8 wrz 2018

Od Odette C.D Aaron

    Przez cały czas odnosiłam wrażenie, jakby jego propozycja miała okazać się tylko wynikiem upojenia alkoholowego, a nazajutrz mężczyzna wyjątkowo delikatnym słownictwem zasugeruje, że wręczenie mi zaproszenia było pomyłką. Dopiero to, co zrobił jeszcze tego wieczoru, zmiotło wszystkie wątpliwości i udeptało mi ścieżkę prowadzącą do właściwego myślenia. Jego spojrzenie, choć wydawało się odrobinę nieobecne, pozwoliło mi szybko nabrać pewności, że spotykam się oko w oko z prawdą. Nadal czułam ten delikatny dotyk na skórze i przeszywający wzrok, mimo że Aaron zupełnie nieoczekiwanie odwrócił się, kierując w stronę jednej z sypialni. Nie wiedząc kompletnie, co za tajemnicza siła rozbiegła się po moim organizmie, złapałam mężczyznę za nadgarstek, zanim zdążył wyjść z zasięgu mojej ręki.
    - Czekaj! – Gdy w miarę się opamiętałam, puściłam go, wypowiadając jedyne słowa, które wtedy krążyły po moim umyśle. – Zgadzam się. Chętnie to zobaczę. – Zagryzłam ledwo widocznie dolną wargę, nie kryjąc podekscytowania przejawiającego się dosyć wyraziście na mojej twarzy.
    - Wiedziałem, że szybko się zdecydujesz.
    - Byłam pod twoim naciskiem, musiałam zdecydować. – Wydałam z siebie ledwo widoczny uśmiech. Zmęczenie wynikające z dzisiejszego wieczoru już coraz bardziej mną władało, zabierając entuzjazm, jaki w środku na pewno żywiłam. Mężczyzna w odpowiedzi obdarował mnie ciepłym uśmiechem i zaparł się o ścianę, zapewne czując zbyt porywczy podmuch wiatru. Tak, to był z pewnością podmuch.
    - Z przyjemnością jeszcze bym z tobą posiedział, ale… – Zacisnął palce na nasadzie nosa i przymknął oczy, jakby próbując wygrzebać z zaćmionego alkoholem umysłu jakieś sensowne słowa. – Ale wiesz.
    - Wiem. Jesteś zmęczony i powinieneś pójść już spać – szepnęłam cicho, podchodząc na tyle blisko, by móc bez problemu obrócić go w stronę progu do sypialni, w której jeszcze niedawno leżała Jamie. Mężczyzna bez żadnych protestów, a także potknięć, wszedł wgłąb pomieszczenia, osunął się na materac oraz ułożył leniwie głowę na poduszce. Sprawnie przykryłam go kołdrą, życząc mu dobrej nocy, a słysząc ciche „wzajemnie”, opuściłam pomieszczenie.
    Złapałam za pilota, jeszcze przez małą, niezbyt komfortową chwilę badając wzrokiem ekran telewizora i dochodząc do wniosku, że w życiu nie widziałam, żeby ktokolwiek tak bardzo mógł pożerać się pocałunkami. Ugh. To się chyba zwało aktorstwem. Myśl, że kiedyś marzeniem małej blond dziewczynki było zadebiutować na wielkim ekranie, teraz nawet wywoływała dreszcze. Nigdy więcej. Nie dałam sobie zbyt długo patrzeć na ciekawie rozwijającą się scenę erotyczną i jednym kliknięciem wyłączyłam telewizor. Cudem zdołałam sobie przypomnieć, gdzie znajduje się pokój z drugim łóżkiem i to właśnie tam się udałam. Otaczała mnie tylko niezmącona niczym cisza nocna. W jej towarzystwie pozbyłam się ubrań, które zostawiłam złożone na komodzie. Położyłam się zaraz pośród wygodnych fal kołdry, wyparłam lekki chłód przenikający moją skórę i zanim się obejrzałam, dotknął mnie przyjemny sen, przenosząc mój zmęczony umysł w zupełnie inne miejsce.
    Nazajutrz, z samego rana, wybudził mnie dzwoniący telefon. Intuicyjnie odebrałam bez żadnego patrzenia na wyświetlacz, przykładając urządzenie do ucha. Jedyne, co zajmowało moją głowę to to, że byłam całkowicie niewyspana. Szumiące fale zmęczenia przytłumiły na chwilę zdolność myślenia.
    - Nie ma mnie. Zostaw wiadomość po… – urwałam, a otępienie w mojej głowie złagodził głos, który rozpoznałam z marszu. – Jamie?
    Przez cały wieczór nawet nie zdarzyło mi się o niej pomyśleć. Wyrzuty sumienia wywiercały teraz we mnie okropnie wielką dziurę, napędzane jeszcze przez smutny, wyczerpany głos dziewczyny. Pod jego wpływem, dosłownie przyciskając telefon do ramienia, zaczęłam wbijać się we wszystkie wczorajsze ubrania. Jak mogłam ją w ogóle zostawić? Zaklęłam głośno w myślach. Wolałam nie robić tego na głos, gdyż nieoczekiwanie mogłabym obudzić właściciela mieszkania – Aarona, który, miejmy nadzieję, nie będzie miał zbyt potężnego kaca. Szczególnie w ten ważny dla niego dzień.
    Znikąd obezwładniła mnie tajemnicza siła, która zatrzymywała moje stopy dokładnie krok przed wyjściowym progiem. Coś zaciągnęło moje otępiałe spojrzenie prosto na elegancko zdobioną kopertę, zostawioną samej sobie na stoliku w salonie. Powiodłam ku niej najciszej, jak się dało, i ujęłam ją w dłoń. Pełno obrzydliwie bogatych szych, pracowników i oczywiście Aaron wraz z ojcem. Te słowa młodego mężczyzny bez przerwy rozbrzmiewały mi w głowie. Zaczęłam poddawać licznym wątpliwościom myśl, czy w ogóle powinnam się tam znaleźć. Czy się wpasuję? Skoro jednak zaakceptowałam jego zaproszenie, nie miałam w zwyczaju wycofywać się w cień. Poznam parę osobistości, zawrę sojusze – tak, to właśnie była prawdziwa istota Odette. I właściwie jej dziwota, gdy zaczynała mówić o sobie w trzeciej osobie.
    Znikąd dopadł mnie nagle męski głos, mieszając wszystkie myśli w mojej głowie z powrotem w niepojęty chaos. Aaron stał bez koszulki, jak gdyby nigdy nic, i wpatrywał się we mnie wzrokiem przesyconym tym porannym skonfundowaniem.
    - Wychodzisz?
    - Tak! – odparłam, w jednej chwili stając przodem do niego i próbując odzyskać prawidłowy rytm serca, które szarpnęło się całkiem niespodziewanie. Dokładnie śledziłam jego leniwe spojrzenie, wędrujące po moim ramieniu, przez dłoń, aż do zaproszenia.
    - Więc widzimy się o dziewiętnastej – skomentował zupełnie tak, jakby nie dopuszczał do siebie myśli, że cokolwiek może pójść nie tak, jak zaplanował.
    Gorszym problemem okazało się jednak zastygnąć spojrzeniem na wysokości jego oczu. I nie zniżać go do poziomu klatki piersiowej, która wyposażona w ładny zestaw mięśni przynajmniej raz przyciągnęła moje spojrzenie niczym magnes.
    - Dokładnie. – W moich rumieńcach musiało się wręcz topić zakłopotanie. Czułam wszystko na swojej twarzy tak wyraźnie, jakbym patrzyła w niewidzialne lustro. – Powinnam już pójść. – Skutecznie spuściłam głowę niżej i przeszłam obok Aarona, jeszcze w tym samym momencie oddychając pełnymi płucami.
    - Mój szofer… – zaczął, jednak bez zastanowienia mu przerwałam.
    - Nie, spokojnie. Sama trafię do akademiku, niech szofer sobie pośpi dłużej. – Uśmiechnęłam się jeszcze do mężczyzny, gdy odwrócił się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, i potem zniknęłam za drzwiami. Holy crap. Nie licząc nawet upływających dookoła sekund, stałam przy wejściu tę parę dodatkowych chwil, po których trafiłam w końcu do windy.
    W akademiku wynagrodziłam swoją nieobecność Jamie tak bardzo, jak tylko mogłam. By nieco wyciągnąć jej cierpiący umysł z głębokiego dołu, przekonałam ją do rzeczy, którą kochała – zakupy. Nie ważne, jaki humor miała, jak zła pogoda by nie była, dziewczyna zawsze potrafiła znaleźć sposób na wyjście do centrum handlowego. Oczywiste jest to, że również na tym skorzystałam, zostawiając jednak dla siebie fakt, że elegancka, biała sukienka z wycięciami w talii posłuży mi dzisiejszego wieczoru. Dokładnie pół godziny przed dziewiętnastą, kiedy Jamie już spała – bo ostatnio wyznaczała sobie naprawdę dziwne pory do tego – doszlifowałam parę szczegółów w swoim wyglądzie. Ostatnie, co pragnęłam, to do reszty odstawać od zebranych osobistości, przy których nawet gwiazdy na niebie chowają się ze swoim blaskiem. Tej przepaści między dwoma światami jednak pozostałam świadoma.
    Na bankiecie pojawiłam się równo o dziewiętnastej. Winda na przestrzeni paru minut wjechała na aż pięćdziesiąte czwarte piętro. W korytarzach, przy obu oszklonych ścianach stało tuzin, a może i więcej elegancko ubranych ludzi, którzy sączyli szampana z kieliszków. Wszędzie unosiły się subtelne śmiechy, ciche, formalne rozmowy i nie sposób było nie odnieść wrażenia, że znalazło się w oficjalnym towarzystwie.
    Zaledwie przekraczając jeden próg, już wiedziałam, że powinnam była w ogóle się tu nie pojawiać. Zanim zdołałam pomyśleć, uderzyłam w wysokiego mężczyznę odzianego w szykowny, drogi garnitur. I, jak się okazało, wystarczyło podnieść wzrok, by odkryć, z kim miałam do czynienia. Aaron. Cóż za zbieg okoliczności.
    - Przepraszam! – wydukałam od razu. – Dobrze, że nie miałam szampana… skończyłoby się gorzej. – Zaśmiałam się subtelnie, nie chcąc zbytnio zwracać na siebie uwagi w otaczającym nas gronie. Mogłam wywnioskować, że całe wydarzenie dopiero zmierzało ku rozpoczęciu.

[Aaron? Choroba + zmęczenie = chujowe pół opowiadania :( ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz