11 gru 2019

Od Andrei cd. Juliena

Dokładnie oglądam mężczyznę siedzącego naprzeciwko mnie. Tak bardzo chciałabym zobaczyć w nim chłopca z mojego dzieciństwa i w pewnym procencie jego osoby, udaje mi się to. Można najprościej upewnić się, że to nadal ta sama osoba w oczach. Może nie są pełne szczęścia i tak naturalnej troski i miłości do mnie, ale ich koloru nie pomyliłabym z żadnym innym na tym świecie. Wydaje mi się, że nawet w chwili śmierci bym właśnie je jako ostatnie zobaczyła. Co? Nie, nie, nie Andy. Zastanów się. Naprawdę chciałabyś oglądać oczy tego neandertalczyka, który twojego Dorianka nazwał mianem "to" jako ostatnie w tym życiu? Chyba ci coś padło na mózg, albo zimno podczas dzisiejszych spacerków kompletnie wyżarło ci mózg. Jemu za to na pewno coś musiało go zeżreć, słysząc jego ton, jakim łaskawie zdążył mnie obdarzyć. Robię bez ceregieli naburmuszoną minę.

- Jeśli pan jaśnie wielmożny myśli, że takim tonem to się do mnie można odzywać, to ja mogę wyjść w każdej chwili. Moje "to" - tutaj wymownie podkreślam, jak bardzo jestem za to urażona - również.
Zapanowuje cisza. Cisza, w której mierzymy się spojrzeniami. Jego jest lodowate, to trochę tak, jakby mój mały Juluś, wyrósł na faceta o tych samych kruczych włosach, ciepłym odcieniu skóry i pięknych oczach, tylko ktoś po drodze wygrałby mu połowę narządów wewnętrznych i chodzi teraz wkurwiony, bo bez żołądka nie może jeść. Heh. Kocham te moje porównania.
- Słuchaj, nie chcę, żeby to brzmiało oschło, ale mam jasne, uporządkowane życie - przewracam oczami, ku jego, wyraźnie malującym się na twarzy, niezadowoleniu. - A ty wpadasz mi z zabłoconym psem do życia, po tylu latach i myślisz, że nie będę żądał wyjaśnień?
- No nie wiem. Myślałam, że może zaczniemy od jakiegoś "miło cię widzieć Andy" albo "tęskniłem, za tobą", ale skoro wolisz "mów po co tutaj przylazłaś, zanim cię stąd wyrzucę" to możemy to rozegrać i tak - syczę rozwścieczona. Czy miłe przywitanie przez przyjaciela, którego nie widziało się przez lata to za dużo? Nawet tego życie nie jest w stanie mi dać? No po prostu zaczyna się cudownie, a najlepsze jest to, że nie mam innego wyjścia.
- Takie wyjście byłoby najrozsądniejszym chyba - odpowiada tym swoim przyjemnym głosem i myśli pewnie, że sytuacja została opanowana, fukam jak zła kotka. Nie lubię tego nowego sposobu traktowania mnie przez niego. Za dużo osób próbowało mnie tak traktować. Zdecydowanie za dużo.
- Stwierdziłam, że mam dosyć szerokiego świata i postanowiłam odwiedzić starego przyjaciela. Chyba umarł, bo go nigdzie nie widzę - odpowiadam, a on unosi brew. Krzyżuję ręce. Nie będziesz miał ze mną tak łatwo ty pomiocie bogaczy. Andrea Campbell nie jest kobietą, która da sobą pomiatać.
- Coś więcej? - dopytuje, a ja kręcę głową. - Nie przekonuje mnie to.
- Nie musi - uśmiecham się kpiąco.
- To mimo wszystko mój dom i...
- Wyrzucisz mnie w ten las, po którym nie powinnam sama chodzić? Żeby mnie zjadły wilki, ktoś zabił, albo zgwałcił... chociaż tych ostatnich już się tak nie boję - ostatnie mówię cicho, do samej siebie.
- Co?! Czy ja się przesłyszałem?! - unosi głos, a ja jakoś odruchowo nieco się kurczę. Nienawidzę tego w moim umyśle. Tego miejsca, które każde mi się kurczyć, próbować być mniejszą. Trwa to jednak może niecałe dwie sekundy, zanim się sama podnoszę i stoję nad nim.
- Może i dobrze usłyszałeś! Może nic nie wiesz i nie powinieneś wiedzieć, a mimo to zmuszasz mnie, do powiedzenia ci wszystkiego! - teraz on również wstaje i ponownie czuję się nieco mniejsza. Niewiele, ale zawsze.
- Indie... - zaczyna, ale szybko mu przerywam.
- Jeśli naprawdę nic co ze mną wspólnego cię nie cieszy, to mogę wyjść, na pewno w tym przeklętym mieście jest jakiś hotel. Nie to, żebym przejechała pół świata, żeby tutaj wrócić...
- Indie, uspokój się! - łapie mnie za ramiona i wtedy się uciszam. - Nigdzie nie idziesz to po pierwsze. Po drugie może rano ta rozmowa wyjdzie nam lepiej. Oboje się prześpimy, przemyślimy tą sytuację. Chcę tylko w tym momencie wiedzieć, czy było coś, co zmusiło cię do tego wyjazdu, czy naprawdę chciałaś mnie tylko odwiedzić.
- Zmusiło - odpowiadam cichym głosem, pasującym pewnie lepiej do małej dziewczynki, niż do mnie.
- Nie powiesz mi? - kręcę głową. Puszcza moje ramiona i kiwa głową. Spogląda w dół na mojego Dorianka. - Bierz swojego psa i chodź, pokażę ci wasz pokój.
Idę cicho za nim. Jest na tyle wysoki i szeroki w ramionach, że jego plecy całkowicie zasłaniają mi widok. Dosłownie mogłabym się za nim schować. To jedno nie zmieniło się od dzieciństwa i na samą myśl, zrobiło mi się jakoś cieplej na serduszku. Uwielbiałam się do niego przytulać jako mała dziewczynka. Teraz też bym nie pogardziła, szczególnie kiedy jest mi tak cholernie zimno. Prowadzi nas po schodach na piętro, gdzie od razu skręcamy. W końcu zatrzymuje się i otwiera drzwi, pozwalając mi pierwszej wejść do środka. Zapala światło, a ja się rozglądam. Dosyć duży pokój, po jednej stronie łóżko, wyglądające na coś w stylu łoża małżeńskiego, po drugiej stronie szafa, trochę mebli, kanapa i stolik. Białe ściany. Nie lubię białych ścian. Wzdycham cicho myśląc o tym. Odwracam się do chłopaka.
- Łazienka? - pytam jakoś mniej pewnie, niż zamierzałam.
- Za drzwiami na prawo - odpowiada, a ja kiwam głową. Na chwilę zapanowuje cisza.
- Twój pokój? - unosi brew. Po chwili wzdycha przeciągle.
- Naprzeciwko, co drugiej stronie schodów - odpowiada i krzyżuje ręce. Ponownie kiwam głową.
- Dziękuję.
- Proszę - i wtedy wychodzi. Opadam od razu na podłogę i zaczynam głaskach Doriana. Lekko prycham pod nosem i uśmiecham się smutno.
- Ja też sobie to nieco inaczej wyobrażałam Dorian, nie jesteś jedyny - mówię do niego, zaczyna lizać moją dłoń. Rozjaśnia to nieco mój humor, jednak nie na długo, ponieważ słychać pukanie do drzwi. Stoi w nich znowu on. Bez słowa podaje mi na wyciągniętych dłoniach ręcznik i zmianę pościeli, kiedy zabieram to od niego, od razu się odwraca i schodzi piętro niżej. Zamykam drzwi i podchodzę do łóżka, na którym wykładam wszystko. To co dostałam od Juliena i co nie przemokło na jedną kupkę, reszta na drugą. Nie jest tego wcale tak dużo. Łącznie dwie pary spodni z tymi, które mam na sobie, trzy koszulki, żółta bluza i czarny sweter, który mam na sobie, krótkie spodenki. Trochę bielizny, najbardziej potrzebne kosmetyki, notatnik, latarka i inne mniej ważne rzeczy. Nie zabrałam ze sobą wiele rzeczy wyjeżdżając z domu, z czasem mój dobytek jeszcze bardziej się ograniczył. Zabieram ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy, mówię Dorianowi żeby został i idę do łazienki.
Ciepła woda, niemalże gorąca przyprawia mnie o przyjemne dreszcze. Dopiero w tym momencie zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo dzisiaj zmarzłam. Deszcz, zimno, wszystko odbiło swój ślad na moich zmęczonych drogą kościach i przepracowanych mięśniach. Teraz stojąc bokiem do ściany, opierając się o nią biodrem, ramieniem i przytulając policzek do zamglonych od pary płytek mogę wreszcie się rozluźnić. Kompletnie się zrelaksować i myśleć tylko o tym, jak bardzo ciepło i przyjemnie jest mi w tym momencie. Żel pachnie jak pomarańcze na oświetlonych stokach Veshe. Kwitną tam cały rok, a powietrze wypełnia ich zapach, taki świeży, piękny, uosabiający dla mieszkańców tego kraju lato. Zakręcam wodę. Jeszcze zacznę tęsknić. Uśmiecham się do samej siebie. Żart tygodnia dosłownie. Okręcam się pluszowym ręcznikiem od Juliena i pierwszym, za co się zabieram są włosy, które również postanowiłam umyć. Muszę je wysuszyć, ponieważ pozostawienie ich do wyschnięcia będzie oznaczało jutro szopę na głowie. Są zbyt gęste i puszyste do takich zabaw. Cała wysuszona, zadbana i gotowa do spania wracam do pokoju. Mam na sobie spodenki i bardzo długą koszulkę, jednak nie do końca zadowala mnie ostateczny efekt, kiedy po raz kolejny przechodzi mnie dreszcz. W tym domu jest cholernie zimno. To pewnie od właściciela bije ten mróz.
Zakładam na siebie jeszcze bluzę i zabieram Doriana do łazienki, gdzie oczyszczam mu łapy i całe futro z już zaschniętego błota i piasku. Kiedy wracamy do pokoju oblekam sobie pościel i uznając, że nic lepszego do roboty nie mam, układam się do łóżka. Dorianek układa się wygodnie obok moich nóg, gaszę lampkę na półeczce obok łóżka.
Jest kilka powodów dla których nie lubię pierwszych nocy w nowym miejscu. Po pierwsze, to nieznajome otoczenie. Za każdym razem, kiedy otwieram oczy, muszę się chwilę zastanowić, gdzie się znajduję. Po drugie to nowe łóżko, które wydaje się nadzwyczajnie niewygodne, ponieważ nie jest się do niego przyzwyczajonym. Po trzecie to droga do łazienki nie jest opanowana przeze mnie na pamięć, więc musiałabym zapalać światło, a znając mnie i moje milion wędrówek do łazienki w nocy, Julien nie zasnąłby do samego rana. Po czwarte... to bardzo często coś mi się wtedy śni, a moje sny ostatnimi czasy to jeden wielki chaos i same najczarniejsze scenariusze. Po prostu mam koszmary, które wydają się zbyt rzeczywiste i namacalne, żebym mogła spokojnie wyleżeć w tym tak obcym łóżku. Dzisiejsza noc niczym się nie różni. Leżąc i patrząc w sufit można sobie uświadomić, jak tak naprawdę czas potrafi bardzo wolno płynąć. Zaraz po wyjeździe z domu, w pierwszym miejscu mojego pobytu miałam bardzo dużo takich nocy. Cierpiałam wtedy również po części na bezsenność, a natłok myśli, wcale mi nie pomagał w wyciszeniu mojego organizmu. Brakowało mi normalnego snu, tabletki często były złym wyborem, ponieważ mi nie pomagały. Pomogła terapia. Dużo uświadomiła, jednak chyba snów i podświadomości nie da się nigdy od tak naprawić rozmowę, pewne rzeczy zawsze gdzieś tam głęboko siedzą i czekają na właśnie takie chwile, żeby wyjść i mnie pomęczyć.
W końcu nie wytrzymuję, odrzucam z siebie kołdrę. Dorian zrywa się zaraz za mną i wychodzimy na korytarz. Musi być już środek nocy, więc wszędzie panuje niepokojąca cisza i ciemność. Dwie rzeczy, których nienawidzę chyba najbardziej na świecie. Cicho idziemy przez całą długość korytarza do pokoju Juliena. Słychać tylko delikatne stukanie pazurków Doriana o panele. Niemal niesłyszalnie pukam, a kiedy odpowiada mi cisza, uchylam drzwi i zaglądam do środka. Zastaje mnie kompletna ciemność i cichy oddech ze strony łóżka. Wchodzimy cicho, jednak nie zapuszczam się dalej niż dwa kroki za próg. Kiedy oczy przyzwyczajają mi się do ciemności, powoli dostrzegam zarys sylwetki Juliena. Śpi na boku, plecami do drzwi i w tym momencie do mnie.
- Julien? - szepczę. Jednak nie odpowiada. W końcu mówię za cicho, ale z drugiej strony nie chcę go obudzić. Stoję się tak bawiąc się rękawami mojej bluzy i rozmyślam co zrobić. Nie chcę tam wracać... W końcu decyduję się na podejście do łóżka. Delikatnie podnoszę kawałek kołdry, aby spróbować wślizgnąć się do łóżka i nie obudzić śpiącego na nim chłopaka.

Julien?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz