31 lip 2018

Od Davida CD. Rachel

- Lubisz mnie?
- Głupie pytania zadajesz, David. Oczywiście, nie mam powodów, żeby cię nie lubić. Dajesz mi nawet słodycze, nosisz mnie. Kto by cię nie lubił. Powiem więcej, jesteś bardzo miły, zabawny. Nadal pamiętam nasze pierwsze spotkanie, zresztą, jak mam nie pamiętać? To było... Dwa dni temu? Mniej? Ale żartów o Jasiu i babie u lekarza nie da się zapomnieć, nawet, jeżeli minie więcej czasu. Do tego, akceptujesz mnie taką, jaką jestem i nie wyrzucasz za drzwi, a to już sztuka.
Mimo, że powiedziała to w nieco humorystyczny sposób, poczułem się lepiej. Dużo lepiej. Chyba każdy lubi słuchać miłych słów o sobie, zwłaszcza, gdy ma problemy z zaniżoną samooceną.
Uśmiechnąłem się szeroko i wziąłem dziewczynę na ręce, a ta z przerażeniem się wzdrygnęła.
- Ja też cię bardzo lubię Rachel. - zaśmiałem się. - Szczególnie, kiedy biegniesz w przydużym dresie i zwalasz mnie ze schodów, aby mnie przytulić. 
Musiałem. Wybaczcie.
- Zamknij się idioto! - wyrwała się z moich objęć i ponownie oparła się o poręcz. 
W tym momencie zabrzmiała jak moja siostra. Czy wszystkie kobiety mają tak ubogi zasób słownictwa, że używają tych samych, utartych zwrotów?
Ciągle cicho chichocząc, ruszyłem w kierunku domu i przyniosłem tacę ze słodyczami.
Położyłem ją cicho na stoliku w altance i podszedłem bliżej do dziewczyny, która widocznie nie usłyszała, że wróciłem, gdyż nadal jak gdyby nigdy nic podziwiała widok.
Stanąłem za jej plecami i oparłem brodę o drobne, kobiece ramię.
- Przychodzi baba do lekarza.. - szepnąłem jej na ucho i odsunąłem się, patrząc, jak dziewczyna z przerażeniem odwraca się w moją stronę, z trudem powstrzymując śmiech.
- Chcesz, żebym zeszła na zawał Carter?
- Ależ oczywiście, że nie. - wskazałem palcem tacę. - delektuj się, a ja idę pobawić się z psem.
Odszedłem, jak gdyby nigdy nic i głośno zagwizdałem. Po kilku chwilach wokół mnie biegał "mały niedźwiedź", radośnie merdając ogonem.
Urwałem gruby patyk z najbliższego drzewa i oskubałem go z liści.
- Aport! - krzyknąłem i rzuciłem gałąź na drugi koniec ogrodu.
Pies pędem ruszył w kierunku przedmiotu, po czym przyniósł mi go i oparł się łapami na mojej klatce piersiowej.
- Siad! 
Czworonożny przyjaciel uważnie wysłuchiwał moich poleceń. Jest u mnie niedługo, a tak szybko wchłaniał komendy, których go uczyłem.
Byłem pod wrażeniem. 
Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę. Przyglądała mi się uważnie, wciskając do ust kolejne pianki, żelki i cukierki.
A mówią, że przyjaźni za nic nie kupisz. W przypadku Rachel wystarczy kilka łakoci i po problemie.
Posłałem jej uśmiech i wróciłem do altany. Od razu zauważyłem, że taca jest prawie pusta. O w mordę, czyli zje tyle, ile dasz.
- Już nie mogę. - burknęła, trzymając się za brzuch.
Ja odpadłbym już przy drugiej paczce pianek.
- To dobrze, że czujesz sytość. Już zaczynałem się martwić, że masz jakiegoś tasiemca, czy coś.
- Cicho bądź. - zmierzyła mnie lekko znużonym spojrzeniem i cicho ziewnęła. 
- Zaraz przyjdę.
Stwierdziłem, że przywrócę Rachel do życia i nieco ją wybudzę.
Ruszyłem w kierunku węża ogrodowego i spryskałem nim z daleka dziewczynę.
- Co jest?! - zerwała się z krzesła. - To oznacza wojnę! - krzyknęła i szukała czegoś, czym mogłaby mi zrobić krzywdę.

Rachel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz