12 lip 2018

Od Althei do Bellamiego

    Wolne. Tylko te słowo rozbrzmiewało w nieskończoność w mojej głowie, a ja rozkoszowałam się jego pięknym wydźwiękiem, który koił moje nerwy. Ponownie padłam na rozłożoną kanapę, rozleniwiłam się i nie przeszkadzał mi nawet Duch leżący na moich kolanach. Wokoło mnie układał się pofałdowany koc, zgniecione poduszki i całkowicie skopane prześcieradło – czyli cały nieład z nocy, towarzyszący mi aż do południa, kiedy mój biedny, wyczerpany umysł postanowił się wybudzić. Roztrzepane włosy i grzywka, która zwykle chowa się w uczesanych włosach, teraz zasłaniały mi pole widzenia. Ostatnie, co bym zapragnęła, to wstawać i niszczyć piękne brzmienie słowa „wolne”.
    Nagłe skrzypienie drzwi spowodowało, że śnieżnobiały pies poderwał głowę z moich kolan i wstał. Potem przybiegł pod próg, a ja wodziłam za nim wzrokiem, zupełnie niezainteresowana tym, co tym razem pobudziło jego psią ciekawość. Zaszeleściło parę reklamówek, których dźwięk ledwo dotarł do moich zwolnionych nerwów. Przetwarzałam wszystko tak, jakbym ledwo wstała, a może nadal spała. To było jedyne, co poddawałam wątpliwościom.
    - Nadal nie wstałaś? – Spotkałam się z głosem Lucii. Dostrzegłam, jak przechodzi obok mnie z kilogramami zakupów i normalnie zaskoczyłby mnie ten widok, patrząc na moje przeciętne zarobki. Ale moja młodsza siostrzyczka już nieraz udowodniła, że potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji.
    - Nie – mruknęłam krótko, padając twarzą na poduszkę i gniotąc ją jeszcze bardziej. Dotykając jej, czułam jakbym powoli tonęła w przyjemnych, miękkich falach.
    - Czyli masz wolne, rozumiem. W końcu odpoczniesz! – Położyła zakupy na blacie kuchni. Usłyszałam to zaraz za swoimi plecami, za którymi nieopodal znajdowała się prowizoryczna kuchnia: szafki z umywalką i kuchenką. Mieszkanie było cholernie ciasne, a wbrew temu mieściło w sobie wszystko, co trzeba.
    - Wolne. Jak pięknie to brzmi, nie? – Rozmarzyłam się, przymykając oczy i nie wiem co bym dała, by spędzić podobnie cały tydzień.
    - A ja ze szkoły wróciłam. – Westchnęła głośno. Nie musiałam nawet zerkać, by stwierdzić, że moja malutka siostra rozpakowuje zakupy i je segreguje do odpowiednich szafek.
    - Zatrzymaj resztę ze sklepu dla siebie – powiedziałam, nie kusząc się nawet o otworzenie oczu. Wymamrotałam to pod nosem, starając się być dobrą siostrą, i czułam, jak uginam się pod ciężkim pragnieniem snu.
    - To sporo, dzięki! – odparła z wdzięcznością w głosie, a lada moment dodała coś, co spędziło mi zmęczenie z powiek. – Al, telefon ci wibruje.
    Natychmiast otworzyłam oczy, ściągając przy tym brwi z niezadowolenia. Ręką wymacałam telefon, który dryfował między falami pościeli i odebrałam połączenie przesunięciem po wyświetlaczu. Ledwo przyłożyłam go do ucha, a kilka pierwszych słów sprawiło, że reszta mojego świata obsunęła się w nic nieznaczącą przepaść. To kurwa jakiś żart.
    - Nie ma takiej opcji, Mel. Mam wolne i nawet z łóżka nie wstałam. – Bez większych argumentów odpowiadałam na wezwanie do pracy. Chociaż powód „mam wolne”, powinien być wystarczający, to taki nie był. Melanie tłumaczyła wszystko tym, że dwie osoby przy barze nie wyrabiają, bo napływ klientów osiągnął zen. W kółko powtarzała, że ludzi nie ubywa, a wyłącznie przybywa. Ostatecznie argumentem, że podwyższy się moja stawka, nakłoniła mnie do wstania z łóżka. Co jak co, ale z tym, że potrzebowałam więcej pieniędzy, nie kryłam się zbyt bardzo. Lepiej zarabiać w barze, przygotowując drinki, niż chodzić nocą po ciemnych zaułkach, żałować tego i wiedzieć, że nawet widok gotówki nie przegoniłby drażniącego wstydu.
    Rozłączyłam się i wzięłam do roboty, nie wyjaśniając niczego Lucii, która tylko wodziła za mną wzrokiem żądnym wyjaśnień. Zamknęłam się w łazience na ponad pół godziny. Ogarnęłam w niej niesforne pasma włosów, wykąpałam się, zrobiłam delikatny makijaż i z ręcznikiem owiniętym wokół piersi ruszyłam do pokoju Lucii, gdzie znajdowała się moja szafa z ubraniami. Reszta przygotowań nie trwała długo; wytłumaczyłam siostrze, że zdarzyła się nagła sytuacja i muszę wracać do roboty, a ona przełknęła ten fakt niczym duża dziewczynka.

***

    Niebieskie, czyste niebo zgęstniało w gorący pomarańcz malujący horyzont. Tego wczesnego wieczoru każdy pracownik baru miał pełne ręce roboty. W godzinach szczytu napływało coraz to więcej nowych klientów; jedni świętowali coś, o czym nawet nie miałam pojęcia, drudzy pili w samotności albo w duetach. Jednakże każdą osobę łączyła jedna, albo i dwie rzeczy: zamawiali nowe drinki, zanim zdążyłam przygotować poprzednie i hałasowali tak, że nie słyszałam własnych myśli oraz powoli zatracałam się w chaosie. Że też trafiła mi się ta zmiana. 
    W lokalu panował totalny żar. Przechodząc między ludźmi, czułam ich spocone ciała i odór unoszący się aż do sufitu, zmieszany z mocnymi perfumami. Nieraz i nie dwa ktoś przypadkiem popychał kelnerki i drinki lądowały na ziemi, zdeptane przez tłum ludzi. Oby ktoś się tym skaleczył. Ja na szczęście zajmowałam miejsce za barem i robiłam wszystko, by nie ruszać się zza blatu częściej, niż to konieczne. Wsłuchałam się w hałaśliwe śmiechy, korzystając z chwili, w której nie miałam niczego do roboty, gdy znikąd męskie ręce oparły się o blat. To był naprawdę krótki moment, kiedy chmara ludzi nie otaczała baru, a potem wszystko wróciło do normy. W pierwszej kolejności odwróciłam się w kierunku tamtego ciemnowłosego mężczyzny, niemal od razu zauważając wyraźne kości policzkowe.
    - Co będzie dla ciebie? – Wystarczył mi rzut oka, by stwierdzić, że nie jest tak stary, by zwracać się do niego panie.
    - Przydałaby mi się miła dziewczyna na wieczór, ale na razie wszystko jedno. Daj mi coś, co postawi mnie na nogi – mówił z tajemniczym uśmiechem, który nie schodził mu z ust przez dłuższy czas.
    - Mocny Vesper Martini z dodatkowym alkoholem? – zdecydowałam za niego, odwzajemniając delikatnie uśmiech.
    - To mi pasuje. – Pokiwał aprobująco głową i podarował pieniądze, które sprzątnęłam z blatu sprawnym ruchem.
    Nie miałam czasu się nawet podrapać po nosie, a co dopiero zmuszać klienta do konkretnego wyboru. Przyjęłam jeszcze kolejne parę zamówień, co okazało się poważnym błędem. Szybko się pogubiłam i nawet Melanie, stojąca obok mnie, nie była w stanie mi pomóc. Plus był taki, że głowy przynajmniej części tutejszych ćmiły już od nadmiaru alkoholu i niektórzy nawet nie skojarzą, że dostali innego drinka. Był jednak jeden, który – jak się okazało – był zupełnie trzeźwy i skrzywił się, gdy tylko dostał swoje zamówienie. Nie dlatego, że było mocne. Dlatego, że dałam mu nie to, co sama zaplanowałam.
    - Kurwa, to nie smakuje jak Vesper Martini. – Popatrzył na mnie sceptycznie, podsuwając mi pokal pod dłoń. Chyba nie spodziewał się, że wezmę łyka, zastanowię się przez chwilę i przemówię.
    - Ale też jest dobre. – Skrzywiłam się lekko. Nie przepadałam za smakiem żadnego z alkoholi, a pracuję w barze. Cóż za ironia losu.
    Prychnął w odpowiedzi, każąc mi myśleć, że nie jest zbytnio w nastroju.
    - Nie mów nic i po prostu polej mi za to darmowego drinka – powiedział, wręcz rozkazał, co sprawiło, że podniosłam zdumiona jedną brew. Dupek jakich mało, czułam to z daleka. Jednak klient – nasz pan, więc przykleiłam na usta fałszywy uśmiech i odwróciłam się, by przygotować jeszcze raz to, czego wielki pan pragnął.

[Zgodnie z planem, Bell?] 
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz