31 gru 2019

Od Carneya CD. Michaela

Spojrzałem na ojca wściekle, gdy Mish opuściła pokój. Na jego twarzy malowała się ogromna satysfakcja, a także, w dalszym ciągu, pogarda. Robert odchrząknął i jak gdyby nigdy nic się nie stało, przystąpił do nakładania sobie kolejnych potraw, pojawiających się na stole. Wszyscy podążyli w jego ślady, co było normą. Nikt nie odważyłby mu się sprzeciwić.
- Pieprzony egoista- powiedziałem po chwili, unosząc głos, by wszyscy przy stole usłyszeli moje słowa.
Matka natychmiast uniosła głowę i spojrzała na mnie, niepewnie kręcąc głową. Oderwałem od niej wzrok, skupiając się całkowicie na ojcu.
- Mógłbyś powtórzyć?- położył sztućce z boku talerza, wywołując przy tym najcichszy, a zarazem najbardziej bolesny brzęk metalu, jaki mógł powstać.
- Powiedziałem, że jesteś egoistą. Nikt się nie liczy, prócz twojego jebanego "ja". Liczy się tylko twoje nazwisko, twoje pieniądze, twoja reputacja. Nawet nigdy nie zauważyłeś, że na wszystko, co mam, zapracowałem sam. Ta dziewczyna jest dla mnie ważna, a ty potraktowałeś ją jakby była niczym- wyrzuciłem, przyciągając spojrzenia całej rodziny.



- Synu, to przecież mezalians- zachowując cały chłód i obojętność, uderzył pięścią w stół. Cała zastawa zatrzęsła się niebezpiecznie.
- Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Mezalians wyszedł z mody- upomniałem go, nalewając wina do swojego kieliszka.
- I nic byś nie osiągnął beze mnie- wypluł to jak pogardę, kierując na mnie spojrzenie, które mogłoby zabić szczeniaczka.
- Tu się mylisz. Twoje nazwisko jest chuja warte- uderzyłem w czuły punkt i niemal natychmiast poczułem wszechogarniającą satysfakcję. Matka zasłoniła usta dłonią.
- Widzisz, co ta fiksatka z tobą zrobiła?- uniósł głos, wskazując palcem na drzwi.
- Jesteś staromodny, tato- opróżniłem kieliszek jednym łykiem i uciąłem temat, ignorując jego słowa. To był jedyny sposób, który na niego działał.
Robert zamilkł, dając za wygraną. Odstawiłem szkło na stół, odsuwając krzesło i powoli wstając.
- Nic dziwnego, że Evan wolał się zabić, niż żyć dalej w takiej rodzinie- oznajmiłem na odchodnym, odwracając się w stronę wyjścia. Wszyscy zamilkli, po czym matka zaczęła szlochać, podobnie jak babcia oraz Tara.

Przytuliłem do siebie Mish, przymykając oczy i oddychając głęboko, czując ciepło jej skóry przy sobie. Uciszyłem ją szeptem, głaszcząc delikatnie po plecach.
- Nie decydujmy o tym teraz. Wiem, że wielokrotnie cię zraniłem i że jestem beznadziejny w te klocki, ale nie chcę cię stracić. Za wiele razem przeszliśmy- powiedziałem cicho, składając pocałunek na czubku jej głowy. Tkwiliśmy w uścisku jeszcze przez kilka chwil, po czym ciszę przerwał mój telefon. Westchnąłem ciężko, sięgając do kieszeni i od razu przeciągnąłem zieloną słuchawkę. Wystarczyło kilka słów jednego z moich ludzi, bym podjął decyzję o natychmiastowym powrocie do miasta.
- Wracajmy już, dobrze? I tak nie mamy powodów by dalej tu zostać- rzuciłem do dziewczyny, chowając telefon do kieszeni.
- Coś się stało?- zapytała, przyglądając mi się badawczo.
- Praca mnie wzywa- zaśmiałem się, chwytając ją za rękę i splatając jej palce ze swoimi.
Przyciągnąłem ją do siebie delikatnie, po czym pocałowałem ją w czoło. I pociągnąłem za sobą do auta. Otworzyłem jej drzwi, po czym obszedłem auto wokół, by usadzić się na miejscu kierowcy.w Kiedy tylko zamknąłem drzwi, blondynka położyła dłoń na moim udzie i uśmiechnęła się szeroko, patrząc na mnie z ognistymi iskrami w oczach. Pochyliła się, rozciągając się niemal przez całą szerokość auta i pocałowała mnie delikatnie w usta.
- Dziękuję, że za mną poszedłeś- szepnęła, po czym ponownie mnie pocałowała.
- Jedźmy do mnie, spędzimy razem resztę dnia- uśmiechnąłem się, odpalając auto.- Obiecałaś mi drinka!
Blondynka uśmiechnęła się szeroko i zdjęła dłoń z mojego uda, zapinając pas.
- Niech ci będzie- mruknęła po chwili, udając niezadowolenie.

Odstawiłem kieliszek, krzywiąc się lekko.
- Alkohol widocznie nie jest twoją specjalnością- zaśmiałem się.
Mish uderzyła mnie w pierś z obrażoną miną, po czym chichocząc wskoczyła na blat kuchenny, chcąc znaleźć się na poziomie moich oczu. Położyłem dłonie przy jej biodrach i powoli ją pocałowałem, przygryzając delikatnie jej dolną wargę. Dziewczyna objęła mój pas nogami i przyciągnęła mnie do siebie, pogłębiając pocałunek. Uśmiechnąłem się delikatnie i zacząłem ją łaskotać, co spowodowało u niej natychmiastową falę śmiechu. Zeskoczyła z blatu i spojrzała na mnie z wyrzutem, stając kilka kroków ode mnie i splatając ręce na piersi.
- To nie było fajne!- powiedziała, wykrzywiając usta w podkowę.
Zacisnąłem usta, powstrzymując się od śmiechu.
- Mnie się podobało. Uciekłaś niczym spłoszona sarna- ominąłem wyspę kuchenną i zbliżyłem się do blondynki.
- Nie podchodź do mnie! Nie ufam ci- dalej patrzyła na mnie z wściekłością, przyjmując na twarz przeróżne grymasy.
Pozostając wciąż w pewnej odległości ode mnie, przeszła do salonu i zaczęła przeszukiwać pomieszczenie wzrokiem, aż nie zatrzymała swojego spojrzenia na półki w rogu. Na jej ustach od razu wykwitł szeroki uśmiech, co było dla mnie wyraźnym znakiem, że wypatrzyła coś, co by mi się nie spodobało.
- Nie spodziewałam się, że w wolnym czasie układasz puzzle- rzuciła, podchodząc do półek.
- Lisa musiała je zostawić, jak ostatnio tu była- wyjaśniłem.
- Ułożymy je razeeem?- zapytała, specjalnie przeciągając ostatnią samogłoskę.- Prooooszę?
Przewróciłem oczami, wzdychając ciężko.
- Niech ci będzie- westchnąłem teatralnie, opierając się o ścianę.
Mish zgromiła mnie spojrzeniem po czym podeszła do półek i wyciągnęła rękę po pudełko puzzli. Niestety (albo stety) była za niska by go sięgnąć i zaczęła podskakiwać, wyciągać się i opierać na niższych półkach. Parsknąłem śmiechem, widząc jej nieudolne próby, po czym podszedłem bliżej by jej pomóc. Stając za jej plecami, złapałem ją w talii, po czym podniosłem na tyle wysoko, aby dosięgnęła puzzli. Odstawiłem ją na ziemię i uśmiechnąłem się szeroko, kiedy cmoknęła mnie w policzek w ramach podziękowań. Odsunęła się i usiadła na dywanie po turecku, wysypując puzzle na panele. Od razu zaczęła je obracać na kolorową stronę, a wyglądała na tak zafascynowana układaniem ich, że od razu skojarzyła mi się z małym dzieckiem. Usadziłem się koło niej i od razu zacząłem jej pomagać, łącząc ze sobą pojedyncze puzzle.
Po jakiejś godzinie mieliśmy już połowę obrazka przedstawiającego biegnącego po łące konia. Jednak przerwał nam dzwonek do drzwi, a ja już wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego. Adres tego mieszkania znali tylko niektórzy moi ludzie. Zerwałem się na nogi, po czym spojrzałem na Mish i pomogłem jej wstać.
- Idź na górę, dobrze? Możesz poczekać w moim gabinecie. Skończę rozmowę i cię zawołam, albo po ciebie przyjdę- powiedziałem i aż sam przestraszyłem się tonu mojego głosu, który nagle zmienił się na wręcz lodowaty.
Dziewczyna skinęła głową i od razu się oddaliła, jakby przed chwilą została zganiona. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je przed nosem jednego z moich ludzi.
- Szefie. Nasz klient został zamordowany wczoraj w nocy- oznajmił bez zbędnych formalności.- Znaleziono przy nim... notatkę.
Wyciągnął z kieszeni spodni zgiętą karteczkę. Rozwinąłem ją i przeczytałem zawartą w niej wiadomośc.
- Co to ma być do jasnej cholery?- przerwała nam Michaela.
Usłyszałem dźwięk papierów uderzających o stół z dużą siłą.

Mish?

Słowa: 1086

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz