15 wrz 2018

Od Antoniego CD Nivan

Obserwowałem palce klikające przyciski z numerkami. Zwinnie i hipnotyzująco, i choć była to dosyć prosta czynność, a jednak w pewien sposób podniecała, budziła umysł drugiej osoby, może i rozpalała.
Przygryzłem policzek, w pewnym momencie po prostu odwracając wzrok i chowając dłonie do kieszeni płaszcza, przy okazji również obserwując sytuację malującą się za trochę brudnawą szybą, a następnie podążyłem za Oakleyem, który już znikał w oddali, powoli wspinając się na schody.
— Od razu przepraszam za syf, nie spodziewałem się dzisiaj gości, a raczej wiesz, jak wygląda moje przeciętne utrzymywanie czystości — mruknął w którymś momencie, kiedy, a przynajmniej miałem taką nadzieję, bo zaczynałem łapać zadyszkę (do sportowców po prostu nie należałem), byliśmy już mniej więcej za połową schodków albo właśnie ją przekroczyliśmy.
— Coś mi tam w głowie świta, zwłaszcza koszulki, które zawsze rzucałeś byle jak na fotel, jeżeli już w ogóle podniosłeś je z ziemi — stwierdziłem, uśmiechając się szelmowsko, gdy wspiąłem się o ten jeden stopień wyżej. Jupijajej. — Spokojnie, postaram się nie chwycić za miotełkę, gdy tylko do ciebie wejdę. I obiecuję, nie stracę przytomności — oświadczyłem, po czym uderzyłem pięścią kilka razy w swoją klatkę piersiową.
A później nastąpiła cisza przerywana tylko ciut głośniejszymi niż zazwyczaj oddechami, no może wcześniej uprzedzona kpiącym prychnięciem czarnowłosego mężczyzny na moje słowa. Co zrobić, nic nie zrobić, bogu tylko dzięki, że Oakley w końcu stanął na którymś piętrze.
— Przez chwilę myślałem, że mieszkasz na dachu — mruknąłem, opierając się o ścianę, gdy tamten męczył się z zamkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz