27 gru 2019

Od Brianne C.D Cameron

     Do mieszkania dostaje się nikła poświata zewnętrznych latarni, kiedy odsłaniam zasłony, przysiadając na niewielkim parapecie. Pisk, który słyszę już od dłuższego czasu, nie ustaje i nasila się z każdą minutą. Nie wiem, czy to, co słyszę jest prawdziwe, ale w każdym razie - irytujące. Z tego wszystkiego moja głowa zaczyna pulsować tępym bólem, a ja za prowadzę wewnętrzną walkę o leki. Zostaję przy tym, że po prostu mi ich nie można i koniec, jestem silniejsza od jakiegoś plastikowego pudełka z białymi pigułkami. Może powinnam oddać je Cameronowi? Nie, to głupie, po co? Przecież nie mam pięciu lat i doskonale poradzę sobie sama, nikt nie musi mnie z niczym pilnować. Jeszcze by sobie coś o mnie pomyślał, chociaż to na pewno nie jest tak, że ma o mnie całkowicie pozytywne, pochlebne zdanie.
     Podskakuję z cichym, zgłuszonym krzykiem, przestraszona. Łapię się za serce, odrzucając włosy na plecy. Stoi za mną nie kto inny, jak zaspany Cameron ze szklanką wody w dłoni.
     – Boże, nie strasz mnie – mruczę, odchodząc od okna.
     – Przepraszam – parska. – Przyszedłem tylko po wodę.


     Mimo moich wcześniejszych myśli krążących wokół tej jednej decyzji, tym gestem zaprzeczam sama sobie. W jednej chwili znikam za drzwiami łazienki i wyłaniam się z niej po kilku sekundach, w ręce trzymając różową kosmetyczkę w małe, niebieskie słoneczka. Kiedy mu ją podaję, jej zawartość szeleści głośno, a twarz mężczyzny przybiera na zdziwieniu.
     – Możesz ją wziąć? – mówię niewyraźnie, wpychając ją w jego dłonie.
     – Mogę? – unosi brew pytająco, na co kiwam głową.
     – Tak – przecieram wierzchem dłoni spocone czoło. Mój oddech jest szybki i niemiarowy, kiedy spoglądam ponownie na Camerona.
     Nie wiem do czego dążę, oddając mu to, ale wiem, że moja silna wola wcale nie jest silna, za jaką ją mam i to prawdopodobnie jedyne wyjście z sytuacji. Moja samodzielność i niezależność znacznie podupadła, odkąd go poznałam.
     – Po co mam ją trzymać? – na jego twarzy pojawia się rozbawienie.
     Wzdycham, rozsuwając ją za pomocą zamka. Naszym oczom ukazuje się pełno tabletek w różnych, szklanych lub plastikowych opakowaniach, w listkach lub woreczkach. Większość z nich jest, rzecz jasna, mało legalna, więc nie wiem czy dobrze robię, dając mu to.
     – Po prostu włóż do jakiejś szuflady i zamknij na klucz.
     – W porządku. – Odwraca się na pięcie, kierując się w stronę komody. – Powinna być bezpieczna.
     – Nie, dopóki jest w moim zasięgu – mruczę pod nosem, niewiedząc czy Cameron to słyszy. – Która godzina? – siadam na kanapie, podciągając nogi pod brodę. Pół biedy, że między nami nie panuje nieprzenikniona czerń przez rozsunięte zasłony, przez co możliwość rozbicia sobie głowy o kant mebla spada do około dwudziestu procent nieszczęścia.
     – Późna – rzuca, siadając tuż obok. – Nie możesz spać? – Odwróciwszy głowę w moją stronę, uśmiecha się delikatnie.
     – Już tak mam, że albo nie śpię wcale, albo śpię za dużo. A ty? Chyba chciało ci się pić – przenoszę wzrok na nieruszoną jeszcze szklankę wody na stoliku, którą tu niedawno postawił.
     – Zdążyłem zapomnieć o tej wodzie. – Wzrusza ramionami. – Nie mogę zasnąć od jakichś dwóch godzin, uroki korzystania z telefonu przed snem.
     – Tylko nie daj za wcześnie telefonu dzieciom, skrzywdzisz je dwa razy bardziej. Dobrze, że jeszcze nie łączą faktów jaki masz kolor włosów – ziewam.
     – Moje rude włosy nie przeszkadzały ci, kiedy musiałem ratować ci dupę...
     – Kiedy niby? – autentycznie się dziwię. – Z tego, co pamiętam, to nie tak dawno ty mogłeś zarobić kulkę w skroń.
     – I to dlatego, że jestem rudy? – Otwiera szeroko usta, teatralnie podkreślając wagę swoich słów. – Jeszcze powiedz, że jesteś homofobem, ksenofobem i rasistą.
     – Takie masz o mnie zdanie? Równie dobrze mogłabym zostawić cię na pożarcie tych ludzi, co cię porwali dla kasy.
     – Zatęskniłabyś za mną. Zresztą, nie zostawiłabyś mnie, jestem tego pewien.
     – Najpierw musiałabym się o ciebie martwić – mówię kpiąco. – Jesteś mi idealnie obojętny, przykro mi.
     Udaje śmiertelnie obrażonego, zakłada ręce na piersi i pokracznie wstaje z kanapy, a mojego prowizorycznego łóżka. W jednym momencie idzie, a w drugim, o mój boże, wykłada się jak długi na ziemię. Nie rusza się, z moich ust wychodzi krótkie „o cholera”, kiedy wybałuszam oczy i podrywam się na równe nogi. Albo mi się wydaje, albo jest blady, tak, definitywnie blady jak ściana albo i gorzej. W pierwszym momencie chcę dzwonić po karetkę, ale w końcu jest środek nocy, Cameron ma wstrząs mózgu i jest po męczącym dniu, więc nic dziwnego, że mógł zemdleć. Podbiegam do mężczyzny, przerzucam nad nim jedną nogę i kucam, pochylając się nad jego twarzą. Chwytam go za policzki, sprawdzając czy nie ma przypadkiem gorączki, w końcu zszedł w nocy po wodę, równie dobrze może być odwodniony.
     – Cameron? Cameron! – wołam mu nad uchem, aby ten się ocknął. Mam nadzieję, że dzieci grzecznie śpią i nie obudzą się jeszcze do rana. Kiedy ten mi nie odpowiada, uderzam go otwartą dłonią w klatkę piersiową, ale pewnie nawet tego dobrze nie odczuwa. W którymś momencie marszczy brwi, a mi powoli, bardzo powoli spada kamień z serca.
     – A jednak się martwisz. – Otwiera powoli oczy.
     Patrzę na niego zdziwiona i zła, że mnie oszukał. Nie wiadomo dlaczego, moje policzki pokrywa czerwień, chyba pierwszy raz w jego obecności. Uderzam go ze złością w zdrowe ramię, na co ten się śmieje, chwytając mnie w talii. Prawdopodobnie chciał wstać, łapiąc mnie, ale pech chciał, że właśnie tam mam niemiłosierne łaskotki. Momentalnie wybucham śmiechem, zginam się w pół i lecę na Camerona, a ten dopiero po chwili rozumie, że to jego gest wywołał we mnie tą reakcję. Puszcza mnie, na jego twarzy majaczy delikatny uśmiech, kiedy prostuję się minimalnie i spoglądam na niego. Dopiero teraz zauważam, jak blisko siebie jesteśmy. Teoretycznie to na nim siedzę, właściwie praktycznie też, opierając dłonie na jego klatce piersiowej. Patrzymy się chwilę na siebie i przysięgam, że nie wiem co się ze mną dzieje, ale w tamtej chwili nie myślę o niczym konkretnym. Po prostu pochylam się mocniej nad Cameronem, złączając nasze usta w pocałunku. Sama nie wiem co robię, wszystko dzieje się szybko i bez mojej zbytniej ingerencji, kiedy mężczyzna podrywa się z ziemi, mocniej wpijając się w moje wargi. Siada, obejmując mnie, zaś ja zarzucam jedną rękę na jego plecy, a drugą zaciskam na jego koszulce. Całujemy się szybko i dość brutalnie, sama nie wiem czy z jakimś uczuciem, czy bez, ale nie przeszkadza mi to. Przynajmniej mnie nie odepchnął, kiedy moje wewnętrzne, idiotyczne ja zebrało się na pocałunek. W ogóle tego nie planowałam, podobnie jak Cameron ostatnim razem. Dajemy się ponieść sytuacji i, chyba, emocjom, kiedy przenosimy się na kanapę i ja naprawdę nie chcę doprowadzić do czegoś, czego moglibyśmy oboje żałować. Odrywamy się od siebie na krótką chwilę, a ja czuję jego dłonie oplatające mnie w okolicach lędźwi. Nasz oddech jest płytki i urywany, kiedy patrzymy się na siebie. Żadne nic nie mówi, po prostu tkwimy tak w zawieszeniu, nie bardzo wiedząc jak i do czego właśnie doszło.
     – Przyjaciele tak się zachowują? – pytam cicho, spuszczając wzrok. Mój głos jest niepewny, brzmi jakbym miała gulę w gardle, na dodatek drży. Cameron się nie odzywa, z jego twarzy nic nie da się wyczytać. Przerywa nam głośne wołanie Raven, której zachciało się siku o trzeciej nad ranem. Mężczyzna zrywa się na równe nogi, biegnąc do córki, która bije na alarm, a do mnie już nie wraca. Może to i lepiej. Kładę się z powrotem, kiedy pierwsze emocje już ze mnie opadają. Czy to można zaliczyć do perfidnego odepchnięcia mnie? Nie wiem jak to inaczej powinno wyglądać, ale w każdym razie, czuję że nie tak. Zrobiłam coś nie tak? Chyba nie. Wbrew jego woli? Przecież się nie sprzeciwił. Czuje się po prostu dziwnie? To tak jak ja, ale ja chociaż przed tym nie uciekam. Powinien wiedzieć, że to dla mnie ciężka sytuacja, chyba nawet cięższa niż dla niego. Może wstyd się do tego przyznawać, ale to moje pierwsze, jakiekolwiek zbliżenie z drugim człowiekiem i niestety okazało się niewypałem, bo nasz pierwszy pocałunek ciężko w ogóle zaliczyć do jakiegokolwiek pocałunku. Ot, podszedł, zrobił co miał w zamiarze, rzucił chamskim tekstem i się wycofał. Czy właśnie to jest jego typowe zachowanie? Bo jeśli tak, to chyba nie chcę go głębiej poznawać.
     Wstaję z samego rana, jak zawsze. Sprzątam wszelką pościel, tak jak każdego ranka, od kiedy „zalegam” swoją obecnością w mieszkaniu Camerona. Pożerające mnie uczucie niepewności i wyrzutów sumienia nie pomaga, kiedy robię nam śniadanie. Nigdy przedtem nie czułam się tak paskudnie, właściwie to pierwszy raz od bardzo długiego czasu odczuwam jakieś głębsze uczucia. Nie wiem jak je nazwać i czym one są, ale jeśli miałabym strzelać, to postawiłabym na rozerwanie, żal i sama jeszcze nie wiem co, ale jednym słowem - oblewa mnie pot i uczucie gorąca, a policzki nieustannie pieką. Nie wiem jak skomentować wczorajszą, a właściwie to dzisiejszą sytuację i najlepiej wyszło by nam udawanie, że nic podobnego nie miało miejsca, ale to Cameron. On na to nie pójdzie, przez co wszystko komplikuje się dwukrotnie, a mnie jeszcze mocniej skręca w środku na samo przypomnienie tego pocałunku.
     Kiedy wychodzi z pokoju, do kuchni, jest mniej więcej ogarnięty i ubrany w swoje codzienne ubrania, podobnie jak ja. Wymieniamy się krótkim, wymamrotanym „cześć”, nawet na siebie nie patrząc.
     – Jajecznicy? – pytam, ale nie wiem czy słyszy. Swoją twarz zakrywam skrzętnie za kurtyną długich, jasnych loków, których nie związałam specjalnie po to, aby mogły zakryć moje rumieńce.
     – Nie, dzięki – rzuca w drodze do lodówki, na co przymykam oczy. Bardziej odepchnąć mnie chyba nie mógł, ale czego się spodziewałam? Czuję, że niepotrzebnie się wygłupiłam, odchrząkam.
     – Wychodzę zaraz i jadę obejrzeć mieszkanie – mruczę, jedząc śniadanie tak, aby wyglądało, że jestem oazą spokoju, ale w rzeczywistości chciałabym napchać sobie wszystko naraz i czym prędzej wyjść z tego mieszkania. Może i to tchórzostwo, ale nie mam zupełnie nic na swoją obronę, a atmosfera w pomieszczeniu jest tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Nie chcę tu być, Cameron pewnie też mnie tu nie chce, więc najlepiej dla nas będzie, jak po prostu znajdę dla siebie swoje cztery kąty na jakiś czas.
     – Okej. Pojechać z tobą? – dziwię się w środku, że zdobył się na to, ale na dziewięćdziesiąt procent powiedział to z życzliwości, doskonale wiedząc, jaka będzie moja odpowiedź. Nie zamierzam mu tego utrudniać, mówiąc:
     – Nie trzeba, dzięki. Poradzę sobie.
     Z ciężkim sercem stwierdzam, że moje leki są w komodzie Camerona. Nie wezmę ich bez pytania, to nie leży w mojej naturze, a już tym bardziej nie będę prosić o nie z powrotem. Nie potrzebuję ich. Niech leżą. Po zjedzeniu zmywam po sobie talerz i widelec, odkładając je na zmywarkę.
     – Dzięki za te kilka dni – mówię, widząc siedzącego na kanapie Camerona, po czym staję w przedpokoju i zaczynam ubierać kurtkę oraz buty.
     – Jakbyś nie zdobyła tego mieszkania, zawsze możesz wrócić.
     – Zapamiętam.
     Mimo, że może nie wyglądam, to jestem mu wdzięczna. Te kilka słów, które ze mnie wychodzą, z trudem znajdują ujście i to nie moja wina, że w takiej sytuacji wszystko wydaje mi się nie na miejscu. Jest mi niedobrze ze stresu i niepewności, aż w końcu wychodzę z mieszkania i zamykam za sobą drzwi. Może potrzebny nam odpoczynek? Nie wiem nawet,
czy będziemy mieć jeszcze kiedyś kontakt. Zjeżdżam windą na parter i nawet panel domofonu nie robi już na mnie wrażenia. Po prostu kieruję się do samochodu, wsiadam do niego, przedtem z wielkim trudem ładując walizkę na jego tyły. Kiedy ruszam, mylę pedał gazu z hamulcem i wjeżdżam tyłem w znak, który z hukiem się przekrzywia, ale nawet się tym nie przejmuję. Pokonuję drogę za pomocą GPSa, wkrótce zatrzymując się przed odpowiednim, nowoczesnym blokiem na granicy z Laville. Właściciel już na mnie czeka, gotowy do oprowadzania.
     – Mieszkanie posiada inteligentny panel sterowania z wszystkimi potrzebnymi i aktywowanymi instalacjami. Wszystko, czyli między innymi zamknięcie drzwi, zgaszenie lub zapalenie światła, ogrzewanie podłogi, a nawet temperatura w zamrażalce ustawiane jest za pomocą specjalnego panelu. Jest tutaj także możliwość sterowania głosowego, a także zdalny dostęp do wszystkich urządzeń – opowiada, kiedy kierujemy się na ósme piętro do mieszkania numer czterdzieści siedem.
     Stoję, wryta w ziemię, gdy otwiera drzwi za pomocą klucza. Moim oczom ukazuje się nowoczesne wnętrze. Drewniana, jasna podłoga w brązowym odcieniu zakańcza się czarnymi listwami z bogatymi zdobieniami. Ściany są białe, salon oddzielony jest od kuchni szklaną półścianką, a kręcone schody prowadzą do sypialni, z której wychodzi wewnętrzny taras. Po wejściu na niego, widać wszystko to, co znajduje się na dole. Salon jest bogato wyposażony, z dużym telewizorem, fotelem do masażu i czarnym, skórzanym narożnikiem, a cała ściana jest oszklona. Wychodzi z niej widok na tę ładniejszą dzielnicę Avenley River oraz na wysokie wieżowce i bloki mieszkalne.
     – Co to? – pytam, patrząc na metalową skrzynkę ustawioną w kuchni z czarnym, aktualnie zgaszonym ekranem.
     – To? – patrzy na mnie, jakby zdziwiony. – Kosz na śmieci, proszę pani. Można go dowolnie zaprogramować, aby zgniatał śmieci lub je przetwarzał. Najczęściej pełny worek wysuwa się stąd – pokazuje mi jakąś klapkę. – i zapełniany jest kolejny, gdy poprzedni osiągnie już maksymalne zapełnienie.
     Wzdycham. Na takie nowości nie byłam przygotowana, może za ścianą jest także trumna Kościldy, która będzie mnie nawet kąpać? Mężczyzna prezentuje mi także wysuwany z kuchennej ściany bar z alkoholami, kieliszkami i... tym wszystkim, co potrzebne jest zwykle do przygotowania rozmaitych drinków. Co dziwne, zamknięty, jest nawet niezauważalny, bo to jedynie ciemna klamka na drewnianej płycie. Wystarczy za nią pociągnąć, aby wysunąć barek, który idealnie współgra z wyspą kuchenną, faktycznie tworząc mini bar, prawie jak w klubie.
     – Tutaj jest lista telefonów. Nie musi pani szukać służby na własną rękę, tu są numery do tych najbardziej zaufanych – patrzę na sztywną kartkę i szybko poddaję ją oględzinom. Zauważam kontakt do hydraulika, firmy sprzątającej, do barmana, masażysty, a nawet... do striptizera. To dom, czy ośrodek wczasowy, bo czuję się tu bardziej jak w tym drugim, a nie pierwszym?
     Nie komentuję tego w żaden sposób. Idziemy dalej, zapoznając się z resztą mieszkania. Dominuje tu wypastowane drewno, czarne zdobienia i beżowy kamień, w którym mogę się przejrzeć. Nie ukrywam oczarowania tym miejscem, w szczególności, gdy widzę w łazience niewielkie jacuzzi. Może i jest to dla mnie zbyt dużo, bo po co mi takie mieszkanie? Mimo to, nie umiem sobie odmówić tej przyjemności, a już na pewno nie, kiedy jego właściciel mówi „włącz telewizję”, a ta nagle się uruchamia, wyświetlając nam wiadomości z kraju. Nie zastanawiam się długo i chociaż kręci mi się w głowie, kiedy mężczyzna mówi ile będzie mnie to kosztować, zgadzam się i spisujemy umowę. Chwilę to trwa, aż w końcu ten oznajmia, że w razie problemów mam dzwonić. Podaje mi kartę-klucz, instrukcję obsługi domu i jego inteligentnego sterowania, a następnie oznajmia, że przyjdzie za miesiąc na rozliczenie, wychodząc. I zostaję sama. Nie kwapię się na rozpakowanie wszystkich rzeczy, od razu idę do sypialni. Łóżko jest ogromne i bardzo miękkie, reszta pokoju - piękna. Z pewnością zachwycałabym się nią dłużej, gdybym tylko była akurat na siłach. Zasuwam wszystkie rolety, aż w pomieszczeniu panuje półmrok i wsuwam się pod kołdrę, nawet nie zmieniając ubrań. Gryzie mnie sytuacja z Cameronem, ale moja nadzieja jest pogrzebana na tyle, że nawet nie rozmyślam, co miałabym z tym zrobić, po prostu idę spać, mimo że jest trzynasta i mimo, że słońce jest wysoko na niebie.
     Przed upragnionym snem powstrzymuje mnie tylko jedno - to uczucie, które zdążyłam już znienawidzić. Nie wiem dlaczego ciągle nachodzi mnie w myślach postać Camerona. Jesteśmy w końcu tylko znajomymi, bo z takiego założenia wychodzę. Mimo, że koniec końców nie dostałam odpowiedzi, czy tak właśnie zachowują się znajomi? Sama nie wiem, bardzo ciężko mi to stwierdzić, poza tym Cameron, mimo że w nocy nie miał nic przeciwko sytuacji, jaka zaszła, to rano zachowywał się jakbym zabiła mu ukochane zwierzątko, zaś kiedy on mnie pocałował, zachowywałam się całkowicie normalnie. Przeszkadza mu to, co zrobiłam? To dlaczego nie poruszył tego tematu? Poza tym, nie rozumiem kolejnej kwestii - jego, chyba, udawanej troski. Co miały znaczyć te wszystkie słowa świadczące o jego prawdopodobnym zmartwieniu? Chyba były po prostu puste i bez głębszego znaczenia, ot tak posłane w powietrze. Od zawsze towarzyszyły mi jakieś uczucia i „jakieś” to w tym wypadku słowo kluczowe. Zawsze dotyczyły one mojej sytuacji rodzinnej i niczego innego, a teraz, kiedy targają mną emocje związane z drugą osobą, czuję się tak po raz pierwszy, po prostu jest mi ekstremalnie dziwnie.
     Nachodzą mnie myśli jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie poznała Camerona albo zakończyła naszą znajomość na tym pamiętnym lodowisku? Zapewne byłoby spokojne i monotonne, bez większych problemów, nie licząc mojej matki. Ona jest jednym, ogromnym problemem, ale to już margines całej tej sytuacji. To coś, z czym ciągle walczę, ale z czym się już dawno pogodziłam. Każda kolejna sprzeczka, mniejsza lub większa, nie jest już dla mnie niczym ważnym, czy czymś, co przeżywam i rozpatruję. W rzeczywistości, to nigdy takie dla mnie nie było.
     A Cameron? Pojawił się znikąd, tak samo jak moje uczucia do niego, choć początkowo próbowałam je tłamsić w sobie i nawet się do nich nie przyznawałam. Teraz też nie wiem zbyt dużo - jedynie to, że nie jest mi obojętny i fakt, bardziej lub mniej, ale się o niego martwię. On nigdy nie wykazał w stosunku do mnie podobnego zachowania - jasne, był i zaoferował swoją pomoc, gdy jej potrzebowałam, ale jego stosunek do mnie nadal pozostaje niewiadomą. Czy ja w ogóle coś dla niego znaczę? Dobre pytanie. Jeszcze nie tak dawno odpowiedziałabym, że tak, ale po dzisiejszym dniu już niczego nie jestem pewna.

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz