29 lip 2018

Od Althei C.D Billy Joe

    Tamten dzień przypisałam do jednego z najgorszych ostatnich czasów. Leżąc na brudnym, popękanym betonie, czułam jak szkarłatna krew ścieka strużką z mojego nosa. Gdy go dotknęłam, bolał jak cholera, ale nie stwierdziłam, że mógł być złamany. Potem parę dziewczyn przebiegło obok mnie, prawie taranując stopami. Ich niepoczytalność zadziwiała mnie chyba jeszcze bardziej niż kumpel tego piosenkarza, który w takim stanie, a nie innym, pierdolnął mnie drzwiami tak mocno, że aż zagrzmiało. Starałam się podnieść i wtedy mimowolnie zacisnęłam w pięści jakąś chusteczkę. A raczej to przypominało bardziej ściereczkę do instrumentów. Przypatrzyłam jej się dobrze, rozpoznając w niej drobiazg od Billy’ego, i nie myśląc zbyt długo, po prostu wytarłam krew ze swojej twarzy oraz szyi. Przy spotkaniu z twardą powierzchnią rozprysnęła naprawdę wszędzie. Minęło następne parę minut, zanim udało mi się wstać i tak szybko, na ile pozwalał mi stan, powróciłam do domu.

***

    Następnego dnia nie miałam nawet zbyt wielkiej ochoty wracać do pracy, z dwóch znaczących powodów: pierwszy, że w głowie nadal rozchodził mi się nieprzyjemny ból oraz drugi, Nancy, która tamtego dnia załatwiła mnie nieźle na cacy i nawet podarowanie za darmo biletu przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. To w mojej głowie wyglądało wyłącznie jak skrupulatnie przekalkulowany plan działania, którego byłam częścią, by wszystko zostało finalnie dopięte na ostatni guzik. Wielka szkoda, że jeden nie wytrzymał  i puścił.
    Jednakże, na moje nieszczęście, pojawiłam się w barze zaraz przed przyjściem dziewczyny. Zdążyłam zaledwie wejść za blat i zostawić pod nim swoją torbę, a wzrok blondynki stojącej w progu niemal przeszył mnie na wylot. Spuściłam wzrok, udając, że od paru ostatnich minut moim zajęciem było zmywanie blatu. Na przestrzeni kolejnych minut w barze niespodziewanie pojawiło się o wiele więcej osób, a ja nie domyślałam się nawet, co może być tego przyczyną. Dotąd, aż Nancy z nagła nie podskoczyła do góry z tacą pełną drinków i naczynia w oka mgnieniu rozbiły się o podłogę. Billy Joe pojawił się za progiem, a wówczas wszystko okazało się niesamowicie pewne. Mężczyzna został powitany przez wszystkich nieprzemijającą sympatią; klaskali mu i wgapiali się w niego niczym w obrazek, ale on ledwo na nich spojrzał, zamiast tego podbiegł do Nancy i zaczął pomagać jej zbierać spore odłamki, które jeszcze przed chwilą budowały szklankę. Natomiast ja przypatrywałam się temu bez większych rewelacji, a całe zajście zaobserwował szef. Minął mnie przy blacie ze zdenerwowanym wyrazem twarzy i szybko kazał to pozbierać, argumentując, że Billy ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Odłożyłam ścierkę i nie ukrywając braku entuzjazmu, uklęknęłam nad niezliczonymi kawałkami szkła. Zaczynałam je ostrożnie przenosić na srebrną tacę. Nancy nie odezwała się ani słowem. Co więcej, zaledwie podniosła się z kolan, a już poczułam, jakby miała ochotę do reszty zniszczyć potłuczoną szklankę na mojej głowie.
    Jakieś pół godziny później stałam już za blatem, ścierając go dziesiąty raz. To zajęcie, powtarzane dzień w dzień, robiło się okropnie żmudne. Nasza światowa gwiazdka pojawiła się zaraz na niewielkiej scenie ulokowanej przy ścianie. Usiadła na wyższym krześle i stała się przyczyną dziesiątek westchnień zgromadzonych dziewczyn. Billy zagrał dobrze znaną już piosenkę, co poskutkowało tym, że niektórzy ludzie dołączyli się do śpiewu. Przyznam, że stworzył w tym barze atmosferę, której nie spodziewałam się kiedykolwiek tutaj poczuć.
    - Altheo! Przygotuj naszemu wyjątkowego gościowi specjał tego baru. I jeszcze dla mnie – rzucił nagle szef, zagłuszając akompaniament towarzyszący mojemu żmudnemu zajęciu. Bez słowa odwróciłam się w stronę asortymentu, przypominając sobie składniki wspomnianego specjału. Drink zbierał dobre opinie, lecz osobiście sama nigdy go nie spróbowałam.
    Muzyka, jak i śpiew, momentalnie ucichły. Mieszając wszystko w shakerze, dostrzegłam, jak mój szef wraz z piosenkarzem siadają przy blacie i rozmawiają Bóg wie o czym. Wystarczył rzut oka na Billy’ego, by stwierdzić, że nie zmęczył się tą piosenką tak, jak wczorajszym koncertem.
    Nie starając się zbytnio przysłuchiwać konwersacji, po prostu przelałam zawartość naczynia do dwóch szklanek i położyłam na blat. Nie minęło dużo czasu, a szef musiał się na chwilę ulotnić. Wówczas rozbrzmiał głos Billy’ego.
    - Już w porządku po wczorajszym? – Rozpoznał mnie, przez co uniosłam wzrok nieznacznie, przerywając szorowanie blatu ścierką. Nie powiem, pamięć ma dobrą.
    - Jasne, prawie mnie nie boli, ale wolałabym o tym zapomnieć tak, jak twój kolega. – Prychnęłam cicho pod nosem, zwracając niemałą uwagę na to, w jakim był wczoraj stanie.
    - Głupio wyszło, to palant.
    - Ah, zapomniałabym. – Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni, jaką wczoraj mi dał, by jakoś ogarnąć krwawienie. Spotkałam się jednak z jego nieodgadnionym spojrzeniem, podkreślonym przez ściągnięte brwi, na co szybko dodałam. – Spokojnie, krew było ciężko sprać, ale ma się sprawdzone sposoby. Ścierka jest już czysta.
    - Nie chcesz tego zatrzymać?
    Pokręciłam głową i zerknęłam na gitarę, która nadal spoczywała na scenie, oparta o krzesło niczym eksponat.
    - Nie jestem z tym bezpieczna, wiesz, fanki. Twoja gitara potrzebuje tego bardziej niż ja. Uwierz. – Z miłym uśmiechem położyłam mu jego ścierkę do instrumentów w dłoni. – Ale dzięki, że pomogłeś wczoraj. Jak udało ci się uciec przed tabunem dziewczyn? – Chwyciłam szmatkę w rękę i starałam się zetrzeć zaschnięte składniki z blatu, co jakiś czas zerkając na mężczyznę w poszukiwaniu odpowiedzi.

[Billy Joe?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz