6 gru 2019

Od Michaeli C.D Carneya

Opatuliłam się szczelnie cienkim, jasnym materiałem koszuli, nasiąkniętym krwią Carneya. Próbowałam dodać sobie otuchy poprzez wizję tego, że wróci, zgarnie mnie w szeroko rozłożone ramiona, a następnie wspólnie wydostaniemy się z tego koszmaru. Stałam na środku hali, przestępując z nogi na nogę i raz po raz z obawą zerkając w stronę opryszka, z którym rozprawił się prokurator. Wyczekiwałam jego sylwetki, która stanęłaby w metalowych drzwiach magazynu, ale nie nastąpiło to ani po minucie, ani po trzydziestu.
– Nie wróci – stwierdził oschle głos, który odbił się od wewnętrznych ścian budynku. – Ale ty za to pójdziesz ze mną. Zresztą, nie masz wyboru – z wolna obróciłam się w stronę dźwięku. Moim oczom ukazał się mężczyzna, najprawdopodobniej kierujący całą akcją. Nogi zadrżały, a z ust wydobył się zduszony szloch.
– Mnie nie musisz się obawiać. Odpowiesz na kilka pytań i nie będziesz się wyrywać, a wszystko skończy się dobrze – błysnął zębami, skradając się do mnie, jak łowca do wypatrzonej ofiary. – Ze mną na pewno będzie tobie lepiej niż z nim – ostatnie słowo wysyczał, piętnując je w swoisty sposób.
Nie odpowiedziałam, struny głosowe nawet nie zadrżały; nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
– Obiecał, że wróci – zdołałam wydukać po dłuższej chwili. – Obiecał to – powtórzyłam, krztusząc się łzami.
– A czy widzisz go gdzieś w pobliżu? – rozpostarł ręce, aby wyjątkowo boleśnie podkreślić tragizm całej sytuacji. Faktycznie, zostałam sama.

~***~
Jednopiętrowy, sprawiający wrażenie przytulnego dom Huntera został wybudowany na obrzeżach miasta, można powiedzieć, że zupełnym uboczu, czyli w miejscu, o którym nawet nikt by nie pomyślał, że mogę tam się znaleźć. Podczas ponadgodzinnej jazdy drogami o nie najlepszej nawierzchni dowiedziałam się o tożsamości porywacza, a następnie zmuszona byłam wysłuchiwać niepochlebnych komentarzy o Carneyu. Uwierzyłam jedynie w jeden z nich – w ten, że odwrócił się ode mnie, aby ratować swoją i tak już złojoną przez los skórę.
– Nie wróci i się z tego otrząśnij. Nikt nawet nie jest w stanie ci pomóc – zastukał o kierownicę, parskając szyderczym śmiechem. – A mi będziesz potrzebna tylko do czasu aż dostanę odpowiedzi na zadane pytania – spojrzenie jego brązowego oka padło na moje odkryte uda. Odruchowo naciągnęłam na nie koszulę. – Cóż za ironia! – wybuchnął niespodziewanie niekontrolowanym chichotem. – Historia lubi zataczać koło.
– Co to znaczy?
Nie uzyskałam odpowiedzi. Najwyraźniej to Hunter miał tutaj zadawać pytania, a ja raczej nie powinnam się wychylać i mieć niezłomną nadzieję, że wypuści mnie po kilku godzinach. W głowie już obmyślałam plany, co do najbliższych dni po powrocie.
Obowiązkowo miałam wybrać się do kina z Mattem, nadrobić zaległości w pracy, ale jeszcze przed tym uregulować kwestię oczyszczenia mnie z zarzutów. W tym celu musiałam ujść cało i rozmówić się z prokuratorem.

~***~
Moje spojrzenie powędrowało zygzakiem po całym stole aż w końcu zatrzymało się na dłoni Huntera, sięgającej po jaskrawego koloru kubek z kawą.
– Wiesz, Michaelo, posiedzisz tu ze mną jeszcze jakiś czas. Przez ostatnie kilka dni wyciągnąłem od ciebie całkiem sporo informacji, ale jedno mi się nie podoba - wiem, że coś zatajasz – siorbnął głośno, upijając łyk pewnie chłodnej już kawy. Zafascynowana przyglądałam się rogom białej podkładki, udając, że nie mam pojęcia o przenikliwym wzroku Bella skierowanego na mnie. – A więc? – stuknął naczyniem o blat.
– Nie mam wyjścia, muszę zostać – wyszeptałam skonsternowana. Przez męczący ułamek sekundy mierzyliśmy się nienawistnymi spojrzeniami, a wybawieniem od tego był donośny świst, dźwięk tłuczonego szkła oraz dopełnienie tego wszystkiego, czyli krzyk Huntera, który runął jak długi na zimnych kafelkach, koszmarnie zawodząc i wijąc się na podłodze. Niepewnie odsunęłam krzesło i podniosłam się z niego, starając się nie robić większego hałasu, chociaż jęki Bella były w stanie przygłuszyć nawet i myśli. Tętno przyspieszyło, serce waliło mi w piersi, ale gwałtownie zatrzymało się, gdy silna dłoń złapała za mój kark. Łzy napłynęły mi do oczu, a gdy już miały znaleźć swoje ujście, zostałam mocno objęta w pasie i przyciągnięta do szerokiej klatki piersiowej.
– Jest już dobrze – perfekcyjnie opanowany, jak zawsze, głos wyszeptał mi do ucha. Odetchnęłam nierówno, szarpana przez cichy szloch. Carney oparł brodę na czubku mojej głowy - wytrwaliśmy w takiej pozycji przez chwilę, po czym wyrwałam się z jego uścisku. Przebiegłam przez kuchnię, nie zważając na jęczącego Huntera i wypadłam z domu jak oparzona. Na zewnątrz dostrzegłam kręcącą się niespokojnie masę futra, trzymaną przy nodze nieznajomego mężczyzny. W mgnieniu oka znalazłam się przy pupilu, nie zważając na zdziwienie malujące się na twarzy tymczasowego opiekuna Sherlocka.
– A więc to o ciebie było tyle szumu? – zacmokał i oddał mi smycz.
Wzruszyłam ramionami. Okrążyłam samochód, przy którym stał mężczyzna i przyspieszyłam kroku, chcąc wyrwać się z tego koszmaru. Zatrzymał mnie jednak jeden gest.
– Nie, proszę, nie dotykaj mnie – strząsnęłam z ramienia niepewnie położoną dłoń Carneya, po czym skróciłam smycz, przyciągając Sherlocka do siebie. – Chciałam tylko spokoju, mimo że nawet  w niczym nie zawiniłam. Moim największym błędem chyba było właśnie poznanie ciebie, czyli osoby, która obróciła moje życie w piekło, dosłownie. Straciłam najlepszego przyjaciela, zaufanie w oczach znajomych. Ulotnił się także respekt do mojego brata, co też jest twoją winą. Nie pisałam się na takie życie, rozumiesz? – wywarczałam przez łzy. – Mieliśmy spędzić ze sobą tylko jedną, znaczącą całe nic, noc. Zaledwie dzień później po tym przypadkowym spotkaniu wplątałeś mnie w cały ten syf, w którym nigdy nie chciałam uczestniczyć. Nigdy. Nigdy też nie chciałam spotkać czegoś twojego pokroju – ostatnie zdanie wypowiedziałam mu prosto w twarz, chłodnym wzrokiem przeszywając jego lekko zaszklone tęczówki. Odwrócił na chwilę głowę, a gdy z powrotem zetknęliśmy się spojrzeniem, jego oczy wypełniały tylko chłód i obojętność.
– Pewnie chciałabyś zobaczyć się ze swoim bratem – stwierdził ozięble, a wyraz twarzy prokuratora nie zmienił się ani na chwilę.
– Tak. Zamierzam zobaczyć się z nim jak najprędzej, porozmawiać o tym, co zaszło w ostatnim tygodniu, a co najważniejsze - zapomnieć o tej kreaturze, jaką jesteś – zmarszczyłam nos, chcąc dobitnie ukazać pogardę i odrazę wobec osoby Carneya.
– Niestety, Dominic Toretto niespełna dwanaście godzin to twoim zaginięciu również znikł w niewyjaśnionych okolicznościach. Trwają poszukiwania, ale moi ludzie nie natrafili jeszcze na żaden trop – na te słowa zamarłam i pochyliłam się, nie dowierzając własnym uszom.
– Nie. Nie, nie, nie, powiedz, że to żart, tylko niewinne wybryki mojego brata i jego znajomych – ciemnowłosy odwrócił głowę i sapnął ciężko, a wraz z wydychanym powietrzem, ulotniła się z niego chora nicość i oschłość.
– Mamy dużo spraw do omówienia. Lepiej, abyś została u mnie jeszcze przez ten dzień i noc, podczas których wszystko powinniśmy sobie wyjaśnić.
Odetchnęłam głęboko, przymykając oczy, jakby smakując każde jego słowo i zastanawiając się nad właściwą odpowiedzią.
– Później znikasz z mojego życia, tak? I nie będę miała z tobą więcej do czynienia? – uniosłam pysznie brodę, ale nie potrafiłam zatuszować drżenia warg i trzęsącego się głosu. Moje wnętrze rozdzielało się na dwie strony, wyznające dwie różne racje. Jednak nie byłam taka pewna, czy powinnam całkowicie wymazać Carneya ze swojego życia.
– Jak sobie życzysz – mruknął i wskazał brodą na czarny samochód stojący najbliżej nas.
Ilość słów: 1115
[ Carney? ] Odp. Renifery c:

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz