3 lis 2019

Od Xaviera

Obudziłem się wraz ze wschodem słońca, chwilę obserwowałem go, leżałem na podłodze, otoczony zewsząd ciepłymi, puchowymi kołdrami. Dlaczego wczoraj nie zasłoniłem tu okna? Nie pamiętam. Wczorajszy dzień we wspomnieniach moich widnieje mgliście. Nie pamiętam, jak wróciłem do domu, jednakże wyraźnie widziałem ten parszywy uśmiech. Wróciłem do domu prawie biegiem, nienawidziłem zaliczeń u niej. Nienawidziła mnie z jakichś nieznanych mi powodów, próbowała znaleźć byle pretekst, aby mnie oblać. Nie udało się jej to tym razem, jednak wiedziałem, że nasza cicha wojna wciąż trwa. Lecerf delikatnie wpełzł mi pod kołdrę, wpuszczając trochę chłodnego powietrza. Przeszedł mnie lekki dreszcz, jednakże nie zmieniłem miejsca ani pozycji, było mi wygodnie. Kocur ułożył się na moich plecach i wtulił, zasypiając głęboko. Westchnąłem i ponownie skupiłem wzrok na widoku słońca, które dopiero budzi się, przy czym zmusza wiele innych istot do otwarcia oczu i walki o przeżycie kolejnego dnia. Robi to tylko po to, aby później pozwolić księżycowi oświetlać mrok, przez którego gęstwiny te istoty będą musiały przebrnąć, aby móc znaleźć bezpieczne miejsce do przetrwania mroźnej nocy. Na szybie dostrzegłem drobne krople rosy, to był znak, że na dworze robiło się coraz cieplej, a to miało zapowiedzieć zbliżające się całkowicie ciepłe dni. To na moje nieszczęście oznacza, że znowu będę w centrum zainteresowania, gdy będę chodzić na egzaminy z parasolem. Ugh. Słońce nie jest moim sprzymierzeńcem. Przekręciłem się powolnie na plecy i usłyszałem pełny rozczarowania i niezadowolenia pomruk kota, który wpełzł na mój brzuch.


- Ciężka noc? - zapytałem, głaszcząc futrzaka i oparłem głowę na górce z kołdry. Wpatrywałem się w śnieżnobiały sufit i próbowałem sobie przypomnieć, kiedy mam ponownie stawić się na egzaminach na zaliczenie. Niestety bądź stety, nie byłem w stanie tego określić. I tak gdzieś to zapisałem, a karteczki z terminami leżą w przedpokoju. Wolno podniosłem się do pozycji siedzącej, przy czym przytuliłem kocura i ciężko oddychałem. Przechodziły mnie lekkie i niekontrolowane dreszcze, w pomieszczeniu zrobiło się zimniej, a obraz przed oczami nieznacznie mi się zamazał. Z letargu i chwilowej utraty przytomności wyrwał mnie głos Lecerfa, który miauczał przy mojej głowie. Podniosłem się z ziemi i wyszedłem z pokoju powolnym krokiem, gdy w końcu udało mi się dotrzeć do kuchni, wypiłem sporą ilość wody. Kręciło mi się w głowie, ale po dłuższej chwili byłem w stanie funkcjonować jak zwykle. Wróciwszy do sypialni, wziąłem z szafy czyste ubrania i poszedłem się wykąpać. Aby się rozbudzić puściłem pod prysznicem letnią wodę, która nadzwyczaj powolnie spływała z mojego ciała. Wszystko dzisiaj wydawało mi się okropnie opóźnione i flegmatyczne. Wychodząc spod prysznica miałem z tyłu głowy myśl, że do kolejnego egzaminu mam niewiele czasu. Ubrałem się w dużą szarą bluzę i czarne jeansy, po czym wyszedłem na boso z łazienki. Czułem pod palcami zimno bijące od drewnianych paneli. Skierowałem się do sypialni, uprzednio schodząc po zapisaną liczbami, które miały wskazywać datę, kartkę. W tym tygodniu miałem stawić się na test z historii. Przygotowanie do tego nie stanowiło dla mnie problemu, więc nie przywiązałem dużej wagi do nauki na to zaliczenie. Wziąłem kota z pokoju i rozłożyłem się w salonie na kanapie, nie włączyłem telewizora, nie używałem go już bardzo dawno, jednak mało mnie interesowały wiadomości ze świata. Ciągle poruszane były jakieś mało istotne afery, wyolbrzymiano pomniejsze przestępstwa, ludzie zajmowali się sprawami nieważnymi. Zamiast skupić się na prawdziwych problemach świata, rzucali pierwszy lepszy temat, a ludzie to łykali. Wierzyli w każde słowo niedouczonych laików. Westchnąłem, jak można być tak ślepym, żeby nie zauważyć, że to odwracanie uwagi? Rozmyślając nad sensem przekazywanych informacji przez media, w końcu się znudziłem. Kocur domagał się już jedzenia i spaceru, więc dałem mu to, czego chciał. Gdy już zjadł porcję jedzenia, które mu przygotowałem, zapiąłem mu cienką, czarną obrożę i wyszliśmy na spacer. Chętnie chodził na równie cienkiej smyczce, w kolorze czerni. Śnieżnobiałe futro zwierzaka bardzo kontrastuje się z barwą obroży, na której wisi mała złota zawieszka z imieniem kocura. Powolnym krokiem dotarłem na plażę Sungai. O tej porze niewiele osób tutaj przebywało, dzięki czemu mogłem sobie pozwolić na spokojny spacer wzdłuż brzegu. Lecerf nie uciekał od przypływów, aczkolwiek trzymał się dalej od brzegu niż ja, aby nie zmoczyć za dużo futerka. W pewnym momencie usłyszałem krzyk, obejrzałem się, aby ustalić, skąd dobiega, jednakże zaczął mi towarzyszyć niewyobrażalny ból, a w uszach słyszałem pisk. Przykucnąłem, łapiąc się za głowę. Co tu się dzieje? Próbowałem zebrać myśli, jednak przy takim bólu nie byłem w stanie. Mój umysł wypełnił się większym chaosem niż na co dzień, oczy zaszły mgłą, niewiele widziałem. Przyłożyłem dłoń do ust, czując nieznany mi smak. Dostrzegłem czarną, smolistą ciecz, której nie byłem w stanie zidentyfikować. Zacząłem się krztusić. Próbowałem złapać choć trochę powietrza do płuc, jednak one wypełniały się tylko czarnym płynem. Bolało, tak tragicznie bolało. Widziałem Lecerfa, jego sierść była posklejana szkarłatną krwią, stał i miauczał, przyglądając mi się pustymi oczodołami. Wysokość dźwięków, jakie słyszałem, podniosła się, miałem wrażenie, że już dawno ogłuchłem. Gdy chciałem wyciągnąć dłoń w stronę zwierzęcia, poczułem jeszcze większy ból, jednakże w klatce piersiowej. Zamknąłem oczy, a po ponownym ich otworzeniu ujrzałem swój salon. Pisk w uszach umilkł, a dłonie miałem czyste, podniosłem się szybko i rozejrzałem po pomieszczeniu, kocur spał w najlepsze na ogromnym, srebrnym dywanie. Odetchnąłem. To tylko sen. Bardzo realistyczny, przerażający sen. Moje ciało było odrętwiałe, jak zawsze, gdy wybudzałem się nagle z koszmarów. Bolały mnie mięśnie i klatka piersiowa od podniesionego ciśnienia. Spojrzawszy na zegar, wystraszyłem się, gdyż ten koszmar trwał przez trzy godziny. Za oknem słońce już dawno było nad drzewami, jednakże w salonie panował półmrok dzięki szczelnie zasłoniętych firanach. Podniosłem się z kanapy i z trudem poszedłem do kuchni, gdzie nałożyłem Lecerfowi jedzenie. Ten dopiero po dłuższej chwili postanowił ruszyć swoje szanowne cztery litery, aby zjeść. Sam wypiłem tylko sporą ilość wody, nie będąc w stanie niczego innego przełknąć, ponieważ mój żołądek skurczył się do niewyobrażalnych rozmiarów przez ten koszmar. Miałem ochotę zwymiotować, jednakże nie miałem nawet czym poza krwią i żółcią. Niezbyt pewnie wziąłem Lecerfa na spacer, bałem się, że poranny koszmar może się ziścić. Unikałem plaży, chociaż czułem chęć pójścia tam. Zaryzykowania. No bo, to był tylko sen... Co mogłoby się stać? To tylko sen. Nic więcej. Wytwór wyobraźni i przemęczonego organizmu. Stworzył straszną iluzję, która teoretycznie jest niebezpieczna. Nasz umysł odbiera ją jako niebezpieczną, ale w rzeczywistości każdy ruch i każda decyzja może prowadzić do śmierci. Nie ma przed nią ucieczki, a ludziom tylko się wydaje, że są w stanie jej uniknąć, uciec od niej. Ale to obłuda, mrzonka, nie da się przechytrzyć życia i śmierci, a próby go przedłużenia do maksymalnej granicy tylko pogarszają sytuację. Wyrwałem się z letargu i rozejrzałem, dotarłem w za myśleniu do lasu, który naprawdę zachwycał widokiem. W tej części jeszcze nie byłem, aczkolwiek słyszałem legendy na temat tego miejsca. Zgadzałem się w pewnym stopniu z nimi, to miejsce wzbudzało zachwyt, można by je wpisać w karty sztuki. Odetchnąłem głęboko, w końcu mogłem spokojnie i miarowo oddychać, co wcześniej sprawiało mi trudność. Usiadłem pod jednym z ogromnych dębów i odpiąłem smycz kocurowi, ten oczywiście nie oddalał się zbytnio, nauczył się trzymania blisko mnie. Musiałem pouczyć się do testów, jednak dobrze mi było wśród drzew. Mógłbym w sumie przyjść tu z książkami, ale to nie byłoby to samo. Szybko by zmokły od wilgotnej ziemi i kropel spadających z liści drzew, przez co nie nadawałyby się do niczego. Kocur w pewnym momencie stwierdził, że już mu zimno i wpakował mi się na kolana, na których zwinął się w białą, puchatą kulkę. Uśmiechnąłem się nieznacznie pod nosem i wstałem, z chłodnej ziemi z kłębkiem futra na rękach. Wróciłem do domu, gdzie miałem zamiar się trochę pouczyć, jednakże spostrzegłem, że nie posiadam mojej torby z notatkami. Popadłem w lekką panikę, ponieważ jeśli zostawiłem torbę w szkole... Będę musiał się po nią wrócić jak najszybciej. Problem polegał na tym, że właśnie wybiła godzina dwunasta, szczyt ruchu i liczby osób poza domem. Jednak szkoła jest zamykana równo z końcem przerwy po ostatniej lekcji... Nawet gdyby chciał, nie byłbym w stanie się wyrobić w dziesięć minut. Westchnąłem i zwinąłem się na podłodze w podobny kłębek co kot. Wpadłem w panikę, musiałem wyjść z domu, przejść przez miasto i dotrzeć do szkoły, tam znieść ogrom uczniów, znaleźć swoją torbę i wrócić tą samą drogą. Przeszedł mnie dreszcz. Nie chciałem wychodzić, tak bardzo nie chciałem. Pojawiło się we mnie nagłe i irracjonalne poczucie lęku, że po drodze albo w szkole się wydarzy. Coś, co zmusi mnie do interakcji z kimś, bądź coś, czego nie chciałbym ponownie przeżywać. Wstałem z podłogi i chwiejąc się trochę, poszedłem się przebrać. Ubrałem czarną bluzkę z długim rękawem, na to zarzuciłem tego samego koloru długi płaszcz. Wyszedłem niepewnie z domu, zabierając ze sobą Lecerfa, tak dla odwagi, chociaż wiedziałem, że on przyciąga uwagę i często ktoś chce go głaskać. Zamknąłem za sobą drzwi i powoli ruszyłem w stronę uczelni, na której przyszło mi zdawać egzaminy. Przez miasto udało mi się przebrnąć bezproblemowo, oczywiście dreszcze mnie nie opuszczały, jednakże nikt mnie nie zaczepił, nie zapytał. To było moje błogosławieństwo. Wszedłem niechętnie na teren dużego budynku, zwanego szkołą. Na moje nieszczęście trwała przerwa, nie obyło się bez spojrzeń i szeptów. Może to moja wyobraźnia, a może po prostu każdy plotkuje, mówi, ocenia. Coraz ciężej mi się oddychało. Chciałem być już w domu, w kołdrze leżeć i być bezpieczny. Tutaj byłem narażony na wszystko, nagi, obdarty z wszelkiej ochrony. Tylko Lecerf dawał mi pozorne poczucie bezpieczeństwa, jednak nie było ono trwałe na tyle, abym mógł iść spokojnie. Do budynku wszedłem z udawaną pewnością siebie. Nie chciałem tu być. Ogarniało mnie przerażenie. Drżałem. Poszedłem do sali, gdzie pisałem test, ta jednakże była zamknięta. Mój atak paniki pogłębił się. Co teraz? Co teraz? Co...? Oparłem się na chwilę o drzwi, ciężko mi było tu wytrzymać. Miałem wrażenie, że się duszę. Nagle mnie olśniło. Gdzieś tu musi być pokój nauczycielski... Tam na pewno będzie moja torba, skoro ją zostawiłem w klasie. Odsunąłem się od drzwi i ruszyłem do głównego holu. Tam musi być jakaś rozpiska budynku, prawda? Zacząłem się rozglądać, coraz więcej osób spoglądało na moją osobę. Byłem tu obcy, czułem się jak dzikie zwierzę otoczone przez myśliwych. Ci tylko czekali na jeden fałszywy ruch, ażeby to móc strzelić w tył głowy bądź złapać w klatkę. Nagle poczułem dłoń na ramieniu, przez co krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę sporej części osób. Chciałem umrzeć. Przyszedłem tu tylko po torbę, chcę już być w domu albo niech mnie zastrzelą. Proszę. Niech ta męka się skończy. Nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnąłem śmierci, jak w tym momencie. Czułem, że moje serce przestało bić, podobnie wstrzymał się oddech. Czy to mógłby być mój koniec?

Ktoś?

+20

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz