26 lip 2018

Od Althei C.D Lucia

    Rozchyliłam ociężałe powieki, czując, jak niemal natychmiast czysty kolor sufitu rani moje oczy. Biel była wszystkim. Zewsząd otulała mnie dziwna błogość, uczucie otępienia i konsternacji, które nie pozwalało mi nawet złożyć myśli. Zapragnęłam znowu zapaść w głęboki sen, pozbywając się bólu mięśni i tego natarczywego ćmienia z tyłu głowy. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam zignorować cierpienie oraz zasnąć, ból się nie kończył, a wręcz nasilał. Ile razy już spałam? Opuściłam spojrzenie z sufitu na zegar znajdujący się tuż ponad drzwiami. Wpół do piątej.
    W milczeniu przeniosłam się do siadu i masując obolałą skroń, starałam się przywołać do siebie parę wspomnień. Pośród wirujących myśli, które przeplatały się ze sobą bez końca, wyłapałam tą, która mówiła, że Lucia przekonała mnie do pozostania w szpitalu. Albo podkreśliła z emfazą – oczywiście na tyle, na ile pozwalał jej uroczy głosik – że wylądowałam tu z przemęczenia i przepracowania. Co za bujda. Ignorując wszelkie ślady złego samopoczucia, wstałam i ruszyłam do przodu, lecz zostałam w natychmiastowym tempie zatrzymana. Nieoczekiwane ukłucie w żyle sprawiło, że moje nogi wręcz zesztywniały. Oberwałam wenflon z kroplówką, jaki do tej pory mnie blokował, i jak gdyby była to najnormalniejsza scena w dziejach ludzkości, wyszłam z sali. Nie miałam ochoty dłużej tu siedzieć, zwłaszcza że czułam się o niebo lepiej. Wolałam nie wyobrażać sobie poczucia winy, które spadnie na mnie, kiedy zostawię Lucię na choć dwie godziny dłużej samą. Ta świadomość była wręcz nie do zniesienia; popychała mnie do przodu po najmniejszym zwątpieniu we własne siły. Może bywam zbyt opiekuńcza, ale facet krążący wokół budynku, nie kryjący zainteresowania naszą rodziną, wcale nie pomagał mi pozbyć się zmartwień.
    Moje kieszenie świeciły pustką – żadnych pieniędzy, które mogłabym wydać na komunikację miejską. Korzystając więc z blednącego światła dnia, wybrałam drogę pieszo, liczącą tylko parę kilometrów. Gdzieś w połowie drogi cała głowa znów zaczęła mnie ćmić. Otulona jedynie samotnością i delikatnym powiewem, musiałam dołożyć wszelkich starań, by nie upaść. Asfalt wydawał się wtedy tak kuszący… Zanim dotarłam do mieszkania, wybiła siedemnasta trzydzieści. Znalazłam wtedy klucz do domu w kieszeni kurtki i zniecierpliwiona przekręciłam go w zamku. Następnym, co czułam oprócz bólu głowy, to kompletne osłupienie. Ten sam gość, który zaczepił Lucię, teraz jak gdyby nigdy nic ogarniał kanapę. Moją kanapę. Słysząc skrzypienie drzwi, mężczyzna podniósł wzrok i wpadł prosto w oko cyklonu, jakim było moje spojrzenie cisnące piorunami. Teraz nawet nie wiedziałam, na kogo bardziej mam być zła. Fabio czy Lucia, która najprawdopodobniej pozwoliła mu wejść, zaledwie parę godzin po tym, jak obiecałyśmy trzymać się od niego z daleka.
    - Al? – Lucia stojąca zaraz obok mężczyzny ściągnęła twarz w wyrazie zdziwienia. – Nie powinnaś być w szpitalu?
    - Dobrze się czuję, więc wyszłam… – przemówiłam nieco spokojniejszym tonem, wiedząc, że zdenerwowanie i gniew mogą z powrotem wysłać mnie na spotkanie z podłogą. – A on co tu robi?
    Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale nabrałam ochoty, by być cholernie wredną suką dla tego faceta.
    - A co ty tutaj robisz? – Lucia odbiła piłeczkę, wywoływając we mnie nieoczekiwany podziw.
    - Mieszkam – odparłam najnormalniejszym tonem, na jaki było mnie obecnie stać, na co w odpowiedzi usłyszałam jedynie dosyć ofensywne parsknięcie. – O co chodzi?
    - Nie wiesz o co? – Zupełnie porzuciła temat tego faceta stojącego w salonie i wpatrującego się w nas z niemałym zaniepokojeniem. – Obiecałaś, że zostaniesz tam parę dni i odpoczniesz… obiecałaś! – Powtórzyła głośniej, tak, że wyczułam jej wściekłość i określiłam ją jako dosyć niebezpieczną.
    - A ty obiecałaś, że nie pozwolisz mu się zbliżyć – mówiła tak spokojnie, na ile pozwalało jej wewnętrzne rozdygotanie i nawrót stresu, który próbowała zgnieść w pięści. – Nie znamy go…
    - Mam dowód osobisty. – Wtrącił się mężczyzna, ale natychmiast uciszyłam go piorunującym spojrzeniem.
   - Nie znamy go! – Powtórzyłam, nie potrafiąc zatrzymać w sobie więcej opanowania niż to potrzebne, w wyniku czego mój głos zaostrzył się niczym brzytwa. Irytowała mnie obecność tego faceta jak diabli. – Jak miałam zostać tam dłużej, gdy ty wpuszczasz do domu obcych? Dobrze, że tego nie zrobiłam. To była cholernie udana decyzja.
    - Nie dawałam sobie rady, to go zaprosiłam do środka, by mi pomógł. Prawda, nie znam go, ale warto czasem komuś dać szansę. – Przerwała wypowiedź małym wdechem. – Nie chciałam, żebyś wiedziała, że nie potrafię sobie dać bez ciebie rady, okej?!
    Jej słowa podziałały na mnie jak zimna kąpiel i wówczas doszło do mojej podświadomości, że nie chce zrobić z tego konfliktu. Chwyciłam dziewczynę czule za dłoń oraz jednym pociągnięciem zaprowadziłam ją do pokoju obok. Drzwi były szeroko otwarte; co pełne pięć sekund patrzyłam na Fabio, wręcz pewna, że w odpowiednim momencie złapię go na kradzieży. Ach, czekajcie. Nie ma co okradać.
    - Nie powiedziane, że musisz dawać sobie beze mnie radę. Jesteśmy siostrami. Bez ciebie też bym nie potrafiła tego, co jestem w stanie zrobić, gdy jesteś przy mnie. Ale uwierz w siebie choć odrobinę, proszę. – Położyła jej dłoń na ramieniu. – W swoje siły, bo umiesz więcej niż ci się wydaje.
    Po chwili milczenia, kiedy nasze oczy spotkały się w czułym spojrzeniu, Lucia pochyliła się do przodu i wpadła w moje objęcia. Poczułam wtedy ulgę jak nigdy; nie potrafiłam opisać tego uczucia, kiedy udawało mi się uspokoić drżące dłonie siostry i spędzić z jej oczu ten strach i zdenerwowanie. Bycie świadkiem mieszanki obu tych uczuć potrafi przerazić, zwłaszcza w przypadku Lucii.
    Odrywając od siebie siostrę, przyłapałam Fabio na szerokim uśmiechu. Tak, uśmiechał się w naszą stronę tak, jakby właśnie odtworzył taśmę i oglądał retrospekcję z całego swojego życia. Nie potrafiłam rozgryźć tego człowieka, lecz gdy tylko poczuł moje spojrzenie, spuścił wzrok. Pierwszy raz tak bardzo nie obchodziło mnie to, że karciłam kogoś i jeszcze nie dręczyły mnie żadne wyrzuty sumienia.
    Lucia lada moment oderwała się ode mnie i wyszła z pokoju, w którym przeprowadzaliśmy naszą siostrzaną rozmowę. Patrząc na Fabio, zupełnie nie miałam pojęcia, czy wyrzucić go z mieszkania czy w końcu szczerze porozmawiać. Pod wpływem Lucii, która wspomniała o szansie, zgodziłam się na drugą opcję. Zrobiłam szybką herbatę, nie odzywając się przy tym ani słowem. We trójkę zasiedliśmy przy kanapie i położyłam trzy kubki na stoliku znajdującym się przed nami.
    - Jak poznałeś naszą babcię? Nigdy o tobie nie wspominała. – Nie zamierzałam ukrywać tego faktu. Wyraz twarzy mężczyzny sugerował nawet urażenie.
    Objął kubek palcami i przysunął go bliżej siebie, otwierając usta, ale przez parę dobrych sekund wydobywały się z nich tylko niewyraźne przejawy zamyślenia.
    - To było, cóż, bardzo niepozorne spotkanie. Pomogłem jej kiedyś donieść zakupy do domu, potem naprawiłem kran. Wasza babcia była schorowaną osobą, a ja mam miękkie serce i chciałem jej pomóc. W końcu miała pod opieką dwie dorastające wnuczki. – Uśmiechnął się szerzej. – Gdy miała problemy z chodzeniem, robiłem wiele rzeczy za nią, ale żałuję, że nigdy was nie poznałem.
    - Ale jak to możliwe? – Lucia wtrąciła słuszne pytanie. Widocznie nie tylko mi zdawało się, że ta historia wcale nie wygląda tak, jak wygląda. I że umykał nam jakiś szczegół, o którym nawet nie miałyśmy pojęcia.
    Mężczyzna wzruszył ramionami, zdecydowanie nie przejmując się naszymi nieodgadnionymi wyrazami twarzy.
    - Jakoś tak wyszło. Ale znam was teraz i postaram się, żebyście miały to, co trzeba.
    Szansa, szansa, szansa. To słowo w kółko brzęczało mi w głowie niczym naprawdę denerwujący owad, gdy tylko atakowała mnie myśl, ze najlepiej byłoby urwać kontakt z tym mężczyzną. Pozwolił, by pomieszczenie wypełniła cisza i w jej towarzystwie wyjął portfel z kieszeni. Rozłożył go na stole i wysunął dowód osobisty z jednej przegrody.
    - Fabio Moralez we własnej osobie. Teraz wierzysz, Altheo? – Mówił do mnie, lecz ja wpatrzona w jeden, znaczący punkt, odbijałam od siebie jego słowa tak, jakby w życiu do mnie nie doszły. Kiedy mężczyzna wyjął dowód, przypadkiem wyjął coś jeszcze. Coś, co nie powinno się tam w ogóle znajdować. Pożółkłe, małe i zgięte w pół zdjęcie, a raczej jego tył, na którym widniały słowa napisane przez dorosłego. „Kocham Cię, tato.” A do tego kolorowym, zielonym pisakiem uśmiechnięta buźka, jaką ewidentnie rysowało małe dziecko. Kształty były nierówne i określiłam to jako „uśmiechnięta buźka zaraz po spotkaniu z tirem”. Ostrożnym ruchem ręki wzięłam kawałek papieru w dłoń i otworzyłam go w palcach.
    Ujrzałam własne zdjęcie z wczesnego dzieciństwa. Poznałam, bo miałam takie samo. Czułam, jak mój świat wali się bezpowrotnie.

[Lucia?]
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz