30 lis 2019

Od Caina cd. Candice

Patrzenie, jak ta dwójka ledwo daje radę siebie indywidualnie opanować, powoduje, że mój poziom zażenowania wzrasta niekontrolowanie szybko, zbliżając się do granicy. No proszę, kto by się spodziewał. Nie podejrzewałbym Nową o tak szybkie zagranie i danie się zmanipulować tym pięknym oczkom Lawsona. Całe szczęście posiada jeszcze ostatki rozumu, bo odsuwa się i doprowadza sytuację do porządku. Tyle że ta sytuacja nie ma prawa bytu. Najmniejszego.
Powinienem być wkurwiony, tymczasem moją twarz przecina cyniczny wyraz wraz z równie nieszczerym uśmiechem. Nie wiem, czy widać w oczach szaleństwo, ale patrzenie w lustro to ostatnia rzecz, którą mógłbym wykonać dobrowolnie.
Czas zakończyć tę farsę. Skoro do Harveya nie docierają żadne słowa wyjaśnienia, to będzie trzeba mu to bardziej dosadnie wytłumaczyć. A co do Nowej... ona dopiero zobaczy, co oznacza ignorowanie moich słów. Odechce im się wszystkiego, bo jeśli będzie trzeba, uprzykrzę tej dwójce życie najlepiej, jak tylko potrafię.
Jedno mnie wyjątkowo rozbawiło. Ten krótkochujec postanowił mi się postawić i to jawnie przed Nową. Bez krępacji, ale ja głupi też nie jestem. Za długo żyję z tymi idiotami, aby nie widzieć ich reakcji. To nie zmienia postaci rzeczy, że zaczyna się podkopywać, a jego grunt i tak jest grząski. Sam wpadnie w dziurę, a ja nie zamierzam pomóc mu się z niej wyciągać.
Dziewczyna wychodzi. Słyszę tylko zamykanie drzwi za sobą, a po krótkiej chwili robię to samo.
Jakim cudem udało mi się utrzymać siebie w spokoju, nie ma pojęcia. Dopiero teraz zamierzam wyrzucić z siebie całe spięcie. I oczywiście, do tego wykorzystać Harveya. To jego wina.
Czeka na korytarzu. Odwraca się, gdy tylko wychodzę. Podchodzę do niego, widząc, że doskonale zdaje sobie sprawę, co teraz nastąpi. Ha, nie zamierzam się powstrzymywać, tym bardziej, jeśli mi się tak pięknie podkłada. Chwytam go za koszulkę i popycham pod ścianę. Uderza plecami z taką siłą, że aż się krzywi. Wypuszcza głośno powietrze, ale mierzy się ze mną spojrzeniem, jakby gotowy w razie czego do obrony.
Nie przesadzajmy. Nie zamierzam go bić. Nie będę zniżał się do tego poziomu. Zresztą, obydwoje wiemy, kto by wygrał.
- Posłuchaj mnie i to ostatni raz, bo nie zamierzam więcej powtarzać - mówię przez zaciśnięte zęby - Nie wkurwiaj mnie. Nie rozumiesz? Odwal się od niej, nawet na nią nie patrz, bo ci wydłubię oczy. Masz chwilę, aby się stąd wynosić i lepiej, żeby cię zaraz tu nie było, bo cię kurwa zabiję...
- Cain! - obracam głowę w kierunku Erica, który ze zmarszczonymi brwiami stoi przy na wpół otwartych drzwiach swojego pokoju - Odbiło ci!?
- Mnie? Dopiero mi odbije - warczę i po raz kolejny spoglądam na Harveya.
- Zostaw go - mężczyzna podchodzi do naszej dwójki i nas rozdziela - Idź do mojego pokoju - wskazuje na drzwi, po czym zwraca się do Harveya - Ty tutaj masz zostać, a najlepiej też iść do swojego - obrzucam po raz ostatni złowrogim spojrzeniem kumpla, a potem idę do pokoju menadżera, zapewne po to, aby wysłuchać kazania.
Padam na łóżko, odkręcając butelkę wody i wypijając jej zawartość niemal do końca. Zauważyłem, że daje mi to niejako ulgę w swojej beznadziejności, chociaż za każdym razem krzywię się, gdy mój organizm nie wyczuwa tego specyficznego, gorzkiego smaku alkoholu. Po to właśnie noszę ze sobą nikotynę, bo jak mogę się truć chociaż tym, to z chęcią to robię. Wyciągam jednego papierosa z paczki, szukam po kieszeni zapalniczki, ale jej nie ma. Rozglądam się ze zmarszczonymi brwiami po pokoju, ale cholera, nigdzie jej nie ma. Spoglądam na Erica, który zdenerwowany chodzi po pokoju. Coś tam gada, ale najwyraźniej sam do siebie, bo nie słucham go od dobrych paru minut.
- Masz zapalniczkę? - odzywam się, przerywając mu monolog. Ogląda się, lustruje moje ciało wzrokiem. Widzę w jego oczach, że ma chęć mnie udusić, ale zaciska powieki i przeciera je palcami.
- Czy ty mnie, do cholery, słuchasz? - stara się, aby jego głos brzmiał spokojnie. Nie ruszyłoby mnie nic i tak, nawet jeśli krzyczałby na cały apartamentowiec.
- Nie - wzruszam ramionami i przekręcam papierosa w palcach - Nie cofnę słów, bo nie zamierzam tego robić. Harvey wylatuje i lepiej, żeby kurwa tak było. Nie chcę tego gnoja widzieć na oczy - mówię w miarę spokojnie, co wcale nie pokrywa się z tym, co czuję.
- Czy ty myślisz trzeźwo? - och, cóż za cudowne odniesienie. To się kurwa ubawiłem - Nie możesz wyrzucić Harveya, tylko dlatego, że odbiło ci na punkcie tego, aby upilnować cnotę swojej asystentki - parskam śmiechem, bo wyjątkowo rozbawiło mnie to zdanie.
- Cnotę? Ty słyszysz, co ty mówisz? Ja zamierzam ją przelecieć, a ten ćwok specjalnie ją podrywa - mówię beznamiętnie z lekkim rozbawieniem. Śmieję się cicho sam do siebie, ale gdy do pokoju wchodzi ten święty chodzący po ziemi, to mnie kurna krew zalewa w jednym momencie - Możesz łaskawie wyjść?
Eric odwraca się do Lawsona, a ten z kolei zamyka drzwi i patrzy na mnie, jak sroga w gnat.
- Jak go dotknę, to chyba skręcę mu kark. Jeden pierdolony problem z głowy - mówię i zgniatam papierosa w dłoni. Nawet nikotyna już nie pozwoli mi się teraz opanować.
- Cain, wytłumacz nam, dlaczego Harvey nie może się nią interesować? - czy ja gadam rzeczywiście w jakimś innym języku, czy po prostu przebywam w otoczeniu samych idiotów, do których nie dociera znaczenie moich słów, dosyć dobitnych moim zdaniem - Dotychczas cię to nie interesowało. Jasper nawet dwie przeleciał! Dlaczego nagle się uparłeś?
- A co jest trudnego do zrozumienia w tym, że cała wasza trójka ma się trzymać od niej z daleka? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
Harvey milczy i całe szczęście, bo gdybym usłyszał jego głos, to w jednej chwili znalazłbym się przy nim. Eric wzdycha ciężko.
- Posłuchajcie mnie bardzo uważnie - Eric wzdycha zrezygnowany, jakby ta dyskusja była dla niego ogromnym ciężarem do utrzymania. Złapał się za nasadę nosa, przeciągnął dłońmi po twarzy, a potem spojrzał na nas dwóch. Jak ojciec na kłócących się braci o najlepszą zabawkę.
O czym ja myślę? Ohyda. To porównanie powinno iść się spalić w piekle razem z Lawsonem w komplecie. I całym światem.
Biorę głęboki oddech i próbuję się nie dezorientować, aczkolwiek obecnie słuchanie wykładu Finnegana nie stoi na pierwszy miejscu. Właściwie patrząc na to, jak bardzo ignoruję wszystko wokół, rozłożony na łóżku, z dala od tego kretyna, wydawać by się mogło, że wykazuję wręcz ujemne zainteresowanie.
- Cain, Harvey ma prawo spędzać czas z twoją nianią, która, wyobraź sobie, nie jest twoją własnością, tylko dlatego, że dla ciebie pracuje - patrzę na niego, jakbym go nie rozumiał. Rzecz jasna nie zgadzam się z tym, co słyszę. Zaciskam szczęki, jakby w moim ciele płonął ogień, a usta zwężam w wąską kreskę.
- Harvey, możesz uganiać się z Candice, bez obrazy, ale właśnie to robisz, choć nie tuż pod nosem Caina. Czy wyraziłem się jasno? - mężczyzna rozkłada ręce i wygląda jak Jezus, tyle że w garniaku, z włosami ułożonymi niemal idealnie, no i jest nieco młodszy.
Nie, kurwa.
- W każdym razie Harvey nie przeleci mojej seksownej niani.
- Dlaczego nie? - pyta Eric.
Unoszę głowę. Od kiedy obchodzi go cokolwiek poza zajmowaniem się moją karierą i dobieraniem się do mojej agentki?
Wzruszam ramionami z niemal demonicznym uśmieszkiem. Eric mruży oczy i prostuje się, a Harvey kręci głową.
- Traktujesz ją jak śmiecia, choć nic ci nie zrobiła. Zasługuje na chociaż krztynę szacunku - odezwał się obrońca praw, święty męczennik, zdrajca i fałszywy przyjaciel. Piorunuję go spojrzeniem . Co on niby może wiedzieć? Każdy zebrany w tym pokoju myśli, że może się wtrącić w moje sprawy i układać sobie mnie, jak lalkę, w zależności od humoru. Dymają mnie już producenci, oni mi całkowicie wystarczą.
Doskonale wie, że mnie prowokuje. Mogę się założyć, że robi to specjalnie.
- A ty jej tę krztynę podarujesz, tak? Za pomocą swojego fiuta? Bardzo zabawne, Lawson. Meredith też była biedną, uciśnioną dziewczynką, że postanowiłeś ją uwolnić ze swoim udziałem w roli głównej? - po cholerę ja to wspominam? No super, sam wylałem wodę z miski. Teraz jeszcze trudniej mi jest się pohamować.
Najwyraźniej Harvey nie spodziewał się, że wywołam na głos tę sytuację i wspomnę o tym w ten sposób, a nie powinno go to dziwić. Przejeżdża językiem po zębach i zaciska usta.
- Tyle razy ci powtarzałem, że... - zaczyna, ale nie daję mu dokończyć. Nie ma prawa się odzywać.
- Gówno mnie to obchodzi!
- O co ci chodzi, Cain? - wtrąca Eric.
- On już dobrze wie o co mi kurwa chodzi - wskazuję palcem na Harveya, który krzyżuje ręce na piersi.
- Właściwie to nie wiem - odpowiada nad wyraz bezczelnie, a ja zwężam oczy w szparki.
- Pierdol się dwulicowy kutasiarzu. I najlepiej odpierdol się od Nowej, bo jak cię jeszcze raz zobaczę zbyt blisko przy niej, to cię Eric, Jasper, czy ktokolwiek inny nie obroni. Po prostu ci kurwa wyrwę kręgosłup - pocieram wnętrze dłoni palcami, czując, że to ostatki, którymi daję radę się hamować.
- Meredith jest dorosła. Sama wybrała - a do tego nie dociera.
- Meredith była uzależniona. W tamtym czasie wybrała tego, na którym więcej mogła skorzystać.
Czy możemy skończyć tę dyskusję? Od kiedy temat z Nowej zamienił się w temat o byłej narzeczonej?
- I dlaczego chcesz ją odzyskać? Niezłe z niej ziółko. Ta kobieta lgnie do tego, kto zapewnia jej lepsze możliwości - Harvey niemal na mnie warczy.
Wygląda na równie wkurzonego, jak ja. A może nawet bardziej.
- Nie muszę ci streszczać historii, bo doskonale ją znasz. Ha! Ty w niej brałeś udział. Powinieneś dostać nobla za najlepszą postać pierwszoplanową!
- To nie ma nic wspólnego z Candy.
Zrywam się z łóżka. Adrenalina w moich żyłach buzuje zbyt silnie, bym zachował spokój. Moje ciało jest napięte po długim powstrzymywaniu się, a rozciągnięcie go w bijatyce z Harveyem wydaje się bardzo kuszące.
- Daruj sobie słabe pierdolenie. Nie wierzę ci. Nie, nie możesz zadawać się z Candice. Nie, nie możesz z nią flirtować, zalecać się do niej ani uprawiać z nią seksu. Ona należy do mnie. I lepiej to sobie zapamiętaj.
- Nawet jej nie lubisz! - Harvey popycha mnie do tyłu, więc mu oddaję.
A co, kurwa, lubienie jej miało z tym wszystkim wspólnego?
- I tak ją będę mieć - uśmiecham się złośliwie - Ale nie martw się, dam ci znać, jak ona smakuje. W końcu mimo wszystko jesteśmy kumplami, prawda? - mówię niemal przez zaciśnięte zęby, spoglądając chłopakowi prosto w oczy.
Nawet nie zauważam, kiedy Eric staje między nami.
- Dobra, chłopaki. Jak na jeden dzień, wystarczy tego sikania testosteronem na nogi...
- Zamierzam ją przelecieć - patrzę na Harveya, który zatapia palce we włosy i zaciska je w pięść.
Witamy w krainie przypadkowych mściwych zachowań. To tak jak z dobrocią, tylko dla pizd.
Każdy mój mięsień sztywnieje, przygotowując się na bójkę.
- A potem zadbam o to, aby cię nigdy więcej nie zechciała. Co ty na to, Lawson? - wciąga powietrze do płuc i wypada z pokoju.
Parskam pod nosem, zadowolony ze swojej wygranej.
Dupek.
Zamierzam pokazać mu, jak to jest utracić kogoś, kto jest dla nas ważny. Ja od samego początku byłem zapoznawany z tym uczuciem. Od samego pieprzonego początku traciłem to, co najważniejsze. Traciłem godność, szacunek do samego siebie, gdy zabrakło już czego zabierać. Nigdy nie podejrzewałem, że może uczestniczyć w tym najlepszy przyjaciel, ale karma wraca.
Śmieję się przez całą drogę do łazienki. Gdy wchodzę do wanny, nawet nie chcę się w niej utopić. Nie dzisiaj. Zapalam papierosa, wbijam spojrzenie w sufit i wypuszczając dym nosem, myślałem o stosownej piosence.
Widziałem w wyobraźni, które struny poruszyć, aby zagrać stworzoną w umyśle piosenkę. Widziałem to, co chciałbym stworzyć, aby stało się namacalne i wyczuwalne przez resztę świata, nie tylko przeze mnie. Zacisnąłem powieki, gdy tylko usłyszałem brzmienie znienawidzonego fortepianu i wyrzuciłem melodię z głowy, przeklinając cicho pod nosem.

*Następnego dnia*
Wymyśliłem dzisiaj dla Nowej cudowne zajęcia. Wiem, że powinna mieć dzień wolny i dlatego moja wiadomość jeszcze bardziej ją zdenerwuje. Wczoraj zauważyłem te chwilowe przerażenie w jej oczach, gdy nakryłem ich w kuchni. Nie zamierzam dać jej spokoju w związku z tym, dopóki nie zrozumie, że Harvey nie jest dla niej, a ich relacja jest zakazana. Oby się to nie przerodziło w Romeo i Julię, bo chyba sam wtedy strzelę sobie w łeb. Poza tym nie odpuszczę jej. Dam nauczkę. Mściwy ze mnie dupek, ale taki los. Może w końcu zrozumie i zrezygnuje, póki nie zniszczyłem jej życia całkowicie.
Właściwie nie miałem do niej żadnej sprawy, ale postawiłem przed sobą szczytny cel, trzymania jej jak najdalej od świętego Lawsona. On sam zrozumiał, jak mnie wkurwił. Wyrzuciłem go z zespołu, ale oni wszyscy dalej zachowywali się, jakby nic się nie stało.
Trzymam w rękach dziennik i wymachuję długopisem. W tle słychać wiszący na ścianie sypialni telewizor, który jest włączony tylko po to, aby zamącić jakoś ciszę. Nie mogę dokończyć wpisu, bo jakbym nagle doznał blokady.

Za cholerę nie mam pojęcia, który dzisiaj jest.
Pomijam fakt, że dziennik powinien wyglądać inaczej. Miałem zamiar napisać list do matki, ale niektóre rzeczy powinny być zatrzymane tylko dla nas samych. Głębokie, prawda? Gówno prawda. Czternastolatki płaczące do popu mówią, że teksty ich piosenkarzy są głębokie. Jestem snobem muzycznym. Nie każda melodia to melodia. Podoba się, owszem. Nigdy nie twierdziłem, że kawałki nie wpadają w ucho, ale zapomina się o nich równie szybko, z każdą nowo wydaną produkcją. A ja tworzę coś, co chwyta za serca. Coś, o czym będą pamiętać. Coś, co odbije się od duszy i serca, i będzie wracać za każdym razem z tym samym impetem. A przynajmniej chcę tak tworzyć. Jednak moja muza uleciała, razem z tym pieprzonym zdrajcą Darrenem. To był jak upadek z nieba. Jak wyrwanie skrzydeł aniołowi. Krwawiło intensywnie, a gdy już przestało, pozostałe po tym szarpane blizny zdobią plecy.
Pieprzona Meredith. Zdrajczyni. Dante napisał, w którym kręgu piekielnym znajdują się zdrajcy. Meredith tam trafi. Oczywiście po tym, jak już ją zdobędę.
Ból zaczął być mniej odczuwalny po utracie muzy, gdy znalazło się prawdopodobnie zastępstwo. Całkiem dobre zresztą. Niejaka Candice Snow (tak, wiem, głupie imię, ale przez to zapamiętałem je od razu, nie jak całą resztę) pojawiła się znienacka, przyprowadzona przez największą heterę na świecie, to znaczy moją agentkę. Moja prywatna niania, delikatniej mówiąc - asystentka. Cień, który kroczy za mną i nikt nie zwraca na nią uwagi. Taka niewinna. Taka czysta. Niezniszczona. Nietknięta. Nawet przeze mnie, co oczywiście najmniej mi się podoba, ale tym bardziej nakręca mnie myśl zdobycia jej duszy. Potrafi walczyć i to mi chyba najbardziej imponuje. No i oczywiście okazała się być natchnieniem.
Ta niepozorna, rudowłosa dziewczyna potrafiła wykrzesać ze mnie to, czego nie potrafiłem od haniebnej zdrady Pieprzonej Meredith. Słowa same lały się na papier, a moje palce odnalazły rytm na strunach gitary, której dźwięki ukazały kolory. Tak różnobarwne, jak jej sukienka.
Okazało się też, że potrafimy przeprowadzić w miarę normalną rozmowę, bo uprzejmą tego jeszcze nie nazwę. Ona nienawidzi mnie tak, jak chciałem i zasłużyłem. Ja nadal jej nie znoszę, bo jest moją nianią. Irytującą, małą dziewczynką, której złamanie może i okazało się wyzwaniem, ale to tylko kwestia czasu.
Jednak jak zawsze musiał pojawić się rywal. I jak zawsze w postaci najlepszego kumpla, który nie rozumie prostego polecenia swojego szefa. Święty Harvey. On i jego zabójczy uśmiech powodują, że najpewniej między nogami Nowej robi się mokro. Sukinsyn. Wie, że nie jest nietykalny, ale najwyraźniej muszę mu to wytłumaczyć bardziej dosadnie. Dlatego wolę Jaspera. Jest bezproblemowy. Robi to, co do niego należy. Sypia z kobietami, które mnie obchodzą tyle, co zeszłoroczny śnieg (jakby jeszcze był w miejscu, gdzie akurat mieliśmy koncerty), jednym słowem - mnie nie wkurwia. Bywa czasem obleśny i rzuci czymś, co nie do końca jest poprawne, ale nie bez powodu należy do świty Gandalfa Szarego. Za to Eric wydaje się obojętny na wszystko, interesuje go tylko tyłek mojej agentki i ja. Ostatnio wpadł na pomysł zrobienia mi kontroli, jakbym był cudotwórcą i zamienił sobie wodę w wino. Przydałaby się taka umiejętność, nie zaprzeczę. Nie widzi problemów w tym, w czym widzę je ja. A w dodatku...

Do drzwi ktoś puka i oczywiście domyślam się, kto to. Wkładam długopis do dziennika w zgięcia i zamykam go, odkładając do szuflady. Czekam, aż na horyzoncie pojawi się błysk ognistych włosów. Niezbyt szybko pojawia się w drzwiach sypialni, choć po jej minie widać, że bardzo kłóci się z tym wewnętrznie, aby tu wejść.
Mierzy mnie spojrzeniem, niezbyt uprzejmym. Tak, jakby już teraz przygotowywała się na mój niepochlebny komentarz, a ja się jeszcze nie zdążyłem odezwać.
- Czy u ciebie to normalne, że chodzisz półnagi po apartamencie?
- A co? - spoglądam w dół, marszcząc brwi, jakbym nie rozumiał, o co chodzi. Podnoszę oczy w górę i unoszę jeden kącik ust w górę - Nie podoba ci się? - mówię wymownie i poruszam brwiami.
Prycha pod nosem, ale nie odpowiada. Uznaję to za odpowiedź, do której po prostu nie chce się przyznać.
- Włóż coś na siebie - przewraca oczami i odchodzi w stronę salonu - Więc? O co chodzi? - mówi głośniej, żebym usłyszał.
Zakładam na siebie koszulkę i wychodzę z pokoju.
- A o coś miało chodzić? - pytam obojętny na jej odpowiedź.
- Pisałeś do mnie - odwraca się gwałtownie.
- Owszem - mówię zadowolony z siebie. Wtedy dochodzi do niej sens mojego czynu. Mądra dziewczynka.
- Czy ty jesteś normalny!? - wylewa swoją złość, podczas gdy ja spokojnie zaczynam robić sobie śniadanie - Mam takie coś jak studia, moje życie nie obraca się wokół ciebie!
- Oh, jaka szkoda - odzywam się z kuchni - Odkąd tu pracujesz, obraca. Zawsze możesz zrezygnować.
Nie widzę jej, ale mogę sobie wyobrazić wyraz twarzy.
- No, chyba że chcesz spędzić ten czas bardziej produktywnie, to akurat mogę ci zapewnić - uśmiecham się bezczelnie, podchodząc do niej bliżej i chwytam kosmyk jej rudych loków. Spogląda mi w oczy wściekle, a potem odsuwa moją dłoń od siebie.
- Daruj sobie, Hawthorne - mówi względnie opanowana i odchodzi.
- Jeszcze mnie będziesz błagać.
- Chyba w twoich snach - odpowiada ze złośliwym uśmieszkiem, na który odpowiadam jej pewnym siebie wyrazem twarz.
- W nich już to robisz - anioł zamknięty w jednej klatce z diabłem - Jesteś mi potrzebna dzisiaj wieczorem - zmieniam temat, zanim Nowa ucieknie z tego pokoju.
- Och - zmartwiła się teatralnie - Cóż za zmiana - reaguję na jej mały sarkazm uśmiechem - Wybacz, ale to mój dzień wolny.
- Już nie. Zaplanowałem coś wieczorem, a właściwie zgodziłem się zagrać w małej knajpce, bo dlaczego nie? Nudzą mnie te duże koncerty, a i tak wrócę do nich za dzień, może dwa. Nie pamiętam swojego grafiku. Podobno nie mogę ruszać się bez ciebie na krok, więc już rozumiesz, dlaczego tu jesteś.
- Podobno nie chcesz, żebym tu była - mała mądrala. Podoba mi się.
- Zmieniłem zdanie - wzruszam ramieniem - Jak to mówią, życie zmienne bywa.
- Zmienny to jesteś jedynie ty.
- Cóż za komplement.
- Eric miał cię mieć na oku, więc nich się martwi.
- Eric nic nie ma w tej kwestii do powiedzenia, bo gdy decyduję, że będziesz tu ty, to w takim razie będziesz. No, chyba że mam zadzwonić do Savannah i powiedzieć jej, że nie wywiązujesz się z umowy oraz swoich obowiązków. Pięćdziesiąt tysięcy miesięcznie jest coraz bliżej, ale chętnie to oddam komuś innemu - mała manipulacja zawsze wychodziła mi doskonale. Dziewczyna doskonale wie, że nie może odmówić - Poza tym mam małą niespodziankę dla ciebie po koncercie. Na pewno ci się spodoba.

Candy?

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz