18 gru 2019

Od Carneya CD. Mallory

- Kim pani jest, jeśli mógłbym wiedzieć?- zapytałem, mierząc kobietę spojrzeniem.
- Mallory. Mallory Moore- odparła ciemnowłosa, usadzając się na krześle, stojącym tuż przed moim biurkiem.
- Carney Zimnicki- opadłem na swój wygodny fotel, dalej wpatrując się w brunetkę.- Czy my przypadkiem się już nie poznaliśmy?
- Raczej wątpię- na ustach kobiety pojawił się delikatny uśmieszek, a w jej oczach zabłysnęło coś, co od razu rozwiało moje wątpliwości i upewniło mnie w przekonaniu, że jednak się znamy.
Skinąłem głową, otwierając po kolei szuflady w biurku. Po chwili natrafiłem na odpowiednie dokumenty i położyłem folder na biurku.
- Tyler Prescott...- mruknąłem pod nosem, przeglądając kolejne kartki.- Wybaczy pani, jednak nie mogę udzielić tak poufnych informacji osobie trzeciej bez odpowiednich dokumentów.
- Czyli przyszłam tu na nic?- zapytała, a w jej głosie wyczułem nutę irytacji.
- Obawiam się, że tak. Aczkolwiek, może mnie pani zaprowadzić do pana Prescotta- rzuciłem, zamykając plik.
- Mówiłam już, że nie jest w zbyt dobrym stanie- odparła, przyglądając się swoim paznokciom tak, jakby były najważniejszą rzeczą na świecie.
- O to proszę się nie martwić- uśmiechnąłem się szeroko, pakując akta do swojej teczki.
Wstałem od biurka, podchodząc do wieszaka stojącego w rogu pokoju i zabierając swoją marynarkę.
- Pojadę za panią- uśmiechnąłem się, otwierając kobiecie drzwi.
Przechodząc koło mnie, specjalnie otarła się o mnie, uśmiechając się uwodzicielsko. Wywróciłem oczami, zamykając za nami drzwi gabinetu.



Po wejściu do budynku od razu skierowałem się do biura Prescotta. Byłem w tym miejscu tak wiele razy, że znałem je niemal równie dobrze, jak własną kieszeń. Wpadłem do pokoju, starając się ukryć cały gniew, który trawił mnie od środka. Jak można być takim skończonym idiotą. Wysłał zupełnie niewtajemniczoną dziewczynę na rozmowę, która była dla niego tak ważna. Szybko zlustrowałem pomieszczenie wzrokiem, namierzając Tylera. Był narąbany w trzy dupy, twarz miał przyciśniętą do stołu i wciąż próbował nalać sobie kolejną szklankę napoju, co niestety niezbyt mu się udawało. Stanąłem nad nim, kładąc dłoń tuż przed jego twarzą. Uniósł wzrok i w chwili gdy mnie dostrzegł, w jego oczach pojawił się strach.
- Zimny?- wybełkotał, mrużąc oczy.
- Rozumiem, że skoro masz czas na zajebistą imprezkę, to ogarnąłeś temat, który poruszyliśmy ostatnio?- warknąłem, z irytacji bębniąc palcami o blat.- I że masz moje pieniądze?
Mężczyzna spuścił wzrok, przegrywając ze mną walkę na spojrzenia i uświadamiając mi, że nie zrobił nic, co powinien.
- To może być widok nie dla dam- odezwałem się do Mallory, podwijając rękawy białej koszuli.
Złapałem Prescotta za kark, ściągając go z krzesła, po czym zawlokłem do łazienki. Zatrzymałem się przy sedesie, powaliłem go na kolana i wsadziłem mu głowę pod wodę. Zaczął się szamotać, ale trzymałem tak mocno, że nie miał szans. Po kilkudziesięciu sekundach pozwoliłem mu wynurzyć się i nabrać w płuca powietrza.
- Gdzie moje cholerne pieniądze?- zapytałem, dla odmiany głosem słodkim jak miód.
- Nie mam ich teraz- powiedział cicho, rozpaczliwie łapiąc powietrze.
Zacieśniłem uścisk, uderzając jego głową w muszlę i łamiąc mu przy tym nos. Jęknął z bólu i od razu zaczął wymiotować. Odsunąłem się, podchodząc do lustra i poprawiłem włosy oraz koszulę.
- Niedawno podchodziłeś do tego na większym luzie. Chcesz, to załatwię ci jakieś dziewczyny- otarł usta rękawem, siadając na podłodze.
- Mam dość kurew. Lepiej pilnuj biznesu, bo następnym razem nie będę taki łagodny- zacisnąłem dłoń w pięść, uspokajając oddech.- I na kolejne spotkanie staw się osobiście. A nie wysyłaj jakiejś flądry, która siedzi w tym wszystkim głębiej niż ty, Tyler.
Wyszedłem z łazienki i trzasnąłem drzwiami. Podszedłem do stołu, na którym dalej stał niedokończony alkohol i wysuszyłem butelkę, wypijając wszystko za jednym razem. Wyłapałem wzrokiem Mallory, stojącą po drugiej stronie stołu i przyglądającą mi się z uwagą. Na pewno nie usłyszała tego, co powiedziałem Tylerowi. Postawiłem pustą butelkę na stole, po czym uśmiechnąłem do niej szeroko.
- Do zobaczenia, panno Moore- wypaliłem na odchodnym, opuszczając biuro.

Kiedy Aleksander poszukiwał miejsca na portowym parkingu, dochodziła dwudziesta pierwsza. Opuściłem szybę, patrząc, jak ogromny prom cumuje, zbliżając się do kei prawą burtą. Zerknąłem na Aleksandra, który gorączkowo spoglądał to w kamerę cofania, to w boczne lusterka, jakby nie mógł się zdecydować, którym powinien zaufać bardziej. Mimo, że wieczór był raczej chłodny, w porcie nie brakowało ludzi. Spoglądali na statek, zapewne czekając na przybycie swoich bliskich albo po prostu podziwiając majestatyczną konstrukcję. Spacerowicze podążali wzdłuż oświetlonego nabrzeża, trzymając się za ręce. Od razu pomyślałem o Mellisie i natychmiast się wzdrygnąłem. Miałem wrócić do domu na weekend i spędzić z nią całe dwa dni. Ale znając życie, poddam się po kilku godzinach.
Przy kei wędkarze z długimi wędkami wpatrywali się w mrok, jakby widzieli to, co było skryte przed wzrokiem zwykłych śmiertelników.
- Mają opóźnienie- zauważył Sasza, patrząc w lusterko wsteczne.- Według rozkładu powinni być o dwudziestej trzydzieści.
- Wyglądaj naszych ludzi- rozkazałem, pstrykając włącznik światła zamontowany w podsuficie i otwierając gazetę.
- Tak jest, szefie.
Po chwili podniosłem wzrok, a Aleksander podchwycił moje chłodne spojrzenie i natychmiast wyprostował się w fotelu.
- Masz zamiast robić to, siedząc w samochodzie?
- Yyy, jasne, że nie.
Speszony mężczyzna wysiadł z auta i poprawił dresową bluzę, jakby wygładzał garnitur przed spotkaniem z wyjątkowymi gośćmi. Odprowadziłem go wzrokiem, kiedy szedł szybko w kierunku statku, po którego rampie zjeżdżała już kawalkada wozów. Nagle pod terminal podjechało kilka policyjnych samochodów. Koguty mieniły się niebieskim światłem. Sasza wrócił biegiem do samochodu.
- Policja!- rzucił, nachylając się nad opuszczoną szybą.
- Zauważyłem. Spokojnie. Rób swoje i zachowuj się normalnie.

Światła reflektorów zbliżającego się auta omiotły mercedesa. Zmrużyłem oczy, złożyłem gazetę i wysiadłem. Z wnętrza audi wynurzyli się moi najbardziej zaufani ludzie: Cesare, Emilio i Flavio. Podszedłem do nich powoli, trzymając dłonie w kieszeniach. Uśmiechnąłem się delikatnie i kiwnąłem głową, witając się z każdym z osobna. Wszyscy rozglądali się wokół nerwowo, a ich spojrzenie przyciągały policyjne samochody.
- Wszystko w porządku?- zapytałem.
- Tak- odparł Cesare, mój ulubieniec.- Ale skąd tu tyle policji?
- Macie towar?- zignorowałem jego pytanie.
- Oczywiście. Jak tylko zjawią się ludzie klienta, oddamy im walizkę, aby...
- Otwórz ją- przerwałem mu, szybko wypowiadając polecenie.
- Co?
- Słyszałeś. Otwórz walizkę i pokaż mi towar. Muszę wszystko sprawdzić, żeby później nie było żadnych niedociągnięć.
- Szefie, ale...- Cesare uniósł brwi. Rozłożył ręce i ostentacyjnie rozejrzał się wokół.
- Powiedziałem, pokaż walizkę- powtórzyłem, tym razem wolniej i nieco głośniej.
Cesare westchnął, pokiwał głową i Flavio od razu przeszedł na tył SUV-a. Otworzył bagażnik i wyciągnął walizkę z jego wnętrza. Przyciągnęli ją bliżej i położyli między autami, tak aby pozostawała niewidoczna dla przypadkowych spojrzeń.
Przykucnąłem, rozpinając zamek i po chwili wieko karbonowej walizki uderzyło o asfalt. Przejrzałem zawartość bagażu, kilkukrotnie przeliczając ilość małych paczek. Po chwili uśmiechnąłem się, zapiąłem walizkę i podniosłem się, aby poklepać Cesare po policzku.
- Wszystko się zgadza- powiedziałem słodko, ponownie wsuwając dłonie w kieszenie spodni.
Jakby na sygnał na parking wjechało kolejne auto. Podjechało tuż pod nasze samochody, oślepiając nas jasnym światłem. Po chwili ze środka wysiadło kilka osób... i jedna wyjątkowo przyciągnęła moją uwagę.
- Jak miło panią znowu spotkać. To już drugi raz dzisiejszego dnia!- oznajmiłem wesoło, dając moim ludziom sygnał by przekazali walizkę towarzyszom Mallory.- Kto by pomyślał, że taka dama brudzi sobie rączki szemranymi interesami. Ale nie oceniam, sam nie jestem kryształowo czysty.
Brunetka nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną. Uśmiechnęła się tylko półgębkiem, po czym otworzyła walizkę, przeglądając jej zawartość. Nie odezwała się ani słowem, a gdy rozległo się kolejne świśnięcie zamka, skinęła tylko głową, dając sygnał że wszystko się zgadza.
Nie odzywając się ani słowem, wsiadłem do czarnego mercedesa. Aleksander niemal natychmiast podbiegł do auta i usadził się na miejscu kierowcy. Odpalił auto, jak najszybciej chcąc opuścić parking.

Mallory?
(Przepraszam za jakość, zupełnie nie miałem weny. Następne będą lepsze, obiecuję)
Słowa:1220

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz