6 gru 2019

Od Izzy cd. Candice

Teraz wszystko było podejrzane. To nie kwestia zaufania, bo ufam Candice, nawet jeśli ukrywała przede mną tak znaczącą sprawę. Po prostu zachowuje się dla mnie podejrzanie, co wprowadza mnie dodatkowo w konsternację, bo odnoszę wrażenie, że nie wiem jeszcze wszystkiego. Przeraża mnie myśl, co to może jeszcze być.
Kto normalny jednak odmawia zakupów? Chyba tylko ten, którego nie stać na kompletnie nic. Dziękuję za moją wypłatę.
Oczywiście udaję, że wcale się na tę propozycję nie ucieszyłam. Moje wewnętrzne dziecko klaszcze rączkami i tupie nóżkami. Prycham pod nosem, robiąc znudzoną minę, a żeby podkreślić moją udawaną niechęć, krzyżuję dodatkowo ręce na piersiach. A w głowie układam plan opanowania avenleyowskiej galerii.
- No dobra, pójdę z tobą na zakupy - mówię od niechcenia, przygryzając skórkę na ustach, żeby przypadkiem nie wykrzywić ich w uśmiech - Ale tylko po to, żebyś nie wybrała czegoś beznadziejnego za bezcen z pierwszego lepszego sklepu - idę do swojego pokoju. Słyszę za sobą cichy chichot i modlę się w duchu, aby to nie było skierowane do telefonu. Oglądam się przez ramię, ale ona śmieje się ze mnie.
- Czy ty ze mnie się śmiejesz? - mrużę oczy, opierając dłoń o swoje drzwi od pokoju.
- Ja? Nigdy - kładzie rękę na sercu i zakłada kosmyk włosów za ucho.
Przewracam oczami i zamykam za sobą drzwi.
Brittany leży rozłożony na łóżku, z łapami w górze, totalnie nie przejmując się tym, że prawie oberwał rzuconym przeze mnie telefonem na pościel. Podchodzę do szafy i otwieram jej drzwi jak królowa wrota do swojego zamku. Przeglądam starannie poskładane bluzki, spodnie i wszystko, co jeszcze tylko się tam znajduje w poszukiwaniu jakichś potencjalnych ubrań na wypad do miasta. Oceniając swój humor, to musiałabym chyba iść w sukni żałobnej i czarnym welonie.
Bez przesady. Nic nie popsuje mi zakupów.
Szare jeansy z przetarciami i biały podkoszulek, a na wierzch granatowa koszula w czerwoną kratę będzie najbardziej subtelną opcją. Czyli normalnie i ładnie, tak aby nie musieć robić się na bóstwo. Spoglądam na kosmetyki i już w obecnej chwili wiem, że nie chce mi się malować. Wkładam na swoje stopy białe, sportowe buty i sięgam z góry jakąś mniejszą torebkę na schowanie swojego telefonu i portfela.
Całuję Britanny'ego w ten jego słodziutki pyszczek.
- Mamusia niedługo wróci, słodziaku - wygładzam jego sierść na głowie i wychodzę z pokoju, zostawiając półprzymknięte drzwi, aby pies miał dostęp do miski z wodą znajdującej się w kuchni.
- Ja jestem gotowa! Jak nie wyjdziesz za minutę, jadę sama! - krzyczę pod drzwiami Candice, śmiejąc się, gdy słyszę, jak mruczy pod nosem, że dopiero zaczęła się ogarniać.
Gdy już jest gotowa, wychodzimy z mieszkania, wsiadamy w miejski autobus i jedziemy do galerii Delta.
~*~
Nie mogło się obyć bez tłumów ludzi, ale nie było jeszcze tak źle. Na pierwszy rzut poszły sklepy, które obydwie dobrze znamy, potem ewentualnie jakiś gastronomiczny, żeby przypadkiem z głodu kogoś nie zjeść. Z racji, że ja bywam wybredna, a Candice ma fioła na punkcie też pewnych rzeczy, znalezienie określonej sukienki było jak śledztwo Sherlocka Holmesa i doktora Watsona.
W końcu trafiłyśmy na jakiś nowo otworzony sklep, który okazał się trafem w dziesiątkę.
- Zobacz! Mam - Candice podchodzi do mnie i wciska mi granatowy materiał, z rękawami z koronki, ciągnącej się od wbudowanego w sukienkę stanika.
Była przepiękna.
Uśmiecham się szeroko i pokazuję Candy znalezioną przeze mnie, żółto-czarną z wiązaniem z tyłu.
Wymieniamy się znajdami, obieramy kierunek przymierzalnia, oczywiście zabierając ze sobą jeszcze inne.
Granatowa sukienka leży jak ulał, wiec wbijam rudowłosej do przymierzalni.
- Posuń tyłek i patrz - odgarnęłam włosy do tyłu.
- Mówiłam, że mam oko - odpowiada dumnie - Pomóż mi ją zawiązać - prosi, więc pomagam jej związać z tyłu i mierzę ją spojrzeniem.
- A jak leży moja?
- Jak diament na skórze kobiety - chichoczemy - Kosztują pewnie krocie - rzucam.
Przyjaciółka kręci nosem, co oznacza, że są w przeciętnej, jak dla nas, cenie. Czyli stać nas, ale i tak będzie bolało.
- Nie ma co się zastanawiać. Raz na jakiś czas trzeba sobie dogodzić, a nie tylko standard na uczelnię i z powrotem w luźne ubrania, żeby zakuwać - ten ton u Candy oznacza, że już podjęła decyzję.
Ja odkładam resztę sukienek, a dziewczyna idzie zapłacić.
Wtedy doznaję jakiegoś olśnienia.
Czekaj, czekaj. Coś ładnego? Sukienka? Moje załamanie wiadomością, że mój brat i przyjaciółka bezczelnie spotykają się za moimi plecami? O nie...
Odwracam się nagle z przerażeniem.
- Proszę poczekać! - krzyczę przez cały sklep, nie przejmując się zaskoczonymi klientami.
Ekspedientka unosi zaciekawiona głowę.
- Nie waż się płacić za to! - mówię do Candice, która w jednej chwili wyczuwa, co się święci. Szybko przystawia kartę do czytnika i zabiera spakowane sukienki.
Szczęka opada mi w dół i przyrzekam, że miałam ochotę rzucić w nią wieszakiem. Rudowłosa niemal śpiewająco mówi "dziękuje" do dziewczyny i odwraca się triumfalnym uśmiechem. Napotyka mój złowrogi uśmiech i zaciśnięte usta. Chyba zrobiłam się czerwona jak burak ze złości.
- Ty podstępna małpo. Po co nam te sukienki? Rozgryzłam cię - uderzam w jej ramię palcem wskazującym. Candy marszczy brwi, ale nie ukrywa uśmiechu. To znaczy, że wie, a przynajmniej się domyśla.
- Ale o co ci chodzi, Mortensen? Kupiłyśmy tylko śliczne sukienki - wzrusza ramieniem, chwyta mnie pod ramię, nie boją się gniewu bogów i wyprowadza mnie ze sklepu. Kroczę obok niej, przybierając obrażoną minę.
- Nie kupuje się takich ładnych sukienek bez okazji. Gadaj mi tu natychmiast - zatrzymuję się i opieram ręce na biodrach - Co znowu planujecie z Nathanielem. Przyrzekam, że urwę mu głowę, ale ciebie może oszczędzę.
- A co Nate ma do twojej sukienki? - robi ze mnie idiotkę? No nie! - Czy teraz wszystko będzie dla ciebie podejrzane?
- Tak - odpowiadam bez zastanowienia. Dziewczyna wznosi oczy ku niebu i wzdycha przeciągle.
- Przyrzekam, że to nie ma nic wspólnego z tym, o czym myślisz - tłumaczy, aby jakoś złagodzić sytuację. Tyle że ja nie daję się złagodzić. Będę najpewniej chodzić nerwowa przez tydzień, a i tak nie mam pojęcia, kiedy pogodzę się z tym, że mój brat to kompletny debil, a przyjaciółka to zdrajczyni narodu.
- Powiedzmy, że ci wierzę - krzywię się - Niby, że kupiłyśmy to tak bez okazji? - unoszę brew, czekając na jej odpowiedź.
- Akurat okazja jest - przyznaje.
- Oszczędzę ci wszystkiego, ale tylko dlatego, że się przyznałaś - robię dramatyczną przerwę w między czasie - Ale i tak jesteś podstępna i teraz nie wiem, czy mam ci ufać. Całe szczęście, że nie masz siostry, bo jeszcze musiałabym ścierpieć kolejnego brata - wyrzucam ręce w górę i idę przed siebie.

Candy?

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz