6 gru 2019

Od Althei C.D Bellami

Nie mogłam powiedzieć, że lateks opinający moje ciało był przesadnie wygodny. Momentami uwierał tu i tam, sprawiając, że powstrzymywałam wielką ochotę przebrania się w coś przystępnego i typowego — na przykład Krwawą Marry, bo to kwestia długiej, białej piżamy i odrobiny białego pudru. Nie wiem, co mnie podkusiło, by wybrać akurat kostium kota, który, sądząc po tym, jak wyglądało moje odbicie w lustrze, nadawałby się do filmów dla dorosłych.
Nie, Althea, wyglądasz super. Pocieszałam się w swoich zamkniętych myślach. Wsiadłam sprawnie do auta, nie odwlekając w czasie zapięcia pasów bezpieczeństwa. Na słowo mężczyzny w mojej głowie ukazała się już cała plątanina dróg, jaką musimy pokonać. Klub Sunshine znajdował się całe osiem kilometrów stąd. Nie rozpraszałam w żaden sposób kierowcy, a jedynie wskazywałam każdy możliwy zakręt oraz prostą drogę.
Po około dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Bell zajął jedno z miejsc zatłoczonego parkingu, a ja wsłuchałam się w niesamowicie głośną muzykę bijącą od lokalu. Wręcz rozbrzmiewała w moich uszach.

— Więc to tu. — Uśmiechnęłam się do mężczyzny. Cień z jego beretu przysłonił mi w tej chwili jego brązowe oczy.
— Zapowiada się ciekawie — przyznał, ganiając wzrokiem za dwiema kobietami ubranymi w stroje aniołów. Dosyć skąpe zresztą. Uniosłam brew znacząco i wwierciłam się spojrzeniem w mojego dzisiejszego partnera. Lada moment, a wymierzyłabym mu kuksańca w tył głowy, ale w dobrej chwili zniósł swoje spojrzenie na mnie.
To szok, jak kobiety potrafią być zazdrosne.
— Nie widziałaś tego. — Ukazał zęby w nieco bezczelnym uśmiechu i objął mnie w pasie, z tą różnicą, że jego dłoń szybko zabłądziła i trafiła na biodro. — To co, idziemy?
Skinęłam głową, powolnym krokiem udając się wzdłuż chodnika. Jak się okazało, nie byliśmy ostatni, bo nadal zjeżdżało się multum nowych samochodów, które wkrótce spowodują, że jeszcze trudniej będzie wyjechać z parkingu.
Choć intuicja podpowiada mi, że po tym, ile oboje przypadkiem wypijemy, nie będziemy nawet potrzebowali auta.
Z dala moje oczy już wyróżniły radośnie skaczącą ku mnie sylwetkę. Ciemność wreszcie stała się mniej uparta, przez co mogłam rozpoznać twarz. To koleżanka, która koniec końców mnie tu zaprosiła. Przywitałam ją uśmiechem i krótkim buziakiem, i tylko to wystarczyło, bym skrzywiła się od ostrego zapachu alkoholu bijącego od niej.
— Alti! Co to za niezła dupa, z którą przyszłaś? — O cholera. Machinalnie wyczułam wypieki na policzkach, które na szczęście nie były teraz zbyt wyraźne, zważywszy na wszędobylską ciemność. Z boku usłyszałam rozbawione parsknięcie Bellamiego.
 Um… 
Bell poratował. Wysunął do niej rękę i gdy tylko dotknął jej drobnej dłoni, złożył na niej krótki pocałunek.
— Bellami Salvadore. — Rzucił jej uśmiech. — Chociaż niezła dupa też daje radę.
Emma niemal rozpłynęła się pod jego głosem.
—  Cholera, co za ciacho. — Wyszeptała do mnie. — Bierz go. Miłej zabawy! — I posyłając nam wymowny uśmiech, uciekła na wysokich obcasach z powrotem do lokalu, pozostawiając mnie w konsternacji.
Bardzo dużej konsternacji. Salvadore chyba jednak nie czuł się ani urażony, ani zawstydzony, tylko puścił to w zapomnienie. Utwierdził mnie w tym przekonaniu, gdy z szarmanckim uśmiechem zaoferował mi swoje ramię, gotowy do wejścia do klubu.
Miejsce te aż pękało w szwach od ilości imprezowiczów. Jedni mieli na twarzach głupie maski typów z horrorów. Nie brakowało też klasyków, między innymi wampirów czy półnagich zombie. Choć półnagie zombie stanowczo chyba już odbiegały od standardów.
— Proponuje najpierw wziąć drinka — powiedziałam, prowadząc nas do baru. Tłum był tak duży, że gdybym nie złapała swojego towarzysza za rękę, prawdopodobnie byśmy się zgubili.
— Jestem za — odparł. — Tylko czegoś nie przemyślałaś, koteczku. Kto odwiezie nas do domu? — Uśmiechnął się kącikiem ust i zajął miejsce obok mnie.
Musiałam się nieźle skupić, by wyczytać słowa z ruchu jego warg, bo muzyka stanowczo zawadzała mojemu słuchowi.
— Hmm… zadzwonię po kogoś. Nie martwmy się o to.
Zamówiliśmy po jednym drinku i równie szybko wprowadziliśmy do gardeł nieco palącą ciecz. Alkohol piłam tak dawno temu, że nieprzyzwyczajona do tego smaku wykrzywiłam twarz w grymasie. Bell zaśmiał się pod nosem, na co go szturchnęłam.
Pogadaliśmy najpierw o mało znaczących sprawach, o których równie dobrze nie musieliśmy nawet rozmawiać — ba, po prostu kolejne łyki alkoholu zmazywały z nas wszelkie hamulce, wszystko stawało się dziecinne proste, a to, co nieprzemyślane — najlepsze.
— Będziemy tak siedzieć, czy skorzystamy z wieczoru i zatańczymy? — Schylił się ku mnie i wypowiedział do ucha, by mieć pewność, że usłyszałam.
Z dosyć wielką chęcią, która była także podsycona znaczną już ilością alkoholu, skinęłam głową. Odstawiliśmy puste szklanki po drinkach i zmieszaliśmy się ze sporą grupą tańczących ludzi. Muzyka szybko poprowadziła nasze mające się ku sobie ciała i układała je według niekończącego się rytmu. Moje myśli odpłynęły daleko stąd. Jedyne co rozbrzmiało w mojej głowie to głośny i bębniący bit klubowych melodii.
Upłynęła jedna piosenka. Druga.
Nie wiedziałam, jak płynie czas, a wielobarwne reflektory rozmazywały mi się przed oczami z każdym szumem upojenia w głowie. Dłonie Salvadore trzymały mnie przy sobie niemal cały taniec. Błądziły mi po ciele, napotykając gdzieniegdzie opór opinającego lateksu. Alkohol nie przestawał lać się między utworami.
Podjęliśmy dosyć szybką, wprawdzie niemą decyzję, że najwyższa pora wyjść i pooddychać świeżym powietrzem, które nie miało związku z wonią alkoholu i potem roztańczonych ciał. Znaleźliśmy wyjście awaryjne prowadzące na parking, gdzie oprócz nas sporo osób zajmowało sobie tu miejsce. Bell machinalnie w drodze wyciągnął elektryka. Nie zaproponował mi, bo dobrze wiedział, że nie palę i tyczy się to każdej postaci nikotyny.
— Bell, ty jednak jesteś prawdziwy facet z piekła! — Niemal do niego wrzasnęłam, znajdując oparcie w jego ramieniu. W głowie kręciło mi się od alkoholu, a stan niewyjaśnionej euforii podobał się tak jak nigdy wcześniej.
Krótkim rozmachem pozbyłam się dymu, który rozprowadzał papieros mężczyzny.
— Wiesz, ty jeszcze nie za dobrze poznałaś mnie od tej strony… — Uśmiechnął się kącikiem ust, unosząc przy tym prowokacyjnie brwi. — Ale nigdy nie jest za późno!
— Weź — czkawka — ty się! Super się razem bawimy, ale nie wskoczę ci do łóżka, żeby poznać cię od tej strony.
Prychnął głośno.
— Kto tu wspominał cokolwiek o łóżku… — Widziałam po nim, że na niego alkohol również znacząco zadziałał. — Chociaż może masz deczko racji. — Język mu się odrobinę poplątał.
— Twoje oczy wspominały, Salvadore! — Zachichotałam, samą siebie zaskakując brzmieniem mojego głosu.
— Kolejna baba, która dopierdala się szczegółów.
— Ej, grzecznej — syknęłam, w dalszym ciągu całkiem rozbawiona. — Bo sobie pójdę.
— Wróciłabyś do mnie na kolanach jak rasowa kurw… znaczy kotka. — Zakasłał od dymu. Równie szybko jęknął z bólu, bo wymierzyłam mu cios w ramię.
Naszą jakże mało przyzwoitą konwersację przerwał bełkotliwy śmiech i szuranie butów po asfalcie. Pijak wychodzący prosto z imprezy przyuważył nas z aż nazbyt wielką radością na buraczanej twarzy. Oboje zmierzyliśmy go wzrokiem, jakby właśnie pomylił osoby, z którymi tą radością chciałby się dzielić.
— Witam najdroższych kompanów! Jak przebiega ta cudowna noc? — Wrzasnął uśmiechnięty i położył dłoń na ramieniu Bella. Następnie jego rozszerzone źrenice przebiegły po moim ciele, na co skrzywiłabym się nieznacznie gdyby nie prosty fakt, że przy upojeniu ani trochę mi to nie przeszkadzało.
— Na wesoło — mamroczę.
— Mnie też, co za zbieg okoliczności! Macie może jakąś setkę na zbyciu? Bo nadal nie czuję się zbyt szczęśliwy — zachichotał i sięgnął dłonią tam, gdzie nie powinien. Bezceremonialnie na mój tyłek. — Uu, a może tu ją znajdę, masz jakąś kieszonkę? — Kontynuował obleśnie, a moja reakcja, mimo procentów pływających we krwi, była jasna, zrozumiała i dobitna. Odepchnęłam natarczywego typa i już drażliwe ej! zapaliło, o dziwo, w głowie Salvadore czerwoną lampkę.
Złapał nieznajomego za kołnierz i zacisnął tam mocno pięść.
— Zostaw mojego kotka skurwysynie, bo cię zapierdolę! — Warknął krótko po tym, jak plecy faceta zetknęły się ze ścianą klubu z dosyć głośnym hukiem. Moja ręka spoczęła na napiętym ramieniu Bella, żeby go uspokoić, ponieważ, jak wtedy myślałam, sytuacja tego wymagała.
Mojego kotka. Wow.
— Bell, chłopie, to nie ma sensu, odpuść — mówiłam mu głośno, nie wiedząc nawet, czy mnie słuchał. Był zbyt skupiony na błagającym o litość mężczyźnie. — Nie marnujmy tej nocy na jakieś bijatyki!

Bell? XD

+60 PD
*Bonus z kalendarza adwentowego +40 PD

Zagadka: Jakie zwierzęta towarzyszą Mikołajowi?
Odp. Renifery

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz