16 lis 2019

Od Brianne C.D Cameron

– Uważaj jak chodzisz – ktoś przetrąca moje ramię, gdy stoję w tłumie w środku miasta. Rozglądam się zdezorientowana szukając właściciela nieprzyjemnego głosu, jednak nie zauważam nikogo, kto patrzyłby na mnie innym wzrokiem, niż niewidzącym. Piątkowy szał wyprzedażowy dotyczy chyba każdego mieszkańca Avenley, tylko nie mnie. Pech chciał, abym akurat tego wieczoru zapomniała rękawiczek z domu, a jak wiadomo, bez nich ani rusz, mimo obecnej jeszcze jesieni. Pogoda jest coraz surowsza, poranki mgliste i rześkie, a wieczory - chłodne i zdecydowanie zbyt szybko zapadające. Wchodzę do pierwszego lepszego sklepu, który nie ma zbyt wielkiej kolejki i przerzuconych na lewą stronę ubrań, i w którym panuje względny ład i porządek, a nie tak jak w pozostałych sieciówkach tego wieczoru. Wybieram parę zwyczajnych, czarnych rękawiczek ze ściągaczami, a następnie kieruję się w stronę kasy. Jazda na łyżwach bez rękawiczek jest dla mnie torturą oraz czymś niemożliwym. Po godzinie jazdy moje zsiniałe palce zawsze są odmarznięte, a że często zapominam rękawiczek, to idę je kupić, przez co mam w domu milion par o różnorakich kolorach. Kiedy wyciągam portfel z mojej sportowej torby, na ziemię wypada mały skrawek papieru. Podnoszę go, mając w zamiarze od razu posłać go do kosza na śmieci, jednak zatrzymuję się w półkroku. Widzę koślawo napisane cyfry układające się w numer telefonu (zapewne) Camerona, kiedy kasjerka chrząka. Na ladzie leżą moje rękawiczki, a ta najwyraźniej czeka aż za nie zapłacę. Wyciągam w jej stronę zielony banknot, biorę moje zakupy i wychodzę.


     Moje myśli wracają do nowo poznanego mężczyzny, gdy wychodzę z zatłoczonej galerii. Dlaczego nie zadzwoniłam, ani nie napisałam? Powód jest tak banalny, że aż głupi, ale po prostu zapomniałam. Mimo to, i tak bym pewnie nie napisała, bo niby co takiego? Nie potrafię rozmawiać z ludźmi, tak więc jestem pewna, że spaliłabym się już na samym początku rozmowy, a tak przynajmniej uniknęłam wstydu za samą siebie.
Kiedy wchodzę na lodowisko w moje oczy rzuca się nie kto inny, jak osoba krążąca mi po głowie. Wzdycham. Chcę tylko pojeździć, czy to tak wiele? Łyżwy są dla mnie chwilą odpoczynku, a kiedy dodaje się do nich męczące rozmowy z ludźmi, znacząco tracą na wartości, a ich urok zanika. Gdybym chciała tu z kimś przyjść, i gdybym miała z kim, to na pewno bym przyszła.
Biorę kluczyk od ochroniarza, niezmiennie ten sam, po czym związuję włosy w kucyka, na dłonie naciągam parę moich nowych rękawiczek, po czym zaczynam zakładać łyżwy. Wiążąc jedną z nich kątem oka widzę sylwetkę tak dobrze znaną mi z ostatniego wypadu na lodowisko. Staram się udawać, że wcale nie widzę Camerona oraz, że jego obecność jest mi obojętna. Chociaż, wcale nie muszę udawać, bo tak w rzeczywistości jest.
     – Brianne, jak miło cię widzieć – Słyszę nagle. Odwracam głowę, aby ujrzeć klatkę piersiową nikogo innego, jak Camerona, a kiedy zadzieram głowę do góry wita mnie jego uśmiech. – Nawet nie wiesz, jak zraniłaś mnie tym zignorowaniem mojej wiadomości.
     – Zapamiętałeś moje imię – mówię sztywno, czując się nieco niekomfortowo z zupełnie nieznanego mi powodu. Najwidoczniej to po prostu zły dzień na rozmowę ze mną.
     – Taak, sprawa jest dość zawiła – Drapie się po karku. — W domu uświadomiłem sobie, że Beatrice mnie zdradzała, a Betty zostawiła, więc nie chciałem wiązać twojego z tak okrutnymi kobietami. Postarałem się, przed snem powtarzałem je ze sto razy.
     – Co tu robisz? – Pytam nagle po chwili ciszy, nadal nie łapiąc z mężczyzną kontaktu wzrokowego.
     – Zastanówmy się wspólnie – proponuje, a w jego głosie pobrzmiewa ironia. Opiera się o metalowe szafki. – Wydaje mi się, że to samo, co ty, Brianne –  Podnosi materiałową torbę, a ja jedynie spuszczam głowę, wykrzywiając usta w grymasie. Czekam aż siądzie i założy łyżwy, a zaczyna to robić w momencie, kiedy ja kończę.
     – Poczekam na ciebie – mówię niezręcznie, strzelając palcami. Rozglądam się nerwowo, zauważając że dzisiaj jest zdecydowanie więcej osób, niż ostatnio, a głównie przez to, że wyjątkowo lodowisko było teraz ogólnodostępne. Mimo wszystko, z uwagi na godzinę, nie było takich tłumów, jakie bywały tego dnia na jazdach o wcześniejszej porze.
     – To bardzo miłe, że na mnie czekasz – przyznaje z szerokim uśmiechem na ustach, jednak wyczuwam w jego głosie nutę ironii. Mrużę oczy, zastanawiając się co mam teraz zrobić. Czy nie tego ode mnie oczekiwał? Wzdycham nagle.
     – Zawsze mogę stąd pójść – Mówię zirytowana, odwracając się w stronę lodowiska. Nie zamierzam nad nim bezczynnie stać, więc nic nie odpowiadam, kiedy dodaje „w porządku, zobaczymy się na lodzie”.
Moje pierwsze kroki na tafli są niepewne, jak zawsze. Nigdy nie wiem jakiego lodu mam się spodziewać, ale tym razem nie jestem zawiedziona czując z jaką łatwością łyżwa sunie po śliskiej powierzchni. Robię drugie okrążenie, kiedy przez bramkę przechodzi Cameron. Nie zamierzam się zatrzymywać, ani go zagadywać, zupełnie nie rozumiem tego człowieka i tak jak myślałam, moja szczera próba bycia przyjazną spełzła na niczym, a Camerona po prostu nie obeszła. Prawdopodobnie jadę zbyt szybko, aby dało się w takich warunkach ze sobą porozmawiać, dlatego mężczyzna nawet nie próbuje do mnie dojechać. Zręcznie wymijam jeżdżących ludzi, coraz zjeżdżając do środka, a kiedy nie ma tam tłumów zdarza się, że robie niewielkie piruety, czy skoki tylko i wyłącznie dla własnej satysfakcji. Czasy, gdy jeździłam intensywnie minęły, teraz nie poświęcam temu tyle czasu, aby ponownie wziąć udział w jakichkolwiek zawodach. Nawet nie patrzę na znajomego - nieznajomego, nie obchodzi mnie również, czy on patrzy, ja aktualnie nie mam ochoty, aby z kimkolwiek rozmawiać. Jeżdżę samotnie przez kolejne pół godziny, od czasu do czasu ćwicząc na środku (czyli tam, gdzie ludzie nie jeżdżą, bo obowiązuje jazda w jednym kierunku) różne figury. Czasami przed moimi oczami przelatuje postać Camerona, jednak ani ja go nie zagaduję, ani on mnie, a prawda jest taka, że taki stan rzeczy mi odpowiada bardziej, niż jakbyśmy mieli ze sobą rozmawiać. W pewnym momencie do moich uszu dochodzi krzyk. Nie bardzo wiem na ile jest on prawdziwy, jednak kiedy się rozglądam i zauważam leżącego na lodzie chłopca bez wahania do niego podjeżdżam. Z bliska widzę, że ma wykrzywioną pod dziwnym kątem nogę, na co patrzę z konsternacją. To możliwe?
– No to mamy problem – słyszę nad swoim prawym uchem znajomy już głos Camerona, a następnie czuję jego ramię ponad moim. Spinam się mimowolnie, sama nie wiem z jakiego powodu. W końcu to nic takiego – Witaj, koleżko, jak się czujesz? – dopowiada, patrząc na chłopca, a ja zaczynam się zastanawiać, czy jego otwartość w stosunku do ludzi i sytuacji jest nabyta, czy może wrodzona. Chłopiec burczy coś pod nosem, obejmując rękoma nogę ponad kolanem.
– Chyba go boli – mruczę, bardziej sama do siebie, czując się jak w centrum sytuacji, w której w ogóle nie powinnam się znaleźć. Coraz więcej ludzi nas otacza, a ja czuję się z tym dziwnie. Nigdy nie byłam wzorcem zachowań w sytuacjach trudnych i beznadziejnych, tak więc i tym razem moja reakcja z pewnością nie jest taka, jaka powinna być. Dziwię się, że jeszcze nikt się na mnie nie wydarł, ani nie rzucił w moją stronę wywodu o znieczulicy, bo z pewnością miał do tego powód.
– Chyba, Brianne? – Posyła mi pełne wyrzutów spojrzenie, a ja nie bardzo wiem jak odpowiedzieć. – Chłopak, doświadczył urazu, a ty jeszcze kwestionujesz to, czy go to boli, czy nie. Byłabyś o k r o p n ą – literuje.  – matką.– Wzdycha. – Pójdę po Mackynzie, zadzwoni po pogotowie.
Odprowadzam go wzrokiem, gdy się oddala, przenosząc wzrok najpierw z niego, a potem na chłopaka, i tak kilka razy. Ja także  wycofuję się w stronę szafek, widząc że do niczego więcej (niż do robienia sztucznego tłumu) się nie przydam. Wzdycham, czując ogarniające mnie poczucie beznadziei. Przecież to jest logiczne, że nie powinnam być w miejscu, w którym się coś dzieje, więc dlaczego jestem?
– Czego się spodziewałaś? – słyszę nagle, ale kiedy się rozglądam dookoła, zauważam że jestem zupełnie sama i w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby to powiedzieć. W pośpiechu otwieram szafkę, a kiedy próbuję wyjąć z niej nerwowym ruchem torbę, ta wypada, przez co rzeczy ze środka wysypują się na ziemię. W pierwszej kolejności zbieram do środka tabletki, a te, które były w opakowaniu, a nie w listku, wysypują się na ziemię. Spanikowana zbieram je w garść, wyrzucając do najbliższego śmietnika, a pozostałe rzeczy wrzucam na oślep do torby. Mam na nogach łyżwy, szybko je zrzucam wkładając ponownie zwykłe, jesienne buty na obcasie. Nawet nie czyszczę płóz ze śniegu, przez co w mojej torbie za kilka minut zrobi się niezłe błoto. Ostatni raz spoglądam na lodowisko przed tym, jak wyjdę.

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz