27 gru 2019

Od Juliena cd. Andrei

Biegnę przez dzielnicę, uważając tylko przy przejściu przez drogę, aby jakieś auto przypadkiem mnie nie potrąciło. Trąbi na mnie tylko, zanim zdążę szybko schować się za żywopłotem, w którym jest ukryte nasze tajne przejście. Upadam na brzuch i przeczołguję się pod drewnianym ogrodzeniem, a potem wycieram ręce w bluzę i biegnę dalej.
Ledwo udało mi się wymknąć z domu, ale całe szczęście, że tata pojechał w jakiejś ważnej sprawie do pracy. Mama akurat porządkowała książki, ponieważ pani Nancy wzięła wolne na dwa dni. Mogłem swobodnie wyjść z domu i uważać tylko na wrednego dozorcę, który wydaje mi się, że miał do mnie i Andrei jakiś uraz.
Podbiegam do miejsca naszego spotkania, ale nigdzie nie widzę przyjaciółki. Opieram się o szorstką korę drzewa i wtedy słyszę jej głos:
- Czemu cię wczoraj nie było?
Unoszę głowę w górę i widzę jej smutną minę, policzki są zaczerwienione, jakby właśnie przebiegła maraton albo było tak zimno, że jej skóra przybrała sama kolor płatków róż, które mama pielęgnuje w swoim ogrodzie.
- Przepraszam, tata kazał zostać mi w domu - mówię, biorąc ciężko oddech. Jestem cały zziajany - Musiałem odrobić lekcję, a pani Mariette jest straszną jędzą. Powiedziała, że jeśli tego nie nadrobię, będę musiał uczyć się w weekend. Nie chciałem patrzyć na jej pomarszczoną twarz przez całą sobotę - Indie chichocze swoim dziewczęcym głosem i po raz pierwszy tego dnia widzę na jej twarzy uśmiech.
- No dobrze, niech ci będzie - podnosi się z grubej gałęzi i zwinnie z niej zeskakuje. Spogląda na moją bluzę i wskazuje na nią palcem - Dlaczego masz podartą bluzę?
Patrzę na rozdarcie i krzywię się.
- Zahaczyłem o bramę. Musiałem się jakoś wymknąć, a dozorca akurat był przy furtce. Spadłem w krzaki maliny sąsiada - podwijam rękaw, aby pokazać jej szczypiące małe ranki na swojej skórze.
Przygląda im się przez chwilę - Rodzice będą na mnie źli.
- Oj, Julien - Indie kręci głową i mija mnie, podskakując - Czasem wydajesz się bardziej papieski od samego papieża - mówi i przystaje - Kto pierwszy przy sąsiedniej ulicy? - posyła mi żywe spojrzenie, na które odpowiadam szerokim uśmiechem.
- I tak cię dogonię! - krzyczę i biegnę za nią.
Budzi mnie ucisk na boku. Na jednym i drugim. Poruszam głową, ale gdy chcę unieść rękę do góry, aby przetrzeć zaspaną twarz, coś mnie powstrzymuje.
Jest dziwnie ciepło. Za ciepło.
Przekręcam głowę i otwieram niechętnie oczy. W życiu nie miałem tak trwałego snu. Tak dziwnie przyjemnego.
Sylwetka Indie jest stulona i niemalże wtulona w mój bok jak taki mały, puchaty kurczak. Nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła, ale nie mam serca jej budzić. Szczególnie po wczoraj.
Odwracam głowę w drugą stronę i mam przed sobą pysk psa.
Trzymajcie mnie ludzie.
Dorian zaczyna machać ogonem i poprawia się, jakby mój ruch spowodował, że jego pozycja stała się niewygodna.
Świetnie.
Wypuszczam powietrze z płuc w miarę cicho i kładę z powrotem głowę na poduszkę. Pozostaje mi tylko czekać, aż Indie się obudzi. Całe szczęście, że życie obdarowało mnie taką cierpliwością. Nie wiem tylko, czy towarzysz dziewczyny mnie nie wypchnie z łóżka, a możliwe, że właśnie tak się stanie.
Trwało to tak przez godzinę, dopóki ten sierściuch nie zaczął łazić po całym łóżku.
- Cicho - mówię do psa.
Do czego to doszło? Żebym ja mówił do zwierzęcia.
Spogląda na mnie tymi dużymi oczami i czeka, ale niby na co, to ja nie wiem.
- Chcesz wyjść? - szepczę, ale odpowiada mi głucha cisza.
Pies patrzy tak samo, jak ostatnio.
- Dobra, wypuszczę cię - przewracam oczami i ostrożnie wyciągam rękę (podobnie jak samego siebie) spod nadal śpiącej Indie. Powoli wstaję z łóżka, po cichu wyciągam ubrania i wychodzę razem z Dorianem z pokoju. Zamykam drzwi za sobą, ogarniam się w łazience, przez cały czas mając przy tym wiernego towarzysza.
Schodzę na dół i wypuszczam go na podwórko.
- Tylko szybko - opieram się o futrynę i czekam. Dorian znika za domem, a wtedy przed bramą pojawia się pan Carson. To starszy mężczyzna mieszkający najbliżej mnie, a mówiąc najbliżej, mam na myśli, że i tak całkiem daleko. Codziennie rano wychodzi na spacer. Nie wiem w jakim celu, ale skoro lubi, to co mam mu zabraniać. Szczerze mówiąc, to niewiele o nim wiem zarówno, jak i o reszcie swoich sąsiadów.
- Widzę, że sprawił sobie pan pieska! - przystaje obok bramy i zwraca się do mnie z uśmiechem.
- To nie mój - odpowiadam chłodno.
- A to przepraszam - mówi - A przydałby się panu towarzysz.
Unoszę brew na tą "delikatną" sugestię.
- Do widzenia i miłego dnia - mężczyzna unosi dłoń i żegna się.
- Do widzenia - mruczę pod nosem i wtedy pojawia się cały w skowronkach Dorian - Już? Zadowolony? - otwieram drzwi - To hop do środka - wpuszczam go.
Oczywiście trzepie się w holu, bo dlaczego nie mógłby na powietrzu.
- Serio? Dopiero co wytarłem po tobie wczorajsze - mówię, ale pies dawno zniknął w kuchni. Kręcę głową niezadowolony i zdejmuję z siebie kurtkę.
Idę do kuchni. Jak się okazuje, Andrea w tym czasie zdążyła wstać i właśnie wita się z Dorianem. Unosi głowę z delikatnym uśmiechem, gdy tylko pojawiam się w kuchni.
- Dzień dobry - mówi i przeciąga się.
Mierzę ją spojrzeniem i odpowiadam cicho:
- Dzień dobry. Dobrze się spało? - przez chwilę lustrujemy się wzrokiem.
- Lepiej nie mogło być - kiwam głową na potwierdzenie i odwracam się.
- Śniadanie?
- Poproszę. Dawno nie jadłam nic porządnego - mówi i wskakuje na blat. Obserwuję ją przez ramię, ale niech jej będzie. Nie przyczepię się do tego, że zajęła takie, nie inne miejsce.
- Dawno, to znaczy kiedy? - pytam niby od niechcenia - I mogłabyś się ubrać.
- Dawno, to znaczy dawno - odpowiada - I mogłabym, ale tak jakby nie mam za bardzo w co - nieruchomieję na chwilę i unoszę głowę znad wyciągniętymi składnikami na kanapkę.
- Jak to nie masz?
- Julien, nie zaczynaj znowu...
- Niczego nie zaczynam - odwracam się natychmiast i wbijam w nią ostre spojrzenie.
- Przestań, dobrze? - tym razem bez zastanowienia mi odpyskowuje.
Wzdycham ciężko, opierając się dłońmi o blat, w prawej ręce trzymając nadal nóż do krojenia.
Odzwyczaiłem się od tego, że muszę tłumaczyć każdą swoją reakcję, każde słowo i zachowanie. Wszyscy obecnie wiedzieli, jaki jestem, ale nie Indie. Dla niej najwyraźniej pozostałem chłopcem z dzieciństwa pod względem charakteru. Może właśnie dlatego byłem dla niej taki oschły, bo stała się elementem przeszłości, do której - owszem, mogłem wracać wspomnieniami - ale niechętnie, bo być może tęskniłem za tym, ale nie chcę się przyznać do tego przed samym sobą.
Dobra, może to będzie odpowiednia chwila.
- Wiem, że nie tego się spodziewałaś - wbijam nóż w deskę i odwracam się do dziewczyny. Jej ciemne oczy przesunęły się od noża do mnie i tam już pozostały utkwione - Nie przywitałem cię ciepło, wręcz nijako.
- Cieszę się, że to zauważyłeś - dopowiada.
- A postawiłaś się w mojej sytuacji? Bo ja nie mam jak postawić się w twojej. Nawet nie wiem, co się z tobą działo. Mówisz pod nosem, pojawiasz się jak duch, w moim przypadku pojawianie się kogoś tutaj to kłopoty - marszczy brwi, jakby nie rozumiała, ale nie zamierzam jej niczego zdradzać. Od razu zmieniam temat - Wyglądasz, jakby cię psu z gardła wyjęto, mokra, zmarznięta... właściwie znikąd. Chcę po prostu wiedzieć.
- Myślałam, że chociaż mój przyjaciel potraktuje mnie dobrze, że się ucieszy na mój widok. Czy się pomyliłam? Gdzie jest mój Julien?
- Może odszedł razem z tobą - mówię bez zastanowienia, ale od razu tego żałuję. Najwyraźniej obydwoje wraz z wiekiem zrobiliśmy się bardziej zacięci, choć odkąd pamiętam, ta dziewczyna musiała postawić na swoim, choćby ją żywym ogniem palili. A ostatnią rzeczą, jaką chcę, to kłótnia z nią.
Ja też zresztą lepszy nie jestem. Bolesna mina, jaką Indie miała wymalowaną na twarzy, była wyłącznie konsekwencją moich słów i zachowania.
- Przepraszam Indie, ale nie byłem nastawiony na to. I myśl co chcesz, ale próbuję to zrozumieć, dostając niejednoznaczne słowa i znaki od ciebie. Nie chcesz mi powiedzieć kompletnie nic, a minęło - zaokrąglając - dziesięć lat, odkąd zniknęłaś - wytrzymuje moje spojrzenie, ale skłania głowę tak, jakby rozumiała, ale dalej stała przy swoim.
Żeby nie było niedomówień. Nie zamierzam z niej wyciągać siłą nic, czego nie chce mi tak bardzo powiedzieć. Naprawdę cieszę się, że ją widzę, ale nie potrafię zdobyć się na okazanie szczypty zbytniej radości, jakby w obawie... właściwie sam nie wiem przed czym.
- Nigdy nie wyobrażałem sobie, jak mam cię przywitać, bo nigdy nie myślałem, że jeszcze cię spotkam. Kiedyś znikałaś na dzień lub dwa, ale potem wracałaś. Nie oznacza to, że o tobie nie myślałem - podchodzę i staję naprzeciwko niej - Nie potrafię mieć w sobie nadziei na coś, co może się nie zdarzyć.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że wcale ci nie zależy. Mówisz to w taki... monotonny sposób - przechyla głowę, ale nie słyszę w tych słowach cienia zażalenia - Ale masz szczęście, że widzę to w twoich oczach.
- Bo co? Dostałbym lanie? - unoszę brew, a wtedy na jej twarz wskakuje chytry uśmieszek.
Wzrusza niewinnie ramionami, a potem zeskakuje i od razu robi się znacznie mniejsza ode mnie.
- Nie kuś, a wiesz, że bym wygrała - klepie mnie po ramieniu i wyciąga nóż wbity w deskę. Unosi go w górę i ogląda się przez ramię - To co? Robisz mi to śniadanie, czy wyznajesz zasadę "baba ma swoje miejsce w kuchni"?
Mierzę ją spojrzeniem i zabieram od niej ten nóż.
- Ciekawe, może powinienem zacząć to wyznawać? - przesuwam ją na bok - Daj mi to, bo jeszcze się pokaleczysz.
- Ej! - popycha mnie i wtedy parskam rozbawiony.
- Co tam mówiłaś o tym, że wygrasz?
- Świnia - mówi pod nosem, teatralnie wywracając oczami.
- Swoją drogą... - zaczynam, gdy dziewczyna podchodzi do gotującej się wody - Zamierzasz trzymać tu tego psa? - wskazuję ostrzem na siedzącego nieopodal husky, który wpatruje się we mnie wielkimi, błękitnymi oczami i chyba myśli, że skapnie mu się coś dobrego. Jeszcze nie wie, że nic podobnego się mu nie przytrafi, bo napotkał semiwegetarianina. Chyba że będę łaskawy kupić jakieś białe mięso, o ile będzie mógł to przełknąć.
- To nie jest pies - Indie odpowiada mi, jakby mówiła do dziecka, przy tym kręcąc głową - Tylko Dorian.
- Wszystko jedno, chyba mu się pomylili właściciele - pies podnosi się i podchodzi bliżej, a potem siada niemal przy mojej nodze.
- Dorian, podaj łapę - dziewczyna zwraca się do psa, a ten od razu wykonuje polecenie i czeka, aż otrzyma nagrodę.
No super.
- Grzeczny chłopiec. Musicie się dogadać, nie mogę wybierać pomiędzy tobą a nim, chociaż zastanowię się jeszcze, czy na to zasłużyłeś - marszczę brwi na jej słowa, gdy odwraca się ze złośliwym uśmieszkiem.
- A co tu wybierać? Ja się nie ślinię na widok noża i deski do krojenia, nie śmierdzę po deszczu i nie zostawiam wszędzie sierści. Ty widziałaś, jak wygląda moje łóżko? Jest całe w kłakach - prycham i odkładam pokrojony ser na bok.
- Pan perfekcyjny pedancik się znalazł. Nie masz uczulenia, to się liczy.
- Ma całe podwórze, zamknie się bramę i pies będzie szczęśliwy - kłócę się dalej, choć wiem, że to nie ma sensu. Zaśliniony towarzysz Indie upodobał sobie już moje włości i wygląda na to, że wszystkie meble, na które można wejść i wygodnie się ułożyć, są już jego.
- Dorian nie będzie spał na podwórzu - mówi stanowczo dziewczyna.
Zabiera dwa kubki z lady i podchodzi do stołu, z którego naprawdę rzadko korzystam, mieszkając tu sam.
Spoglądam jeszcze raz na psa, który nie ruszył się od tego czasu. Patrzy tak, jakby doskonale wiedział, że to o nim mowa, ale czeka cierpliwie.
Dobra, niech będzie.
Wyciągam z lodówki kawałek kurczaka i daję go psu.
- Masz, ale cicho.
Kończę robienie kanapki i tostów. Zanoszę je do stołu, gdzie Indie zajęła już swoje miejsce i spogląda na mnie z wymownym uśmiechem.
- Co? - krzywię się na jej wyraz twarzy.
- Nic, nic - kręci głową - Właśnie zapewniłeś sobie wiernego przyjaciela w posiłku - wskazuje ruchem głowy na psa, który podąża za mną krok w krok i zajmuje miejsce obok krzesła, na które właśnie siadam.
- Zobaczymy, czy moje zdolności ignorowania i odpychająca natura zadziała też na niego.
- Nie ma szans. Jesteś stracony.
- Zmieniając temat - zaczynam, odbierając niepewny wzrok Indie - Masz coś poza tym plecakiem i psem? Nie zauważyłem, żebyś miała ze sobą coś więcej - skupiam na niej wzrok.
Przygryza lekko wargę, wręcz niezauważalnie, a jej wzrok jeździ to ode mnie na kanapkę i z powrotem.
- Niezbyt - mówi cicho i zakłada kosmyk włosów za ucho.
Kusi mnie, żeby spytać, ale wyraziła już dosyć dosadnie, że mi i tak nie odpowie, więc nie warto na nowo zaczynać tematu. Denerwuje mnie ta niewiedza, ale jeszcze bardziej wkurza mnie, że Indie mogłaby konkurować w posiadanym majątku z najbiedniejszym mieszkańcem miasta w dzielnicy Laville.
- Koło południa muszę jechać do pracy. Jeśli masz ochotę, możemy wybrać się do jakiegoś sklepu i kupisz sobie to, co tam ci się spodoba, jakieś ubrania, kosmetyki... co potrzebne. Pieniądze akurat posiadam. Potem odwiozę cię z powrotem do domu i będę się zbierał. Pasuje ci?

Indie?

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz