29 gru 2019

Od Althei C.D Bellami (18+)

Głowę obciąża mi niesamowity ból. Czuję gorąco, które dociera ze wszystkich stron, a swoje źródło ma ono w ciepłej, jeszcze parującej wodzie i ciele seksownego mężczyzny pode mną. Łapie mnie delikatny chłód, kiedy przysuwam się do Salvadore'a na tyle, by moje mokre piersi wyszły spod tafli wody i zetknęły się z jego klatką. Słyszymy tylko głośne oddechy i głębokie, namiętne pocałunki, które bez przerwy sprawiają, że piorunuje mnie podniecenie.


Czy robię to z prawdziwą pasją? Nie. Czy mechanicznie? Nie mogę powiedzieć, że do końca tak jest. Od dawna moja relacja z tym momentami szarmanckim mężczyzną przypomina nic innego jak przyjaciół z korzyściami — nie czuję zobowiązań, stresu, jakie dają uczucia, pretensje o zazdrość czy niewierność. Niewierność nie ma tu prawa bytu. Bell robi co chce, ja robię co chcę i oboje wydajemy się być tym dostatecznie usatysfakcjonowani.
— Bell? — Zatrzymuję się tuż obok jego ust. Gorące powietrze spomiędzy jego warg ociepla mój policzek.
— Tak?
— Mogę dzisiaj nocować u ciebie? — Moja dłoń delikatnie gładzi jego kilkudniowy zarost. Salvadore z chęcią się uśmiecha i kiwa głową, zaledwie sekundę później wracając do pieszczot.
— Oczywiście.
— Głowa mnie tak ćmi, że nie doszłabym nawet do swoich drzwi — narzekam.
— Zaraz poczujesz się lepiej, skarbie. — Przez jego spojrzenie przechodzi błysk. Zarzucam mu bezwładnie ręce na kark. — Wiem najlepiej, co pomaga.
Tym słowom w pełni ufam. Przymykam oczy i odchylam szyję, na której czuję za chwilę ciepłe, miękkie usta wodzące po skórze. Jego zęby ją czasem przegryzają, a po moich plecach dreszcze przyjemności pełzają niczym gromy. W międzyczasie słyszę tylko ciche chlupnięcie wody, kiedy Bell zanurza dłoń w wodzie, podczas gdy druga dalej miętosi mój pośladek.
Mimowolnie wypuszczam z ust cichy pomruk, czując jak palce mężczyzny radzą sobie z oporem wody i pieszczą z wyczuciem moją kobiecość. Gorąco rozchodzi się po moim ciele szybciej. Miłe pulsowanie ogarnia mnie całą.
Opieram swoje czoło o jego. Dalej otwieram tylko usta, z których co rusz uciekają pomruki i ciche jęki. Nie chcąc jednak pozostać dłużną, tworzę na szyi mężczyzny szereg namiętnych pocałunków, zatrzymując się gdzieniegdzie, by zostawić wyraźny ślad po sobie. Znów nie daję rady się zahamować i wyginam ciało w łuk — ruchy mężczyzny stają się niedbałe i szybkie.
Ponownie wraca do moich ust i obdarowuje je serią pocałunków. W amoku napieram na niego, czując, że nadchodzi bliskie spełnienie, jednak jak na złośliwca przystaje — Bell zabiera rękę i jeden raz przygryza bezczelnie moją wargę.
— Mówiłam, że cię nienawidzę? — Sprzedaje mu wredne spojrzenie.
— Słyszałem tylko coś w stylu jesteś boski. — Uśmiecha się pewnie w moją stronę. Mam ochotę porządnie zatkać mu jadaczkę, ale druga ochota jest silniejsze. Przylegam wreszcie maksymalnie do ciała mężczyzny, on podtrzymuje mnie dłońmi za pośladki, ja pewnymi, sprawnymi gestami odnajduję pod wodą twardą, wyraźnie pobudzoną męskość. Napotykam tylko delikatny protest wody, aż w końcu czuję, jak Salvadore uzupełnia stopniowo moje ciało. Co chwila staję się coraz głośniejsza. Ból, podniecenie, żar — mieszanka tych trzech uczuć kompletnie wymazuje mi z pamięci coś takiego jak świat zewnętrzny. Korzystając z bliskości faceta, zaspokajam się jego dotykiem, oddechem i zapachem. Kiedy mimowolnie ruszam biodrami, to w przód, to w tył, w górę i w dół, odrobinę się unosząc, on ściska moje pośladki oraz pomaga mi robić to z jeszcze większym wyczuciem. Dyktuje mi szybsze tempo. Znów jęczę bez kontroli, mój głos drży od wszystkich emocji tworzących burzę w moim organizmie. Do ucha wpada mi ciche stękanie mężczyzny, natomiast tuż pod sutkami czuję jego klatkę piersiową, która unosi się nierównomiernie w niespokojnych oddechach.
Niezapomniane uczucie wypełnienia i nieprzerwanej rozkoszy z chwili na chwilę zbliża mnie do tej cudownej przepaści zwanej spełnieniem. Zdążam wydać z siebie jeszcze tylko parę jęków, aż przeciągam ten jeden ostatni, przy którym całe moje ciało spowijają pioruny przyjemności i silne pulsowanie.
— Tym razem nie w usta. — Palce Bellamiego mocno zaciskają się na dole moich pleców, przyciskając mnie mocno do siebie. Tak jak uprzedzają mnie jego słowa, mężczyzna zatrzymuje się w moim wnętrzu, aż czuję jak ból i chwilowe podrażnienia łagodzi nasienie.
Łazienkę oprócz pary wypełniają już wyłącznie głośne, ciężkie oddechy.
— Czujesz się lepiej? — Szepcze mi do ucha i uśmiecha się jednym kącikiem ust.
— Lepiej niż kiedykolwiek — odszeptuję, gładząc opuszkami palców zarost na jego policzku. Ofiarowuję mu ostatni pocałunek i powoli wychodzę z wody, co spotyka się z protestem Salvadore'a.
— Nie dasz człowiekowi odpocząć. — Rozkłada ręce na obu oparciach wanny. Jego wzrok bezwstydnie wędruje po moim ciele, kiedy wycieram mokrą skórę. Choć nie jest tu już tak ciepło, jak było w wannie, to przecież nie możemy leżeć oboje w przyjemnej wodzie, zanurzeni w cieple, pozbawieni trosk, i ucieszeni swoją obecnością.
Po prostu nie. To do nas nie pasuje.
Nie zakładam już swoich majtek, a jedynie bokserki, które dostałam od Bella i nieco długą koszulkę, która jest dla mnie jak tunika.
— Zrobię nam coś do jedzenia, a potem jak pójdę spać, to nie wstanę do południa — rzucam, wychodząc z łazienki.
— Ja się tu jeszcze chwilę odprężę — mówi wyjątkowo wyluzowanym głosem. Uśmiecham się dyskretnie i chwilę potem znajduję się w obszernej kuchni. Nie myślę zbyt długo i przygotowuję kanapki z herbatą.
Pech jednak chce, żebym wywaliła jedną z nich prosto na swoją koszulkę. Klnę cicho pod nosem i podnoszę to, co zostaje w kubku, po czym odstawiam go na wyspę kuchenną. Ścieram wszystko ścierką.
— Bell?! — krzyczę. — Musisz pożyczyć mi kolejną koszulkę.
Przez moment nie dopraszam się odpowiedzi.
— Sprawdź szafę u mnie w sypialni. — Słyszę stłumiony przez ścianę głos mężczyzny. Wystarczająco wyraźny, bym zaraz ruszyła do określonego miejsca.
Otwieram cicho sporą szafę. Wzrokiem z początku sięgam wszystkich półek, szukając tej z koszulkami. Widzę jakąś zwykłą szarą bez nadruków i to ją wyjmuję. Zaraz za nią jednak spada coś jeszcze. Krzywię się i marszczę brwi, dostrzegając coś, czego na pewno dostrzec nie miałam.
Skąd to, kuźwa, ma?
Parędziesiąt torebek białego proszku upadło mi prosto pod stopy. To nawet nie mogą być psychotropy, które może brać Salvadore. Więc po co mu to? Machinalnie ciśnienie mi się podnosi. Czuję niewyjaśniony niepokój i złość, choć to przecież nawet nie moja sprawa, skąd to ma i po co mu to.
A jednak.
— Bell! — Biorę parę torebek i twardym krokiem idę z nimi do salonu. Mężczyzna wychodzi właśnie z łazienki przepasany ręcznikiem.
Rzucam torebki na stolik. Jego spojrzenie przenosi się ode mnie do torebek i na zmianę.
— Co to ma być? — pytam.

Bellami?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz