28 lip 2018

Od Althei C.D Bridget

    Al od jakiegoś czasu przyglądała się ulicznemu kociakowi, który zamiast leżeć otulony rodzeństwem lub kocami w domowym cieple, ryzykował całe dziewięć żyć, kręcąc się pod nogami przechodnich i prosząc o uwagę. Nie wszyscy byli tak dobrzy jak Bridget. Althea obserwowała mijających ich ludzi, którzy rzucali obrzydzonymi spojrzeniami w zaniedbanego kotka. Biła od nich wręcz chęć wypchnięcia go z chodnika, prosto na krawężnik i ostatecznie ulicę. Nawet jakaś kobieta z dzieckiem, niby definicja wrażliwości i ciepła, a jej oczy wyrażały takie same pragnienie, jak wszystkich dookoła. By tylko ochronić własną pociechę przed zarazkami była gotowa poświęcić drugą istotę, tak samo niewinną, jak ten jej szkrab.
    Al zauważyła, że Bridget nie odzywała się tak często, jak mieli to w zwyczaju jej znajomi. Zupełnie jej to nie przeszkadzało, wręcz cieszyła się, że dziewczyna nie gadała w kółko o tym, jaka celebrytka wyszła ostatnio za mąż, czego nie można było powiedzieć o jednej koleżance z pracy. Al słuchała tych opowieści tylko raz do końca, a kolejne jakoś zleciały jej na przestrzeni godzin mijających w barze.
    - Jasne. Smutno mi jak na niego patrzę. – Althea zerknęła na kociaka ułożonego w rękach dziewczyny i pogłaskała go delikatnie po główce tak, jakby był delikatny niczym porcelana. Zwierzę niemal od razu naparło na palce, ocierając się o nie z cichym, zachrypniętym mruczeniem, które mimowolnie ocieplało serce Al.
    - Ludzie bywają okropni. – Bridget westchnęła ze stoickim spokojem, dając jej do zrozumienia, że miała swoją teorię odnośnie pojawienia się małego kota w tak okropnym miejscu. Los nie szczędził mu cierpienia.
    - Niektórzy nie powinni mieć po prostu zwierząt. – Wbiła szare spojrzenie w drogę przed nimi. Obie powiodły w kierunku najbliższej przychodni weterynaryjnej, która zwykle nie miała wielu klientów, szczególnie w tak średniawą pogodę, jak dzisiaj. – Gdybym coś podobnego stało się z moim psem, w życiu bym sobie nie wybaczyła.
    Nie zorientowały się, kiedy odpuściły sobie pomysł ze znalezieniem jadłodajni.
    - Jak ma na imię? – Brunetka podniosła wzrok z kota na Al, ale dziewczyna czuła je przez zaledwie ułamek sekundy.
    - Duch. Wielka, biała kula futra. – Uśmiech mimowolnie wpłynął na jej twarz, gdy wspomniała o swoim pocieszycielu. Nieoczekiwany strach obleciał ją w rozmyślaniu nad opcją, że inny właściciel mógłby traktować go zupełnie odwrotnie. – A ty masz jakiegoś? – spytała ostrożnie, wiedząc, iż nie każdy lubi odpowiadać na prywatne pytania, nawet, jeśli dotyczą tylko posiadania psa.
    Bridget głaskała zwierzę i nie pozwoliła Althei długo czekać na najzwyklejszą odpowiedź.
    - Mam kotkę, na imię jej Orchidea. Jest… jakby to powiedzieć, dosyć niezależna.
    Dziewczyna przez cały czas utrzymywała kamienny wyraz twarzy. Ani się nie uśmiechała, ani nie sugerowała zirytowania, co wzbudziło w Althei nieznaczne zainteresowanie. Szary nieboskłon zawieszony nad miastem ledwo co dał upust jednej ulewie, a już zapowiadał drugą.
    - Nie wiem do którego weterynarza chodzisz z Orchideą, ale ja i Duch polecamy tego. – Al wskazała ruchem głowy na szyld zawieszony mniej więcej w centrum długiego szeregu sklepów. W Avenley River, mimo małej powierzchni, zdarzała się spora konkurencja, jeśli chodzi o leczenie zwierząt. Doktor Walsh jednak najszybciej zdobył zaufanie Al, dzięki znakomitemu podejściu do Ducha.
    Dziewczyny wraz z małą, brudną, acz uroczą przybłędą udały się do określonego miejsca. W niewielkim budynku korytarze wypełniało jedynie powietrze. Zielone, blade ściany przywodziły na myśl bezpieczeństwo, otaczały Altheę i Bridget, oraz prowadziły je bezpośrednio do białych drzwi.
    - Myślisz, że ktokolwiek tu jest? – Nowo poznana dziewczyna spojrzała przed siebie, nadal delikatnie głaszcząc kota jedną dłonią.
    - Tu nigdy nie było tłumów. – Al zapukała kilkukrotnie i czekała do momentu, aż zza drzwi nie wychylił się mężczyzna w średnim wieku. Włosy miał odrobinę przerzedzone, a ponadto posiwiałe; jednakże szeroki uśmiech witający obie klientki zasłonił liczby, jakie śledziły go od chwili pierwszego tchnienia.
    - Witam pana Walsha. To Bridget. – Odwzajemniła uśmiech i wskazała krótko na swoją nową znajomą, która bez większych rewelacji po prostu uścisnęła rękę mężczyzny.
    - Miło mi was widzieć, co się dzieje? – spytał, zanim jego oczy dosięgły małego kotka, ułożonego na dłoniach jednej z dziewczyn. Jego stan nie poprawiał się ani na chwilę. Przez całe minuty wyglądał tak samo biednie, co wcześniej. – Och, cóż to za biedna istota?
    - Ten kotek szwendał się za nami po chodniku. Nie wygląda najlepiej i lepiej się upewnić, czy nic mu nie jest. – Al spojrzała porozumiewawczo na Bridget, obie myślały tak samo.
    Mężczyzna rozchylił szerzej drzwi, wpuszczając dziewczyny do wnętrza przestronnego gabinetu, który był miłą odskocznią od niepozornego budynku, w jakim się znajdowały. Al ponownie zobaczyła przedmioty, o których istnieniu nawet nie miała pojęcia i obserwowała, jak Bridget delikatnie ustawia kociaka na miękkim stoliku.

[Bridget?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz