1 gru 2019

Od Izzy cd. Kaia

Iść spać? Teraz? Jestem zbyt wybudzona. I głodna. O dziwo, to fakt.
- I zrobiłeś to dla mnie? - opieram podbródek o jego ramię i wpatruję się dużymi oczami w jego twarz. Nazwałabym się złośliwą małpą, bo wyraził dosadnie chęć, aby dać mu spokój, a ja ewidentnie robię to nieco na przekór. Jestem ciekawa, które z nas dłużej wytrzyma z kim - Och, jednak potrafisz być kochany.
- No widzisz - odpowiada mruknięciem. Przewracam oczami.
Wyciągam z obszernej kieszeni bluzy swój telefon i zaczynam się nim bawić. Nie powiedziałabym, że te dźwięki są irytujące, jednak najwyraźniej Kai jest innego zdania.
- Wystarczy wyciszyć, a nie latać jak głupia i denerwować tym dźwiękiem - zamieram, słysząc jego słowa i powoli odwracam głowę w jego stronę. Przyrzekam, że ta znajomość zakończy się jego śmiercią. Postaram się o to, aby samej się nie zabić.
Przeciera zmęczoną twarz, a ja unoszę brew, jakbym miała nad nim ogromną przewagę.
- Ale ja wolę tak i czy ty mnie właśnie obraziłeś? - mój pretensjonalny ton odbija się od ścian.
- To nieoszczędne i w dodatku irytujące - totalnie ignoruje moje delikatne zbulwersowanie, na co odpowiadam mu słyszalnym i wyniosłym prychnięciem.
- Ty mnie ekologii nie ucz - biorę dwie chrupki i ładuję je do ust. Znalazłam je przypadkowo w szafce i stwierdziłam, że skoro już się tutaj tak totalnie rozgościłam, to ubytek części zapasów nie zrobi chłopakowi żadnej różnicy. Poza tym mam wrażenie, że wcale się tym nie przejmuje - I nie zmieniaj tematu. Zadałam ci pytanie - mówię z pełnymi ustami.
- Ja znajdę - wyrywa mi telefon i go wyłącza.
O mało się nie krztuszę chrupką, bo kto to widział, żeby kobiecie telefon wyrywać. Siadam na swoich podkurczonych nogach i odstawiam miseczkę z chrupkami na podłogę. Wpatruję się w niego, jakby właśnie rozgrywał się największy dramat - z szeroko otwartymi oczami.
O nie, mój drogi. Dopóki nie minie mi kac i nie będę mogła w pełni pewna pojechać do swojego mieszkania, musi zdzierżyć to, że tu jestem.
Pokrętne myślenie? Może. Nikt nigdy nie powiedział, że zawsze zachowuję się, jak na normalnego człowieka przystało. A fakt, że czuję się w obecności Kaia w pełni zrelaksowana, tylko mniej mnie ogranicza.
Właściwie to dziwne. Na początku wręcz byłam pewna, że zamierzam zlinczować tego człowieka. I owszem, jego sposób bycia był indywidualny, irytujący, a czasem wydawał się niemal panoszyć i patrzeć na mnie z góry. Wydawał się. Nigdy nie należy oceniać książkę po okładce. W pewnym sensie jakaś część mnie widziała w nim samą siebie i chociaż to może być kiepskie porównanie, mam takie wewnętrzne przeczucie.
Zresztą, co mi szkodzi? Po tych rzeczach, które podobno wyprawiałam, bardziej wstydzić się już nie mogę.
- Oddaj! - piszczę i próbuję dosięgnąć telefon, ale chłopak wyciąga rękę na całą długość. Przez jego twarz przechodzi cień triumfalnego zadowolenia.
A podobno był taki zmęczony.
- Nie - odpycha mnie łokciem z łatwością.
- Kai, cholera... - podnoszę się na kolanach i dalej próbuję sił. Niemal kładzie się na łóżku, udając, że nie zwraca na mnie uwagi. To mnie frustruje bardziej niż cokolwiek.
Jego wahania nastrojów są niemożliwe. Jeszcze przed chwilą niemal na mnie warczał, a teraz zebrało mu się na zabawę.
Ze wszystkich sił próbuję przechwycić zdobycz, ale na marne. Zaczyna mnie naprawdę denerwować moja własna niemoc. Oczywiste jest, że z nim nie wygram, ale się uparłam. Dam radę, choćbym miała użyć przemocy.
- Jeszcze raz kulturalnie proszę o... - przestaję, siadam na łydkach i wyciągam rękę, mówiąc konkretnie, jak do dziecka, ale nie zdołam nawet dokończyć zdania.
- Nie - przerywa mi.
- Dobra - zdejmuję z siebie koc, przygotowując się do ataku. Skoro nie chce mi go oddać dobrowolnie, to zrobię to siłą. Spogląda na mnie kątem oka zaciekawiony. Rozgrzewam nadgarstki, czekając na odpowiedni moment i dziwiąc się, że jeszcze nie ucieka. Jestem zdolna do wielu rzeczy, a walczę jak lwica, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Całe szczęście leży na plecach, więc uznaję, że moja przewaga jest niewyobrażalnie wyżej niż jego. Naturalnie, nie ufam mu na tyle, by zastosować ostateczną taktykę, bo twierdzę, że obecna mi wystarczy.
Oh, jak bardzo się myliłam.
Gdy już sięgam po swój telefon, przytrzymując jego ramię i mówiąc, żeby się nie ruszał, nagle, nie wiadomo, szczerze mówiąc, jakim sposobem, ląduję na plecach, uderzając głową w miękką poduszkę. Od razu zamierzam się podnieść, ale Ashdown skutecznie nie pozwala mi tego zrobić, łapiąc mnie za nadgarstki. Co za cham. I przepraszam bardzo, ale gdzie mój telefon!?
Krzywię się początkowo, próbując się uwolnić, ale obydwoje wiemy, że jedyne, co mogę zrobić, to tracić siły. W końcu przestaję się rzucać i wbijam we niego całą złą siłę i wściekłe spojrzenie.
- Złaź ze mnie - syczę, jak zła osa, która zamierza użądlić potencjalne zagrożenie.
- Nie, dopóki nie przestaniesz się rzucać i prychać - najwyraźniej bawi go ta sytuacja, bo nie wygląda na wielce zdenerwowanego. W przeciwieństwie do mnie.
- A co mnie to obchodzi? - wzruszam ramionami, przez cały czas próbując oswobodzić nadgarstki z jego mocnego uścisku.
- Czy ty masz dzisiaj gorszy dzień... nie wiem, kobiece sprawy? - otwieram usta w zdziwieniu i wydaję z siebie zgłuszony jęk.
- Jesteś bezczelny - mówię, przybierając poważny wyraz twarzy - Jak tylko... się uwolnię... - wykręcam z trudem ręce, ale to na nic - To zobaczysz, co ci zrobię. To jawny gwałt!
- Wiem - uśmiecha się zawadiacko i przesuwa spojrzeniem po moim ciele. Widzę to i najchętniej bym mu przywaliła. Niedoczekanie.
- Okey, więc... czy zechciałbyś mnie puścić? - mówię poirytowana, przewracając oczami. Nie, całkowicie mi nie przeszkadza ta pozycja, szczególnie że jest strasznie niewygodna.
- Chcieć a móc, to dwie inne rzeczy - czy on sobie właśnie żartuje? Wzrusza ramionami, jakby mu nie zależało. Skoro chce mi dać nauczkę, to niech mnie kurczę wyniesie z tego pokoju. Takie ubezwłasnowolnienie jest karane.
- Przestań się tak patrzeć - mówię, mrużąc oczy. Rodzaj męski nadal ma u mnie minusy. Nie ufam nikomu, kto posiada przyrodzenie między nogami i lepiej dla mnie, kiedy po prostu ich ignoruję. Bycie wolną całkowicie mi się podoba, dwa kiepskie przypadki w życiu mi starczą, kolejny nawet nie wypalił, więc powiedzmy, że nie zmieniłam od tego czasu zdania.
- Jestem mężczyzną - prycha, jakbym powiedziała przed chwilą największą głupotę, którą usłyszał w życiu.
- Przyznałeś, że podobają ci się faceci - pyskuję mu.
- Nie zaprzeczałem też temu, że niektóre kobiety też - tłumaczy.
- Na moje nieszczęście - przewracam oczami - Czy już się nacieszyłeś tym, że nie mogę się uwolnić? Na pewno nie przyznam ci tego, że jesteś silniejszy, nawet o tym nie myśl - mówiąc, kręcę przy tym głową.
Unosi brew, ale zaraz potem mnie puszcza. Poprawiam się i podnoszę się do siadu, a potem klepię go delikatnie w ramię.
- A to niby za co?
- Za to - wytykam mu język. Parska cicho, jakby go to najwyraźniej bawiło. Jaki bezczelny.
Gdy z powrotem się odwraca, uśmiecham się delikatnie, biorąc telefon w dłonie. Kładę się obok i od tego czasu daję mu odpocząć. Samej udaje mi się przysnąć na jakiś czas, ale krótki. Albo tylko tak mi się wydaje, po prostu nie zwróciłam uwagi na godzinę. Słyszę krzątanie się w sąsiednim pokoju, więc wstaję po cichu i idę do kuchni.
- Właśnie się dziwiłem, że jakoś cicho jest - odzywa się Nathaniel, kładąc zakupy, które mu zleciłam na blat - Załatwione, szefowo - mówi nieco przekornie, ale ignoruję jego złośliwość.
Zaglądam do środka i uśmiecham się do siebie.
- Umieram z głodu. Pomożesz mi zrobić sałatkę - rzucam w niego sałatą, którą łapie w locie.
- Rozumiem, że to postanowienie odgórnie?
- Oczywiście - prycham rozbawiona - Głodny człowiek to zły człowiek. Nie chcecie, abym była zła. A ja nie chcę, żeby ten pan też pokazał swoją jeszcze gorszą naturę - wskazuję palcem na sypialnię.
Nathaniel może się ze mną kłócić, ale ja i tak postanowiłam. W końcu udaje mi się go zagonić do krojenia. Niechętnie, aczkolwiek bierze nóż. Oczywiście muszę go poprawiać, bo kto to widział, żeby tak kroić sałatę. Samo przygotowanie zajmuje nam trochę czasu.
- A możesz przestać się rządzić? - mówi podirytowany chłopak. Odwracam się i mierzę go spojrzeniem spod czarnych rzęs.
Reaguję na te słowa jak byk na czerwoną płachtę. Nawet nie zdaję sobie sprawy, jak bardzo źle wygląda z boku, gdy mierzę blondyna złowrogim spojrzeniem, trzymając w ręce nóż do krojenia.
- Nie denerwuj mnie lepiej. Jestem niewyspana i mogę być drażliwa - wymachuję metalicznie połyskującym ostrzem w powietrzu - Robimy to, co uznałam za najlepsze.
- A skąd wiesz, czy ja bądź Kai nie jesteśmy na coś uczuleni? - mina mi rzednie, a uśmiech zastępuje grymas niezadowolenia. Spoglądam na zadowolonego chłopaka z powodu tego, że pokrzyżował mi plany.
Po chwili jednak unoszę kąciki ust w górę z przebiegłą miną.
- Nie wiem, ale jeśli któryś z was zacznie się dusić, będę już wiedziała - wzruszam energicznie ramionami i wracam do robienia sałatki.
- Czy ty masz jakieś zapędy sadystyczne? - pyta kompletnie znikąd.
Parskam śmiechem i kręcę głową, jakby blondyn nie był dwudziestoparoletnim mężczyznom, tylko małym dzieckiem i palnął taką naiwną głupotkę.
- Nie, mam sześciu braci, ale ostatni się nie liczy, bo jest słodziutkim bobasem, więc załóżmy, że pięciu. Przez lata wykształciłam w sobie system obronny. A wiesz, co jest w tym najlepsze? - jeśli przyjaciel Kaia nie ucieknie w popłochu albo nie stwierdzi, że jestem szalona, będzie to sukces. Wbijam nóż w deskę z całą siłą, aż chłopak mierzy mnie pytającym spojrzeniem - Faceci nadal myślą, że słodziutkie metr sześćdziesiąt to tylko żywa wersja laleczki, którą można sobie poprzekładać z miejsca na miejsce, pobawić się, jeśli tylko najdzie ich taka ochota, a jak się znudzi, to odstawić z powrotem do szafy. No i posiada dodatkowe funkcje, takie jak "przygotuj mi coś", "zrób mi dobrze", albo - i teraz uwaga, ciężki pocisk - "wyglądaj ładnie, pokażę cię moim znajomym". Więc tak, wobec niektórych jestem ostrożna. To nie zapędy sadystyczne, to reakcja obronna, więc w moim łóżku nie pojawił się nikt przez dłuższy czas i zapewne nie pojawi. Koniec tematu. Czy twoja ciekawość została zaspokojona? - posyłam mu uroczy uśmiech i wyciągam nóż z deski, dalej krojąc pomidorki koktajlowe.
- Ciekawość? Owszem. Nie będę się zbliżał nawet - chichoczę z jego reakcji.
- Ale rozmawiać ze mną można... chyba - marszczę brwi. Chłopak posyła mi niepewne spojrzenie.
- Słychać was bodajże w całej kamienicy. Czekałem tylko, aż cię zabije - śpiąca królewna najwyraźniej nie może spać.
Kai podchodzi do kumpla, klepie go w ramię i wyciąga mleko z lodówki, aby potem nalać sobie je do szklanki i wypić jednym haustem.
- Myślałem, że już wyszłaś? - zwraca się do mnie.
Wzruszam ramionami, zaciskając usta.
- Mówiłam ci, że wysłałam mojego pomagiera po zakupy na śniadanie...
- Poma... co? - odzywa się Nath w tle.
 - To najważniejszy posiłek dnia, prawda? - zwracam się do niego.
- Oczywiście - prycha obrażony.
- Twój przyjaciel już ma humory, bo nie zjadł śniadania - wsypuję pokrojone pomidorki do miski i mieszam razem z innymi warzywami.
- Czy ona tak przez cały czas?
- Jeśli tak bardzo mnie tu nie chcecie, wyjdę po śniadaniu - posyłam im smutną minę i sięgam po przyprawy, które oczywiście także kupił Nath - Jak się spało? - pytam, skupiając się na sałatce.
- Super - odpowiada z grymasem.
- To było nieszczere.
- Ktoś się cały czas wiercił. Nie wiesz przypadkiem kto? - unosi brew w górę, a ja uśmiecham się bokiem twarzy.
- Ktoś mnie jawnie napastował w twoim pokoju.
- Chyba nie chcę tego słyszeć - komentuje Nath.
Przerywa nam dźwięk ekspresu, który oznaczał, że kawa jest już gotowa. Odwracam się w tamtą stronę i oznajmiam klaśnięciem dłoni swoją radość.
- Kawusia - świergotam entuzjastycznie - Nath mi zdradził, że lubisz mrożoną.
- Nic takiego nie mówiłem - oho, ktoś tu ma nerwowy śmiech.
- Najwyraźniej wszelkie rzeczy dotyczące ciebie muszę wyciągać od twojego kumpla - podpuszczam ich. Kai stoi niewzruszony, a Nath nie podnosi głowy, skupiając się na zadaniu, które mu powierzyłam.
- Umrę tu - mruczy pod nosem.
- Dobra, a teraz sio z kuchni - wyganiam ich. Nathaniel unosi ręce w górę i wychodzi, jakby tylko na to czekał. Kaiowi najwyraźniej trzeba pomóc, więc chwytam go za ramię, a gdy się odrywa od lodówki, o którą się opierał, popycham go do przodu za plecy.
Uparty osobnik.
- Czekać tu ładnie i nie zaglądać.
Dokończyłam mieszać składniki i żeby nie zepsuć w żadnym wypadku kawy, dzięki posiłkowaniu się jakimś według mnie lepszym przepisem z internetu, udało mi się zrobić. Pomijając fakt, że w mieszkaniu chłopaka najwyraźniej było wszystko pojedyncze, albo podwójne, a ja musiałam wziąć najzwyczajniejszy kubek na całym świecie, to uważam, że wyszło mi całkiem znośnie... przepraszam, zjadliwie. Najwyżej będę udawać, że jest dobre, a mój talent kulinarny będzie pogrążony.
Podczas śniadania uspokajałam przez wiadomości przyjaciółkę, że jeszcze żyję i nikt w żaden sposób nie zrobił mi krzywdy ze względy na mój charakter. Co ciekawe, to było pierwsze, co jej przyszło do głowy. Czuję się urażona.
- Będę się zbierać - biorę swój talerzyk i kubek po kawie, a następnie zanoszę do kuchni - Muszę wrócić do mieszkania, zanim wszyscy zorientują się, że coś za długo mnie nie ma, nie odzywam się i zaczną na mnie krzyczeć.
- Pilnowana niczym najcenniejszy skarb - słyszę komentarz.
- Słodziutki jesteś - marszczę nos, uśmiechając się do Kaia - Powinno mi to schlebiać, ale czasem utrudnia życie - podchodzę do swoich jeszcze niedawno przemoczonych butów i zakładam je na stopy.
Sięgam kurtkę i zakładam ją na siebie, sprawdzając jeszcze czas i wiadomości od przyjaciółki. Właśnie napisała, że już czeka. I że jej zimno, więc mam się pojawić czym prędzej. Odpisuję jej, że zaraz będę.
- No, panowie - poprawiam fryzurę, jeszcze raz związując włosy w pierwszy lepszy koczek - Miło było, no może nie zawsze, ale przeżyłam - żartuję sobie, ale w duchu przyznaję, że to był jeden z lepszych wieczorów, jaki przeżyłam. Niespodziewany. Nieprzewidywalny. Czyli taki podobny do mnie samej.
- Trafisz do domu? - Kai podnosi się z kanapy i odkłada swoje naczynia.
Przewracam oczami.
- Oczywiście, że trafię. Mam świetną orientację w terenie - przekomarzam się - Ty, Nath, pukaj, jak wchodzisz do pokoju, dobrze? - posyłam blondynowi wymowne spojrzenie.
- A ty trafiaj do swojego mieszkania - śmieję się, a potem odwracam do stojącego nieopodal Kaia.
- A ty nie mrukaj tak na ludzi w szpitalu, bo jeszcze twoje mieszkanie zrobi się hotelem dla przypadkowych dziewczyn - zanim udaje mu się cokolwiek odpowiedzieć, podchodzę do niego i przytulam. Nie wiem, czy to był pożądany dotyk, czy nie, ale w ten sposób mu dziękuję. W końcu podziękowania mu się w pełni należą.
- Może jeszcze kiedyś się spotkamy - wzruszam ramieniem niewinnie, posyłając delikatny uśmiech.
Macham im na pożegnanie i wychodzę z mieszkania.
Przebiegam przez park, który przebyłam wczoraj z małą pomocą Kaia. Całe szczęście udało mi się zapamiętać drogę, bo nie chciałabym się wracać i prosić o tak głupią rzecz. Tym bardziej, jeśli mówiłam, że się odnajdę. Candice zauważam już z daleka.
- Nie myślałam, że będziesz tak szybko - mówię do przyjaciółki, która stoi przy motocyklu, obejmując się rękoma.
- To ty jesteś za późno - przewraca oczami - Zimno mi, możemy iść... to znaczy, jechać do domu? - odchrząkuje.
- Tak, tak, już jedziemy - macham dłonią. Zapinam kurtkę, którą daje mi Candice i zakładam na głowę czapkę, układając włosy.
Rudowłosa dziewczyna przygląda mi się uważnie. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby nie było aż tak natarczywe. Mierzę ją pytającym spojrzeniem i aż podskakuję przerażona, gdy chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie.
- Na moją matkę, Candice! Nie strasz mnie tak...
- Ładny pierścionek, kupiłaś sobie go, nie zauważyłam - unosi głowę energicznie i równocześnie podnosi moją dłoń w górę.
Marszczę brwi, bo nie przypominam sobie, żebym jakikolwiek brała ze sobą od wczoraj. Wyrywam rękę i przyglądam się mu w zastanowieniu.
Jeśli to jest mój pierścionek, który sobie kupiłam sama, bądź dostałam kiedykolwiek, będąc świadoma, to albo mam amnezję, albo...
O cholera.
- Candy - mówię z przerażoną miną. Moja przyjaciółka unosi brwi, a gdy widzi mój wyraz twarzy, aż cała sztywnieje.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co mi powiesz - odzywa się.
- To nie jest mój pierścionek - pokazuję jej jeszcze raz rękę - A bynajmniej nie pamiętam, co wczoraj się wydarzyło - kręcę głową oniemiała.
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że...
- Szlag - przykładam dłoń do czoła i zamykam oczy. Muszę tam wrócić. On mi musi powiedzieć dokładnie, co ja wczoraj wyprawiałam. Na pewno coś zataił, bo przecież to niemożliwe! - Muszę lecieć - mówię i gwałtownie się odwracam.
- Ale Izzy! - krzyczy za mną rudowłosa i chyba nawet kawałek biegnie, ale rezygnuje po chwili.
Cokolwiek się działo, cokolwiek to jest na moim palcu, chyba już nigdy więcej nie dam mu się upić. Nigdy.

Kai?

+80 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz