczone od Kaia. W "salonie" panuje majestatyczna cisza, co mnie wcale nie dziwi. Poza tym nie powinnam tego nazywać "salonem", ale tak jest według mnie po prostu lepiej, niż powiedzieć "tam, gdzie kanapa i mały stolik kawowy", na który zresztą o mało się nie władowałam wczoraj podczas swojej małej "libacji alkoholowej". Może po prostu brakowało mi kogoś, z kim bez przeszkód mogłabym się napić. Kogoś, kto mnie nie powstrzyma przed upiciem się, abym zażyła porannych konsekwencji, ale była przez to niezmiernie szczęśliwa. Całe szczęście, że nie zaczęłam mu gadać o swoich problemach współczesnego świata, bo wtedy to już chyba musiałby mnie na siłę uciszać. A może jednak gadałam? Cholera, nie pamiętam, co się działo zaraz po tym, jak wpadłam do jego pokoju w celu absolutnie koniecznego posłuchania muzyki.
Mimo wszystko uśmiecham się sama do siebie na wspomnienie tego, bo nie nadałabym wczorajszemu wieczorowi etykietkę najgorszego. Wręcz przeciwnie. Wrzuciłam go do wora, w którym składowałam wszystkie przyjemne chwile. Nawet jeśli połowy z tego nie pamiętałam.
Zakładam na siebie bieliznę. Wyczuwam, że nie ma na sobie łańcuszka, który podarował mi Richard na osiemnaste urodziny. A za niego jestem zdolna zabić, więc bez zastanowienia zaczynam go szukać. Najpierw na łóżku, rozwalając przy tym poduszki i kołdrę. Potem wokół łóżka. W końcu myślę, że być może jest w sąsiednim pokoju, ale intuicja podpowiada mi, że mam sprawdzić pod łóżkiem. Pochylam się, ale łańcuszek, jak się okazuje, postanowił wpaść idealnie pod sam jego środek. Przewracam oczami i klękam na kolanach, aby potem się pochylić i próbować sięgnąć ręką po niego. Prawie mi się udaje do momentu, w którym nie zauważam przez małą szparę między łóżkiem a podłogą, że drzwi od pokoju się uchylają. Podnoszę się natychmiast jak poparzona i zrównuję się spojrzeniem z jakimś chłopakiem, totalnie mi obcym, który patrzy na mnie równie zdezorientowany i zaszokowany co ja. Dopóki oczywiście jego wzrok nie opada w dół, a ja przypominam sobie, że w końcu jestem w samej bieliźnie.
- Przepraszam, ale twarz mam wyżej - mówię groźnie - I co ty tutaj robisz!? - wykrzykuję, co nie jest zbyt dobrym pomysłem, bo w końcu głowa nie przestała mnie boleć.
Chłopak jakby otrząsnął się z transu i zniknął za drzwiami.
Niech mnie ktoś teraz zaraz już zabije.
Zakładam swoje, jeszcze ciepłe od grzejnika. Zostawiam na sobie jedynie bluzę Kaia, bo podobno dziewczyny powinny lubić nosić męskie bluzy, co się uważa za seksowne w dzisiejszym świecie. Nie, żebym próbowała być seksowna... Od jakiegoś czasu już mi na tym nie zależy.
Nieznajomy nawet nie wie, jak jego życie zmieni się po tym, co zobaczył i po tym, jak zamierzam go zbesztać od stóp do głów, aby zaraz po chwili zrozumieć, że trochę przesadziłam. Tak, to zdecydowanie ja.
Wychodzę z pokoju i od razu zauważam niespodziewanego gościa, stojącego przed siedzącym - wydającym się na zrelaksowanego - Kaiem. Wyglądają jak dziecko i matka podczas ważnej rozmowy na temat "czego nie powinno robić".
Zapada cisza. Tak, jakby każdy już wiedział, co się zaraz ma wydarzyć. Mierzę nieznajomego z chęcią mordu w oczach, choć wcale nie zamierzam go zabić.
- Więc ty jesteś... - zaczyna, ale nie daje mu dokończyć, gdyż wtrącam mu się w połowie zdania.
- Dziewczyna, która lubi, jak się puka, gdy się wchodzi do czyjegoś pokoju. Mamusia nie nauczyła? - jestem jak rozjuszony rottweiler, a gdybym jeszcze była na siłach dzisiejszego poranka, to on byłby czerwoną płachtą, a ja bykiem.
- Nie wiedziałem, że ktoś jest u Kaia - wskazuje na siedzącego chłopaka, który wydaje się nieprzejęty i nawet lekko rozbawiony.
- Czy on sobie zdaje sprawę, co się stało? - wskazuję palcem na Kaia, cały czas patrząc na tego drugiego.
- Właśnie, zdaję sobie sprawę? - odzywa się nasz kolega, który unosi brwi w zdziwieniu i obserwuje drugiego ze swojej perspektywy.
- Skąd miałem wiedzieć, że ona tam jest? Nigdy nikogo tu...
- Wystarczyło zapukać, czy to takie trudne? - znów mu przerywam, ale mój ból głowy znowu zaczął się nasilać, więc mrugam parę razy i opuszczam głowę, chwytając się za skronie palcami - Niedobrze mi, potrzebuję wody - mruczę sama do siebie, zostawiając ich w pokoju samych, a tym samym ignorując niewyjaśnioną sytuację, która przestała momentalnie zawracać mi w głowie.
Wyjmuję szklankę z szafki. Zdążyłam zapamiętać mniej więcej, gdzie co jest położone po tym, jak przeszukałam pół jego kuchni w celu znalezienia apteczki. Nalewam sobie wody i łapczywie piję, aby ugasić pragnienie. Woda nie jest smaczna, wręcz krzywię się, ale to przez dziwni posmak w ustach, którego chętnie bym się pozbyła. Nie mam tu nawet swoich kosmetyków, co stawia mnie w lekko niezręcznej sytuacji. Gdybym się jeszcze tym przejmowała...
- Jak mnie boli głowa... - jęczę sama do siebie, a zaraz potem do kuchni wpada nieznajomy, jakby chciał mnie rozdrażnić bardziej, niż myśli, że może.
- Obydwoje jesteście niepoważni. Przecież ty go znasz zaledwie dzień? - na początku nie wiem, czy zwraca się do mnie, czy do Kaia, ale wychodzi na to, że do obydwóch jednocześnie, jednak pytanie było niby skierowane do mnie.
Nie idzie mi to myślenie dzisiaj.
I na pewno nie pójdzie nikomu dogadanie się, jeśli zamierza zaczynać rozmowę w tak agresywny sposób, jak ten tutaj, który myśli, że właśnie zapomniałam, że patrzył się bezpośrednio w mój biust.
Do niego podchodzi z Kai. Minę ma niezbyt ciekawą, ale nie wydaje się przejęty. Opiera się ramieniem o ścianę, tak jakby chciał przysłuchać się tej rozmowie.
- To jest Nathaniel - mówi powoli i wskazuje niedbałym gestem na już nie nieznajomego.
No proszę, co za zbieg okoliczności. Nawet rządzi się jak mój brat, zaczyna kazanie jak mój brat, a teraz jeszcze imię ma jak mój brat. Całe szczęście, że nie wygląda jak mój brat, bo z dwójką bym nie uciągnęła.
- Ej! - odkładam szklankę z impetem na blat - To, że nazywasz się jak mój brat, nie znaczy, że możesz głosić mi kazania! Już mam od tego ludzi, jak dojdziesz do nich ty, to będę zmuszona zacząć zabijać. I lepiej mnie nie denerwuj, dobrze ci radzę, bo się źle czuję, a naprawdę nie chcesz, żebym zaczęła się z tobą kłócić, bo jeszcze nie zapomniałam incydentu w pokoju. A teraz łaskawie bądź proszę cicho i nie krzycz, bo pęknie mi czaszka, a tego nikt z nas nie chce - Nathaniel marszczy brwi i otwiera usta, ale szybko je zamyka, jakby potrzebował przemyśleć w krótkiej chwili. Potem wzdycha niby z rezygnacją, niby nie i łapie się w biodrach, odrzucając do tyłu kurtkę.
- A gdyby okazał się mordercą, to też byś została? - nie wiem, do czego on próbuje zmierzać i dlaczego jest aż tak zdenerwowany.
Kai spogląda na niego, jak na niespełna rozumu człowieka, a ja unoszę tylko brew i zaczynam się śmiać, co dezorientuje Natha, a jego reakcja jeszcze bardziej mnie bawi.
- Gdyby okazał się mordercą, to pewnie bym już nie żyła. Albo siedziała zamknięta w jakimś pokoju. Tymczasem okazał się nie wykorzystać okazji, bo tylko mnie upił - postanawiam zabawić się nieco zdenerwowaniem Nathaniela i zażartować wbrew oczekiwaniom. Wbrew nawet samej sobie, bo nie podejrzewałabym siebie o taki humor w tym stanie - No chyba, że wyciągnął ode mnie jakieś ważne informacje w momencie, kiedy zaczęłam pewnie gadać już od rzeczy - przykładam szklankę do ust i przenoszę uwagę na Kaia, unosząc pytająco brwi. Nasze spojrzenia się spotykają, gdy Nathaniel mruczy pod nosem, że jesteśmy nienormalni, a ja w duchu przyznaję mu rację.
- Czy zrobiłam coś głupiego? - zaraz po tym, jak upijam łyk wody, zwracam się do swojego towarzysza wczorajszego wieczoru.
- Zależy, co w twoim przekonaniu mieści się jako czyn głupi - wzrusza ramionami.
No dobra...
- Czy powinnam pamiętać coś, cokolwiek, czego nie pamiętam? - ciągnę dalej, bo szczerze mówiąc, chętnie dowiem się tego, czego nie pamiętam z wczoraj.
- A co pamiętasz? - odpowiada pytaniem na pytanie, czy tym, co mnie najbardziej denerwuje, ale unoszę wzrok w górę i się zastanawiam.
- Pamiętam, że cię wyzwałam, ale to jeszcze, gdy byłam trzeźwa...
- Co? - wtrąca Nathaniel, ale ignoruję jego przerwanie mi.
- Narysowałam twoją podobiznę, którą obraziłeś, a która według moich przekonań jest na moje możliwości naprawdę świetna. Pamiętam, że o mało nie władowałam się w stolik kawowy, no i że chciałam bardzo posłuchać muzyki... a potem film mi się urwał - przygryzam zębami szkło, gładząc je jednocześnie opuszką palca - Więc... powinnam coś pamiętać, czy lepiej zostawić to w spokoju?

Kai?

+20 PD
+40 PD*

*weekendowy bonus punktowy (punkty x2) 08.11 - 10.11

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz