28 lip 2018

Od Camilli

Poniedziałek.
Siódma rano.
Zachmurzone niebo.
Czy to nie jest już wystarczająco przygnębiające?
Wstałam i mozolnie przetarłam swoje znużone oczy. Pora iść rozdawać ulotki. To jedyne, co mogę robić, aby zabić trochę czasu, a jednocześnie zarobić [marne] pieniądze.
Czeka mnie pięć godzin stania i wciskania ludziom świstków, które i tak przy najbliższym koszu wyrzucą. Niektórzy nie wysilają się nawet, żeby nie robić tego na moich oczach.
Oczywiście, to ja dostaję później ochrzan za to, że leżą w koszu.
■□■□■□

Zjadłam jakieś półroczne płatki z zimnym mlekiem i przejadłam je jakimś batonikiem z odmętów szafki. Kto wie, może chociaż on podaruje mi trochę siły na ten dzień.
Ubrałam się schludnie, żeby przyciągać do siebie ludzi, wypiłam łyk kawy brata i wybiegłam w stronę przystanka.
— Kurna mać, spóźnię się. A zresztą, nikt tego nie widzi. — wskoczyłam niczym zwinna kocica do pojazdu i skasowałam bilet.
Do galerii, w której miałam wykonywać tę robotę, było 3 kilometry. Poszłabym pieszo, ale wyszłam za późno.
Usiadłam na wolnym miejscu i ujrzałam SMS'a. Był od mojej przyjaciółki, która mieszkała na obrzeżach miasta.
Musimy się spotkać, mam coś ważnego do powiedzenia.
Coś czuję, że nie będzie to nic miłego. Martwiłam się. To jedyna osoba, która była moją prawdziwą przyjaciółką. Miałam opory przed poznawaniem nowych ludzi, a mimo to, przed nią byłam w stanie całkowicie się otworzyć.
Niespodziewanie usłyszałam głos jakiegoś starszego mężczyzny, który wyrwał mnie z intensywnego zamyślenia.
— Zwolnisz mi miejsce, czy będziesz tak siedzieć? — burknął z niezadowoleniem, jakby miejsce należało do niego i zmierzył mnie wzrokiem tak, że poczułam się jak najbardziej niewychowana osoba w okolicy. Przecież nie ustąpiłam miejsca emerytowi! Już widzę te nagłówki w gazetach o nagannym zachowaniu młodego pokolenia! Jestem kurna zrujnowana!
Opryskliwość to moje drugie imię, moi mili.
— Siadaj pan. — odpyskowałam, marszcząc brwi.
Kim on sobie myśli, że jest? Miejsca są dla każdego, a to, że jestem młodsza, nie znaczy, że mam mu się usuwać z drogi. Poza tym, to, czy ustąpię mu siedzenia, jest tylko kwestią mojej grzeczności i nie ma przymusu, żebym to do cholery robiła. Zacisnęłam szczękę i złożyłam dłoń w pięść tak, że moje knykcie zbielały. Jest jakiś cholerny nakaz o spieprzaniu ze swojego miejsca, po wejściu starszej osoby do pojazdu?
Autobus przyjechał do mojego celu. Szybko odpisałam przyjaciółce i umówiłam się z nią w pobliskiej kawiarni na trzynastą piętnaście.
Ruszyłam w kierunku galerii i zgłosiłam się u wyznaczonej osoby, po czym rozpoczęłam żmudną pracę.
— Dzień dobry, zapraszamy do nowo otwartej szkoły muzycznej na piętrze +1. — powtarzałam do każdej osoby, wciskając jej na siłę ulotkę z wymalowanym uśmiechem na twarzy, sztucznym rzecz jasna.
Szczerzyłam się tak, że bolały mnie kąciki ust. Ale nikogo to nie interesuje.
Słyszałam kolejnych ludzi, którzy nerwowo odmawiali i przewracali teatralnie oczyma.
Nienawidzę tej roboty.
Pięć godzin później skończyłam i odebrałam swoje liche wynagrodzenie. Ponownie wsiadłam w autobus [tym razem stałam, mimo tego, że były wolne miejsca] i pojechałam w stronę umówionej kawiarni, akurat wybijała wyznaczona godzina.
Zajęłam miejsce przy stoliku i zamówiłam sobie mocną, czarną kawę. Wnet przyszła Veronica.
— Hej! — wstałam i przytuliłam ją mocno.
— Cześć! — odwzajemniła uścisk.
Pierwszy raz na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Uwielbiałam nasze cotygodniowe spotkania w coraz to nowszych miejscach.
Usiadłyśmy naprzeciw siebie, popijałyśmy kawą i przejadałyśmy cudownym sernikiem, prowadząc ożywioną rozmowę.
— Ten idiota ciągle do mnie pisze. a ja traktuję go jak kolegę, nic więcej! — zaśmiała się.
— Ignoruj go. — przewróciłam oczyma i upiłam łyk gorącego napoju.
Szczerze powiedziawszy, wstyd było mi to przyznać, ale nigdy nie miałam chłopaka. Kumplowałam się z kilkoma, bo wolałam towarzystwo płci przeciwnej, jednak nigdy nie myślałam o żadnym na poważnie. Tak, mam 20 lat. Możecie się ze mnie śmiać, droga wolna.
— To nie takie łatwe, on ciągle zaczyna rozmowę! Nie da się go ignorować w nieskończoność.
— Zablokuj go. — Veronica roześmiała się. Uwielbiała moją radykalność i lekceważące podejście do wszystkiego. — A wracając, co miałaś mi do powiedzenia?
Na to pytanie wyraźnie posmutniała. Bałam się.
— Camilla...
— Hm? — mruknęłam, unosząc na nią wzrok.
— Jutro się przeprowadzam. Wracam do moich rodzinnych rejonów, prawie 700 kilometrów stąd. Wujek mimo mojego młodego wieku zaproponował mi pracę w swojej firmie. — Moje oczy zaczęły błyszczeć, nie był to oczywiście błysk wywołany ze szczęścia, a z napływających mi do oczu łez. Walczyłam z nimi jak mogłam, bo zawsze starałam się utrzymać wizerunek cholernie silniej i niezależnej kobiety. W końcu nie wytrzymałam. Veronica wstała i mocno mnie przytuliła. — Obiecuję, że będziemy się odwiedzać.—dodała, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc.
Moja przeszłość była straszna. Straciłam matkę i ojca. Miałam tylko ją i brata, a teraz i ona ma zamiar mnie zostawić? Rozumiałam, że dobra praca i rozwijanie się jest ważne, ale emocje wzięły górę. Po raz kolejny moje serce było rozdarte. Każda z osób, które mnie opuściły, zabrała jego część. Wkrótce nie zostanie mi nic.
Spędziłam jeszcze kilka godzin z przyjaciółką, włócząc się po mieście. Około siedemnastej pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w dwie zupełnie inne strony.
Ja do domu pełnego rutyny, w której coraz bardziej się pogrążałam, a ona w kierunku rozwoju i idealnego życia.
■□■□■□

W końcu dotarłam do domu. Na wstępie ujrzałam zaciekawiony wzrok mojego brata.
— Gdzie byłaś?
— Co cię to obchodzi.
— Włóczysz się i nawet nic mi nie mówisz.
— Nie jesteś moim ojcem.
Każde kolejne zdanie wypowiadałam z coraz większą wściekłością. Normalnego dnia zgasiłabym go ciętą ripostą, czy żałosnym żartem, ale dzisiaj byłam zdenerwowana. Musiałam wyładować swoją złość i na niego wypadło. Wybacz, David.
— Nie jestem, ale zachowujesz się jak dziecko, więc nie mam wyboru.
Ponowne słowa, które bolały.
Rozumiem, że po utracie rodziców chciał dla mnie jak najlepiej. Otaczał mnie opieką i starał się, abym była szczęśliwa, jednak robił się coraz bardziej nadopiekuńczy.
Nie odpowiedziałam na jego słowa i ruszyłam do pokoju, trzaskając nerwowo drzwiami. Położyłam się na łóżku i ponownie zapłakałam.
W końcu stwierdziłam, że pójdę się przejść. Wymknęłam się, kiedy brat ucinał sobie drzemkę, żeby nie zadawał niepotrzebnych pytań i nie dolewał oliwy do ognia. Udałam się do parku i usiadłam na jednej z ławek. Przemyślałam sobie kilka spraw i poukładałam wszystko w głowie. Zdążyłam nawet wypalić dwa papierosy. Ależ wysiłek.
Wybijała godzina dwudziesta. Widziałam dużo nieodebranych połączeń od brata, ale nie miałam ochoty oddzwaniać.
Niespodziewanie z nieba lunęła straszliwa ulewa. W ciągu kilku sekund miałam już przemoczone ubrania i włosy. Przeklęłam pod nosem i potruchtałam w stronę najbliższego, ogromnego drzewa. Musiało być stare, bo jego szerokość wynosiła... Z metr?
Oparłam się o nie i niecierpliwie czekałam, aż pogoda nieco się uspokoi.
Wyglądałam tragicznie, ale tak też się czułam.
Mokre włosy, rozmyty tusz na policzkach i pet w dłoni.
— A zresztą, co mi tam, przecież nikt mnie nie widzi. — burknęłam do siebie.
Myliłam się.
Usłyszałam jakieś szmery po drugiej stronie drzewa. Stał tam jakiś obcy mężczyzna, najwyraźniej też postanowił skryć się przed deszczem.
Właśnie mnie zobaczył.
W tym stanie.
Cholera.



Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz