30 lip 2018

Od Althei C.D Billy Joe

    Przed zachodem słońca, a raczej grubo przed zgaśnięciem ostatnich jego promieni, zdecydowałam się wyjść ze swojej kamienicy i pospacerować spokojnie chodnikiem. Cały ten tydzień był dla mnie jak ciężki kamień, który spoczywał na moich barkach i zgarbił całe moje zmęczone ciało. Nic więc nie okazało się tak odprężające, jak tchnienie w płuca świeżego, pełnego oddechu. No chyba, że, cholera, nagle będziesz musiała go wstrzymać przez pierdolnięcie w wystającą kostkę. Bez ostrzeżenia runęłam do przodu i walnęłam o chropowatą powierzchnię, która boleśnie zdarła moje kolana. Nim się w ogóle obejrzałam, dobiegł mnie męski głos i natychmiast mój cień został pochłonięty przez o wiele większy. Podniosłam wyżej wzrok, dostrzegając kogoś, kogo nie spodziewałam się zobaczyć już gdzie indziej niż na scenie. Ten widok poskutkował delikatnym zaskoczeniem.
    - W porządku? – spytał i tym razem udało mi się zobaczyć jego oczy w zupełnie innej odsłonie. Były wręcz błękitne, pasowały mu bardziej niż ten sztuczny fiolet.
    - Czy to dziwne, że spotykam cię za każdym razem, kiedy dzieje mi się krzywda? – Prychnęłam rozbawiona tym incydentem oraz z jego pomocą postawiłam się z powrotem na nogi. Otarłam delikatnie kolana z brudu, jaki pokrywał równocześnie cały chodnik, czyli tak naprawdę były to kamyczki rozmiaru maku.
    Mężczyzna raczej mnie rozpoznał, choć ja, będąc gwiazdą z tysiącami znajomości, zapomniałabym o kimś, kogo spotkałam tydzień temu. Może to wynik mojej jakże znakomitej pamięci.
    - Głupi zbieg okoliczności – stwierdził, ale to, co przykuło moją uwagę, to jego przygnębiony głos i całkiem nieodgadniony wyraz twarzy. Nie musiałam nawet spoglądać w oczy, by wyczuć bijący od mężczyzny ponury nastrój.
    - Wydajesz się smutny – odparłam bez większego namysłu, wręcz bezpośrednio. Mimowolnie zaczęłam towarzyszyć mu w drodze po chodniku. Za pierwszym razem nie usłyszałam odpowiedzi, więc rzuciłam mu zastanawiające spojrzenie. – Mylę się?
    - Nie mylisz się. – Zaprzeczył głową, a ja nie zamierzałam w żaden sposób naciskać. Każdy ma swoje problemy, które woli zatrzymać w kręgu prywatności, a druga osoba musi to bez słowa uszanować. Jednakże lada moment Billy odezwał się ponownie. – Chodzi o moją siostrę.
    - Co z nią? – spytałam zupełnie normalnym tonem.
    - Miała urodziny, na których nie mogłem się zjawić. Poza tym nie zjawił się też nikt z jej klasy. – W jego głosie mogłam wyczuć jeszcze większe zmęczenie, niż wcześniej, i musiało to być spowodowane tą całą sytuacją, której zresztą nie znałam do końca.
    - Nie zrobiłeś tego celowo. Pewnie nie miałeś wyboru, a tak czasem po prostu jest. Wyrwij się stąd w końcu, olej to wszystko na chwilę, a na pewno zrobisz jej tym najlepsze urodziny w życiu. Powinna ci wybaczyć, że nie byłeś punktualnie – mówiłam spokojnie z lekkim uśmiechem na ustach, patrząc w słońce chowające się powoli za horyzontem.
    - Postaram się być u niej jak najszybciej – odparł i podniósł głowę, przestając spoglądać w chodnik pod nogami.
    Wtedy za plecami usłyszałam szybkie pstryknięcie. Zajrzałam sobie przez ramię, marszcząc brwi i gapiąc się nerwowo w krzaki, a ten ruch skopiował Billy, który po chwili miał taką minę, jakby wszystko rozumiał.
    - Wszędzie mnie dopadną… – Westchnął głośno.
    - Mam jedno takie miejsce, gdzie idę, gdy chcę być sama. Chcesz je poznać? – Szybko wpadłam na pomysł, nie chcąc przypadkiem drugi raz zostać uchwyconą w towarzystwie Billy’ego, bo przepraszam, ale sława nie jest mi potrzebna.
    - Wtedy już nie będziesz sama. – Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zobaczyłam, jak mężczyzna jeszcze raz obraca się wokół własnej osi, by spostrzec natrętnego fotografa. Zanim zdążył się przypatrzeć, chwyciłam go za koszulkę i wciągnęłam w uliczkę.
    - Gdy zobaczysz te miejsce to poczujesz, jakbyś był jedyną osobą na świecie – zapewniłam z błyskiem w oku i puściłam jego koszulkę.
    Przez jakiś czas szliśmy uliczkami zupełnie opuszczonymi przez ludzkość. Zerkałam co chwila na Billy’ego, który wydawał się lekko skonsternowany w nowym otoczeniu, a ja się nie dziwiłam ani trochę. Przeszliśmy przez opuszczone złomowisko, wystawieni na blask jaśniejącego księżyca, który w chwili mojej nieuwagi wdrapał się na niebo. Pomarańcz malująca całe przestworza dawno zgęstniała w czerń. Jasne chmury zostały zastąpione błyszczącą szatą gwiazd, a rozżarzone na czerwono słońce już zupełnie nas pożegnało. Wzrokiem odnalazłam wysoki budynek, który miałam na widoku od dobrych parunastu minut podróży.
    - Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości – powiedziałam wręcz ostrzegawczym głosem, choć daleko mu było do powagi.
    - Pamiętałbym. – Te słowa wręcz zagłuszyło nagłe otworzenie skrzypiących drzwi. Potem poprowadziłam mężczyznę długimi schodami prowadzącymi na jedenaste piętro, czyli wyżej się nie dało; moje kolana prawie paliło zmęczenie, ale ostatkami sił udało mi się wejść jeszcze na drabinkę i szybkim ruchem otworzyć właz umieszczony na suficie.
    W końcu znalazłam się na płaskim dachu, czując jak lekki powiew wieczornego wiatru przeszywa moją skórę. Zaraz z tyłu pojawił się Billy, lecz w tej chwili zupełnie pochłonął mnie piękny widok panoramy miasta. Ciasno ustawione, oświetlone budynki, neonowe szyldy i lampy jaśniejące w mroku wyglądały magicznie, a perspektywa, z jakiej dane mi było to ujrzeć, sprawiała wrażenie, jakbym znalazła całkiem odosobnione miejsce na ziemi. Jakby wszystkie problemy zupełnie zniknęły, a z nimi cały, nic nieznaczący teraz świat.
    Nic nie mówiąc, podeszłam blisko krańca budynku. Zaraz oparłam się dłońmi o barierkę, usiadłam na zimnym betonie oraz spuściłam nogi, by swobodnie wisiały za krawędzią. Czułam, jak w moich oczach wręcz odbijają się te wszystkie światła.
    - Ładnie tu, nie? – spytałam cicho, po czym z ust wyrwały mi się kolejne słowa. – Ach, a gdy wtedy pytałeś, czy nie jestem aż tak wielką fanką Crowstorm, to nie chodziło mi o to, że was w ogóle nie lubię. Lubię, tylko nie tak, jak szalone fanki.

Podobny obraz

[Billy Joe?]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz