13 lip 2018

Od Daniela

Nadszedł czas. Chłopie, chyba najwyższa pora się uniezależnić, nie sądzisz? 
Trzeba zrezygnować z tych zbędnych wygód i rozpocząć życie na własną rękę. Pożegnałem się z nadopiekuńczymi rodzicami, którzy mieli co do mojej przyszłości plany [wcześniej niż ja sam]. Otwarłem bagażnik i spakowałem do środka dwie wypchane walizki i jedną torbę. Gdy wreszcie uporałem się z tymi ciężkimi tobołami, wsiadłem do samochodu, odsunąłem szybę i posłałem rodzicom ostatni, życzliwy uśmiech.
 Uważaj na siebie!  Krzyczała matka, a ojciec patrzył na mnie ze spokojem.
Wiedział, że jestem odpowiedzialny i sobie doskonale poradzę. Nie miał co do tego cienia wątpliwości.
Odpaliłem silnik i odjechałem. Trasa zajęła mi dobre dwie godziny. Wreszcie moim oczom ukazał się znak "Witamy w Avenley River". Grunt, to teraz znaleźć rezydencję Carlo.
Zatrzymałem samochód na poboczu i wyciągnąłem telefon. Adres miałem zapisany na kartce, wpisałem go do GPSa, jednak pojawił się błąd.
"Podana ulica nie istnieje".
 Co jest?  zmarszczyłem brwi  No dobrze, zrobię to samodzielnie.
Odłożyłem telefon, po czym odpaliłem silnik i jechałem, w poszukiwaniu jakichś przechodniów. 
Moim oczom ukazała się jakaś młoda kobieta. Zatrzymałem się obok niej, odsunąłem szybę.
 Dzień dobry, przepraszam. Wie Pani może gdzie jest rezydencja Carlo Rossi'ego?
Na dźwięk jego imienia, twarz nieznajomej przybrała groźny wyraz twarzy.
 Niestety wiem.
 Którędy?
 Niech pan dojedzie do tamtego wzgórza i za bilbordem skręci w lewo. Później trasa prowadzi prosto do loży tego pasożyta.  Uśmiechnęła się nerwowo i odeszła.
 Dziękuję..  wymamrotałem niepewnie, a na mojej twarzy malowało się zdezorientowanie - Pasożyta?
Nieważne. Pojechałem wskazaną trasą, a po kilkunastu minutach ukazała mi się wielka, zdobiona, metalowa brama, która naprawdę robiła wrażenie. Ogród był ogromny, a za nim widniała spora rezydencja. Z przepychu do przepychu. Wyszedłem z samochodu i chwyciłem bagaże.
W mojej głowie pojawiły się już zarysy własnego domu. Chciałbym mieć drobny, ale klimatyczny domek na którymś ze wzgórz. Niestety, na czas zarabiania pieniędzy, muszę zamieszkać u Rossi'ego.
Zadzwoniłem do bramy, momentalnie się otworzyła. Przejście przez ogród zajęło mi dobre dwie minuty. Nacisnąłem na klamkę i otwarłem drzwi. Niecałe dwa metry ode mnie stał Carlo ze swym ujmującym uśmiechem.
 Witaj kumplu.  odparł, dumnie się prężąc.  Daj, wezmę to. 
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wziął ode mnie walizki i zaniósł do jakiegoś pokoju. Po kilku minutach wrócił.
 Ależ ja cię długo nie wiedziałem!  Krzyknąłem, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
 Ja ciebie też Dan. Kopę lat.
Usiedliśmy w salonie przy wspólnej kawie. Niespodziewanie z łazienki obok wyszła jakaś dziewczyna w samym ręczniku i poszła w drugim kierunku, zupełnie nas nie dostrzegając.
Twarz Carlo momentalnie przybrała bordowy kolor. 
 A któż to?
 Koleżanka.
 Mhm.  Mruknąłem i spojrzałem na niego z uśmiechem. 
Nie zmienił się nic a nic przez te wszystkie lata.
 To co, będziemy tu tak siedzieć, czy mam cię oprowadzić po domu?
 To drugie.
Wstaliśmy i zaglądaliśmy do każdego pokoju z kolei. Siłownia, osobista sala kinowa, pokój do gier [bilard, piłkarzyki], kilka sypialń, liczne łazienki. W pewnym momencie już się zgubiłem.
Ważne, że zapamiętałem gdzie znajdował się mój pokój. Prosto i pierwszy po prawej. Dobra, będę wiedział.
Carlo dał mi najładniejszą ze swoich sypialń do dyspozycji. Miłe z jego strony.
 Ach, zapomniałbym.  zatrzymał się  Mam psa.
 Nie ma z tym problemu.
 No cóż, nie jest to urocza kulka puchu, tylko potwór. — Zaśmiał się i pokazał mi jego zdjęcie na telefonie. Pitbull? Ajć.  Będę starał się trzymać go z dala od ciebie, więc nie powinieneś mieć z nim styczności.
 Dobrze, dzięki.  Odparłem z wyraźną ulgą.
 Dom jest do twojej dyspozycji. Co moje to i twoje. A teraz chodźmy na miasto.  Zaproponował, a ja potwierdzająco kiwnąłem głową.
Wsiedliśmy do samochodu Carlo, a ten podczas drogi pokazywał mi najważniejsze punkty w mieście.
Pogoda była piękna, słońce grzało mocno, jednak jego upalne promienie były zwalczane przez lekki, chłodny wiaterek.
Zgasiliśmy silnik, wyszliśmy z samochodu  i udaliśmy się do parku.
Usiedliśmy na jednej z ławek i rozpoczęliśmy pogawędkę.
 Jaką masz pracę?  Zapytałem.
 Trener personalny.  Uśmiechnął się przebiegle i pokazał mi swoje mięśnie. Był naprawdę dobrze zbudowany. 
Niespodziewanie naszą rozmowę przerwał dziwny dźwięk. Odwróciliśmy głowy w kierunku źródła. Jakaś nieznajoma niosła zakupy, a jej torba pękła i wszystko wysypało się na chodnik.
Obaj bez chwili zwłoki wstaliśmy, podeszliśmy w stronę kobiety i zaczęliśmy zbierać produkty.

Ktoś?


1 komentarz: