25 lip 2018

Od Eleanore

Dawno już nie czułam tego iście wspaniałego, rozluźniającego zapachu. Lekko mdły wprowadził moje ciało w coś co przypominało letarg, krótki sen po ciężkiej fizycznej pracy, ukochaną ulgę, a słodycz pieściła ciało i nos. Szarawy dym ulatywał niemalże z każdego zakątka ciała, mgiełka przykryła także niebieskie oczęta. Powoli i dyskretnie wpełzała w ogniste włosy, niczym wąż gotowy rzucić się na ofiarę i pożerać ją żywcem aż do utraty tchu. Zioło było teraz moją kochanką, która przyszła w odwiedziny. Wyobrażałam ją sobie jako kobietę piękną, kształtną z czarnymi, pofalowanymi włosami i zielonymi, roślinnymi oczętami. Zawsze kiedy przychodziła nie pukała do drzwi. Czuła się jak u siebie toteż z mojej strony zawsze mogła liczyć na pełną gościnę. Kiedy proponowano mi skręta to nigdy nie odmawiałam. Za narkotykiem krył się drugi świat, czysty od okrucieństwa, samotności i pesymizmu. Tutaj nie żyła już żadna Eleanore Vivienne Jensen. Tu mieszkała Ellie, Ellusia z lat dziecięcych razem ze swoimi wiecznie różowymi policzkami i słodkim, dziecięcym uśmieszkiem gotowym, na każde słowo lu skinienie, trwać na tej urodziwej i młodziutkiej twarzyczce. Wspominając własną matkę, wzór do naśladowania i ukochaną kobietę, zaśmiałam się głośno. Widziałam ją teraz siedzącą samotnie na fotelu ze zgiętymi nogami i zaciśniętymi palcami u stop. Leżała na chudych udach, brązowe włosy opadały na jej policzki i przykrywały twarz, a ramiona bezwładnie kołysały się za każdym razem gdy małe paluszki dotykały zimnych rąk rodzicielki. Pamiętałam jeden z jej ataków depresji. Zapewne dla każdej trzylatki czy każdego trzylatka takie wspomnienie byłoby na miarę zobaczenia pierwszego śniegu czy pierwszego kęsa kostki, słodkiej czekolady. Byłoby to wspomnienie o wielu twarzach, ewokacja o zabarwieniu radosnym, przerażającym lub też złym. Będąc w takiej sytuacji moja trzyletnia postać nie czuła nic.
Matka podniosła się nagle i nie zwracając na dziewczynkę żadnej uwagi stanęła jedną nogą na krześle. Schyliła się i podparła sinymi łokciami o oparcie, z trudem wlokąc drugą kończynę na siedzenie bladoróżowego fotela, na którym jeszcze chwilę temu siedziała. Stała tak na meblu dłuższą chwilę i z opuszczoną głową wbijała przekrwione palce w skórę na udach. Dziewczynka przyglądała się swojej rodzicielce. W różowej sukieneczce z czerwonymi guziczkami, białym kapeluszu z rondem, bialutkimi rajstopkami i czarnymi błyszczącymi butkami w kształcie mokasynów, siedziała teraz na dywanie gryząc własny, serdeczny palec u prawej ręki.
Uniosłam prawą dłoń do góry i zgięłam kilka razy palcami, wpatrując się w maleńką bliznę obok stawu na palcu pomiędzy środkowym, a małym.
Dziewczynka nie słyszała szeptów swojej matki, która rzucała pytaniami na prawo i lewo. Wyciągnęła małe rączki ku niej i z radością gulgotała pod nosem, nie znając żadnego porządniejszego słówka. Zaczęła klaskać w dłonie gdy widziała, że matka uśmiechnęła się obłędnie i zaśmiała, kiedy ta zakładała sobie na szyję wcześniej przygotowaną i przyczepioną do lampy z wiatrakiem, cienką i jasnobrązową linę. Kobieta jeździła palcami po materiale zaciskającym jej szyję i wtórowała małej dziko rechocząc. To była ich osobista chwila, tak miało się to zakończyć, gdy nagle dziewczynka usłyszała czyiś głos, krzyk i dotyk...

- Ellie. Możesz przestać się opierdalać?

Wyrwana z retrospekcji wypuściłam dym nosem. W progu ciemnego pokoju pełnego mebli z zagadkową zawartością i małą lampką nocną przyczepioną na odwal się do ściany przy drzwiach, zobaczyłam znajomą mi postać. Był to mężczyzna, wysoki, lekko przygarbiony z jasnymi włosami ostrzyżonymi na jeża, w których tkwiły czarne okulary w kształcie typowych clubmasterów. Jego głos był słodki ale męski i przyjemny. Chociaż mój "drugi" szef był już raczej (spekulacje z dziewczynami, które znam, a pracują w klubie) grubo po trzydziestce to nie było widać na jego ciele żadnych oznak starzenia. Twarz miał niemalże gładką o trójkątnych rysach, obrośniętą jedynie kilkudniowym zarostem, ciemne, energicznie spoglądające oczy sporych rozmiarów. Dzisiejszego ubrania jegomościa w tej ciemności nie zobaczyłam, aczkolwiek mogłam się domyślić, że ma na sobie tą samą ohydną, żółtą koszulę hawajską, z którą się nie rozstaje.
- Ide. Żona. Tan. - westchnęłam ochryple przywołując jego imię.
Wstałam z siedziska jakim była śmierdząca starością szara pufa i ruszyłam w kierunku mężczyzny nawet na niego nie spoglądając. W końcu nie starczyłoby czasu na jakiekolwiek dialog, bo przecież robota sama się nie zrobi. Będąc w tym klubie zawsze czułam się swobodnie, a Jonathan jakoś specjalnie nie naciskał na dziewczyny tutaj pracujące. Praca po godzinach i jeszcze w dobrym tonie i za dobre pieniądze - czego chcieć więcej! Zdecydowanym powodem, dla którego klub ten był tak często i chętnie odwiedzany była wielkość sali i dodatkowe piętro ze stolikami. W całym Avenley River prawdopodobnie nikt nie znalazłby takiego miejsca do zabawy, potańcówek czy zwykłego spotkania ze znajomymi. Klub ten był stosunkowo młody, Jonathan zainwestował w rozpadającą się ruderę, kupę kasy i nerwów oraz czasu ale za to bardzo mu się to opłaciło. Teraz oprócz zwykłych, szarych ludzi goszczą tutaj także grube ryby ze świata biznesu. Ich obecność tutaj zawsze wiązała się z wypożyczeniem jednej z kelnerek jako dziewczyna towarzysząca. Najczęściej ich wybór padał na kogoś z dłuższym stażem pracy. Na swoje nieszczęście, miałam przyjemność towarzyszyć pewnym rekinom biznesu. Po skończonym wieczorze do Jonathana wypłynęła skarga, dotycząca mojej małomówności na kolacji. Dziwne, że mieli pretensje skoro sami mnie wybrali... Przechodziłam właśnie przez hol prowadzący z zapleczy i magazynów klubu (gdzie do tej pory siedziałam i paliłam) do prawie niewidocznych w ciemności drzwi na parterze klubu. Ich łono poprowadziło mnie do barku głównego, gdzie pod ścianą na półkach siedziały rozmaitego rodzaju butelki z alkoholami. Lubiłam zapach tego miejsca - lekko cytrynowy, orzeźwiający i przesiąknięty od plotek tych, którzy siadali na stołkach barowych i topili smutki w najtańszych alkoholach. Przez aparat słuchowy dochodził mnie dźwięk granej, dyskotekowej muzyki, śmiechy ludzi i odgłosy głośnych rozmów. Dochodziła dwudziesta trzecia, życie tego klubu dopiero budziło się z dziennej hibernacji. Przechodząc wzdłuż baru natknęłam się na barmankę trzymającą w ręku kufel i ścierkę i pucującą przedmiot do granic wytrzymałości szkła.
- No co za szmata! - słyszałam ten obraźliwy tekst po raz szesnasty w dniu dzisiejszym. - Jeszcze wczoraj ruchałam ją w jej własnym domu, a dzisiaj już znalazła sobie inną dupę.
- Ładna buź. Ka. A brzydko. Mówi... tak. - zagadałam głośno do niej.
Tą dziewczyną była moja dobra szkolna znajoma Karen. Cycata brunetka o nieziemskim spojrzeniu wpatrywała się teraz złowrogo w ludzi siedzących naprzeciwko barku. Trudno byłoby uwierzyć, że tak piękna pani nadal jest samotna. Przyczyną tego była niestałość w związku, ciągłe zmiany partnerek oraz jej cholerna dociekliwość. Kiedy puściła kolejną wiązkę niecenzuralnych słów, schyliłam głowę i ugryzłam ją w ramię. Spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem, położyła naczynie na barku i po chwili poczułam jej rękę na swoim pośladku. Kąciki jej ust podniosły się w cwanym uśmieszku, a ona sama zbliżyła się do mnie, mrużąc kocie oczęta.
- No jasne Ellie... Właśnie? Po co mi ona, jak mam ciebie - odrzekła głośno i muskając wargami moją szyję wciągała zapach zioła.
Odsunęłam się od niej i złapałam ukradkiem za dwa kufle pełne złotego trunku i wyślizgnęłam się z jej objęć uderzając delikatnie w przypadkowych ludzi, idących zamówić coś bezpośrednio z baru.
- Złap. Jak umiesz - droczyłam się i wystawiając język zniknęłam w tłumie klubowiczów i świetle lamp.
To i tak nie mogło się udać. W zestawieniu różniłyśmy się dosłownie każdym elementem charakteru. Zresztą Karen sama powiedziała, że nie chce psuć naszej przyjaźni, która trwa już spory kawał czasu. Westchnęłam głośno próbując przecisnąć się przez tańczący tłum, jednak dostanie się na schody prowadzące na drugie piętro było niemniej wyzwaniem co istną katorgą. Gdy wreszcie udało mi się dokonać tego niemożliwego zadania i znalazłam się na górze to zostałam powitana następną masą ludzi. Spróbowałam dostać się pod ścianę, gdzie umieszczone były stoliki i kanapy, jednak nie udało mi się. Po chwili czekania tłum się przerzedził i mogłam ruszyć dalej.
- Ellie! Ellie! Jak ładnie ty dziś... się wyglądasz ładnie bardzo - jeden z facetów, któremu podałam kufel nie krył entuzjazmu z naszego spotkania.
Spoglądał na moje ciało mętnym wzrokiem, toteż ja uśmiechnęłam się sztucznie i kiedy zniknął ze swoją zdobyczą za zakrętem odetchnęłam lekko i odwróciłam się nagle na pięcie, uderzając nogą w najbliższy stolik, którego nie zauważyłam. Naczynie wypadło mi z uścisku, a większość z jego złotej zawartości znalazła się na użytkowniku pobliskiego miejsca. Odskoczyłam w bok, kiedy usłyszałam tłuczące się szkło. Szybkim ruchem wyciągnęłam z kieszeni czarnej sukienki małą karteczkę i długopis i nabazgrałam na niej niewyraźnie: "Przepraszam!! Naprawię to!". Wręczyłam ją poszkodowanemu, który wstając, wydał z siebie głęboki pomruk niezadowolenia i schyliłam się aby pozbierać kawałeczki szkła jednak światło w tej części klubu zgasło już całkowicie, a jedynym jego źródłem były teraz malutkie niebieskie lampki przytwierdzone do samej ściany w głębi pomieszczenia, co utrudniło znacznie moje zadanie. Na domiar złego ktoś przechodzący popchnął moje skulone ciało do przodu i tracąc równowagę podparłam się palcami o ostre szczątki.
- Cho*lera - mruknęłam do siebie czując nieprzyjemny ból.
Uniosłam rękę stwierdzając, że właśnie wbiłam sobie w skórę niewielki kawałek ostrego szkła. Mój uśmieszek zbladł. Na szczęście jestem przyzwyczajona do takich incydentów, zdarzają się one średnio raz na dwie lub trzy moje zmiany. A rolę główną w tych wypadkach, zawsze gram ja.
Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz