31 lip 2018

Od Louise cd. Noaha

        Prychnęłam cicho, jednak na tyle, aby bez problemu mnie usłyszał. Szczerze mówiąc, praca całkiem mnie zainteresowała, dzięki czemu wyczekiwanie na zakończenie nie wydawało się być tak nużące, jak z początku sądziłam. Z kolei szatyn był... mówiąc szczerze, wręcz okropnie niemiły. Jestem w pełni świadoma tego, że skoro Brown, to z pewnością i Brown Inc., rozumiem bogactwo, rozumiem przepych, rozumiem to wszystko, ale nie rozumiem, dlaczego to tak wpływa na ludzi. Nie rozumiem także tego, dlaczego zachowuję się tak śmiało w stosunku do niego. Louise, uspokój się. Zresztą, nie wygląda na specjalnie przystojnego. Moja twarz przybrała podirytowany wyraz, przykucnęłam i przyjrzałam się bliżej.
        — Możesz się przydać i podać mi klucz. — Wskazał na skrzynkę kilka metrów dalej. — Tamten, siódmy od lewej, część dolna.
        Podeszłam do skrzynki z narzędziami i otworzyłam ją, co wymagało wiele więcej wysiłku, niż myślałam, górna część była okropnie ciężka. Policzyłam do ośmiu, na siódemce zawahałam się, czy na pewno mówił o ósmym kluczu, a nie szóstym. Albo... siódmym? Wszystkie wyglądały tak samo. Złapałam za byle jaki, czy to osiemnasty, czy drugi i popędziłam z powrotem do mechanika.
        — Miałaś przynieść mi... siódmy. Nie dwudziesty trzeci. — Jego ton momentalnie zmienił się w suchszy, bezemocjonalny. — Sam po niego pójdę, skoro nawet liczyć nie potrafisz.
        Podniósł się z ziemi i powędrował do kluczy.
        — Starałam się, nie moja wina, że się pomyliłam — odparowałam. — Nie moja wina, że masz tam miliony takiego samego żelastwa!
        Jest okropny. Zdecydowanie, definitywnie i ostatecznie.
        — Chciałam ci pomóc! — kontynuowałam. — Nie zbywaj mnie teraz, nie pójdę sobie, bo nie raczysz się odezwać, Brown.
        Wziął głęboki wdech. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś powie, chociaż jedno słowo, nawet przekleństwo, ale cokolwiek. Na nic, stwierdził, że przemilczy wszystko, co powiem.
        — Nie pomagasz.
        — Staram się.
        — Popatrz, ale się zamknij.
        — Dlaczego?
        — Wolisz towarzyszyć Smithowi i przewrażliwionej na punkcie samochodu babce?
        — Mojej matce.
        — Jeden pies. — Uśmiechnął się wrednie.
        Mój.
        Boże.
        Nawet jego wredny, pieprzony, ironiczny uśmiech wyglądał cudownie. Opadające na twarz włosy przeczesał ręką, aby nie utrudniać sobie pracy. Odwróciłam głowę, żeby odnaleźć wzrokiem drzwi do biura starego Smitha, teraz naprawdę chciałam stąd iść i nie gadać z naburmuszonym Noah. I mówię to szczerze, z całego serca.
        Kiedy już opanowałam rozkład całego warsztatu, dotarłam do pokoju, w którym znalazłam szefa Browna i mamę. Dyskutowali na temat zmarłej kuzynki siostrzenicy córki brata Smitha, która okazała się siostrą stryjeczną brata mamy mamy, czego zrozumienie graniczyło z cudem. Wyszłam niespostrzeżenie, aby wejść ponownie i w jakiś sposób zwrócić na siebie uwagę. Zapukałam w brązowe drzwi, po czym uchyliłam je, udając zainteresowaną interesami i czerwonym fiatem Madison. Dowiedziałam się, że z racji pokrewieństwa Smith spuszcza klientce dwadzieścia pięć avarów i daje w gratisie zapach do powieszenia na lusterku, cudnie. Gdy wychodziłam, zupełnie przypadkiem wpadł na mnie mechanik. Zupełnie. Przypadkiem. Nie. Widział. Co. Jest. Przed. Nim.
        Czułam, że spalę się ze wstydu.

Noah?( ͡° ͜ʖ ͡°)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz