3 wrz 2018

Od Adaline cd Juliena

Kiedy spojrzał na mnie przez ramię, krew się we mnie zagotowałam. Jednak uspokoiłam się jakimś cudem. Podchodzę do niego i poprawiam mu kraniec koszulki, który musiał mu się wcześniej zawinąć. Wygładzam go dłonią, wyczuwając od razu mięśnie jego brzucha i wcięcie na jego dole. Przynajmniej tyle szczęścia w tej patowej sytuacji.
- Teraz udajmy, że wcale cię tutaj nie było, ponieważ chyba oboje nie chcemy zrywać naszej malutkiej umowy, prawda? - pytam szeptem, wplatając palce delikatnie w jego włosy tuż nad szyją.
- Jesteś hipokrytką - pochyla się do mojego ucha i odpowiada z dziwnym półuśmieszkiem na ustach, jakby triumfalnym. - Co gorsza całkowicie pozbawioną kontroli.
- Wiesz Julien... - gładzę opuszkami palców jego szyję, ponieważ jego pochylenie pozwala mi na to. Mój oddech na jego skórze wywołuje u niego gęsią skórkę. - Możesz tak mówić, jednak twoje ciało mówi coś kompletnie przeciwnego... szczególnie to wybrzuszenie w twoich spodniach, bujna wyobraźnia co? - czekam aż coś powie, aż wybuchnie i wybranie z tego lodowatego tonu, albo chociaż zarumieni się. On jednak pozostaje tym samym głazem, jakim go poznałam na dachu wieżowca. Zwyczajnie zostawia mnie taką, z głową zadartą nieco w górę, oblizującą dolną wargę i wychodzi. Oops... nasz nowy pan Grey zapomniał chyba, że nad ciałem najciężej jest zapanować, a u mężczyzn na jego nieszczęście, a moje szczęście, jest to od razu widoczne.
- Jaka szkoda - szepczę do siebie i zamykam łagodnie drzwi, wychodząc z pokoju. Schodzę na dół i siadam do stołu, gdzie czeka już na mnie Bee, a Lily wbija we mnie wzrok z dalszej odległości. 
- Mogę o coś zapytać? - odzywa się siedząca naprzeciwko mnie dziewczyna. Biorę kawałek jedzenia do ust, powoli i długo przeżuwam i dopiero połykam.
- Zależy - odpowiadam, nadal nie podnosząc wzroku z mojego talerza.
- Dlaczego do naszego mieszkania równie szybko wpadł jak i wypadł młody Callière? - pyta i mój wzrok w ułamku sekundy ląduje na niej. To nazwisko... gdzie ja je słyszałam? Chwilę zajmuje mi zastanowienie się nad tym jednak wpadam na to. Na wieżowcu należącym do jego rodziny się poznaliśmy. No tak...
- Jego ojciec ma firmę, prawda? - pytam, a Lily odpowiada z drugiego końca pokoju swoim piskliwym głosem.
- I zainteresował się tobą! Tobą! Mogłabym być taka bogata, mieć wszystko! - zaczyna, jednak ja przestaję jej słychać. Wracam do jedzenie i delikatnie uśmiecham się w myślach do siebie samej. Ta zabawa działa w obie strony, Julien. W obie.

Po pochłonięciu wszystkiego co Beatrice włożyła - ku mojemu niezadowoleniu - na mój talerz, wróciłam do pokoju, żeby zaraz zniknąć w łazience obok. Wzięłam prysznic, przebrałam się w coś dystyngowanego. Dokładniej mówiąc w ciemnozieloną aksamitną sukienkę bez rękawów z golfem zamiast dekoltu. Była dopasowana do mojego ciała, uwydatniając wszystko, co powinno być uwydatnione. Rozpuściłam głosy, co robiłam bardzo rzadko. Wyszłam omijając jakimś cudem wszelkie niewygodne pytania. Złapałam za płaszcz, zamknęłam drzwi i już po chwili na klatce schodowej rozległ się odgłos moich obcasów. Przycisnęłam mocniej do siebie okrywający mnie materiał. Torebka miarowo uderzała o moje biodro. Szybko poszłam na przystanek tramwajowy, który jechał wprost pod wieżowiec Callière.
Teraz siedzę w bogato urządzone poczekalni, na jednej ze skórzanych sof i moje myśli wahają się od przyglądania się sekretarce do obrzydzenia tym przepychem oraz w pewnym sensie brakiem gustu. Od wielu lat taki wystrój wnętrz jest już nie modny, przez swoją obcesową naturę. Teraz liczy się minimalizm, piękno w małości, nowoczesność, a mimo to właściciel tej firmy woli widać pokazać ile ma pieniędzy, a nie wiedzę o świecie.
W końcu zza masywnych drzwi wyłania się wysoka postać o nadal czarnych włosach, ostrych rysach, wyraźnej szczęce, sprawnym ciele. Zastanawia mnie ile ma lat. Wygląda dosyć młodo i już mogę wymienić kilka cech, które były również charakterystyczne dla jego syna. Podchodzi do sekretarki, nawet mnie nie zauważając, rozmawia z nią, po chwili ona wskazuje na mnie. Mężczyzna odwraca się do mnie za zdziwieniem na twarzy i omiata mnie spojrzeniem, które do złudzenia przypomina mi wzrok Juliena. Podchodzi do mnie, a ja wstaję pełna racji i wyciągam do niego dłoń, którą ujmuje. Wita się ze mną i przedstawia. Malvin. Nie wzbudziłby we mnie zaufania, gdybym była typową dwudziestoparolatką.
- Adaline Sky Baldell - przedstawiam się. Jednak przecież nic mu to nie wyjaśnia. - Był pan mniej więcej tydzień temu w mojej galerii sztuki, rozmawialiśmy o małym zastrzyku pieniędzy w związku z pewnym obrazem...
- A tak - nagle jakby go oświeciło uśmiecha się do mnie. Na co łaskawie nie odpowiadam. - Czyli to oznacza, że jednak postanowiła się pani zastanowić nad  moją propozycją. Bardzo mnie to cieszy, lecz muszę przyznać, że jestem już po pracy...
- Oczywiście, rozumiem - staram się sprawiać wrażenie, że wychodzę, aby mnie zatrzymał i to robi.
- Mogę ewentualnie zaproponować pani rozmowę w moim domu - odpowiada niezdecydowanie, a ja spoglądam na niego z ukosa.
- Nie chciałabym przeszkadzać - mówię, czując na sobie palący wzrok sekretarki i zastanawiam się wtedy, czy sypia z nią i czy to od niego płynie taki przykład dla jego syna. Mój ojciec nawet by nie uścisnął jego dłoni, dla mnie to sposób na osiągnięcie czegoś. Czegoś do czego aktualnie postanowiłam iść po trupach. Wsuwam na swoje ramiona płaszcz, który starannie zapinam. Zakładam torebkę na ramię.
- Bardzo mi zależy na tym obrazie... Zapraszam do siebie, moja partnerka się ucieszy, fascynuje ją sztuka, jednak sama niestety nie posiada talentu, aby malować samodzielnie - nalega, a kiwam głową. Przepraszam mnie i wraca się po płaszcz. Partnerka, nie żona. Nie wzięli ślubu lub to nie jest matka jego syna. Myślę, że prosto będzie to określić, kiedy już ją spotkam. Spoglądam ponownie na sekretarkę, która posyła mi krzywy uśmiech, jednak nie chce mi się wysilać nawet na to. Po co? Kolejna sytuacja, która udowadnia mi, że życie normalnych ludzie jest jeszcze bardziej zmarnowane i bezsensowne, niż moje własne. Wolę się trzymać od tego z daleka...
Wraca. Wzdycham, aby móc ponownie wejść na ten poziom "łagodności i przyjazności", który osiągam praktycznie tylko w celu zmanipulowania kimś, a mimo to nadal jest niski. Za to ja mnie potrafię wejść na wyższy. Już nie potrafię. Nawet przy mamie czuję już tylko cierpienie, bezsens, zimno. Co mam czuć, kiedy własna matka mnie nie poznaje i często muszę stać kilka metrów od niej i tylko ją obserwować, aby nie pogorszyć jej humoru, a przez co zdrowia? Patowa sytuacja. Ponownie. Można by powiedzieć, że moje całe życie jest pełne takich sytuacji. Co nie zrobisz będzie jeszcze gorzej. Powinnam się czuć dumna, ponieważ jestem jak bohaterka książki, jednak mimo wszystko nie wydaje mi się aby Antygona była godną postacią do naśladowania. Taki dziwne przeczucie.
- Panie przodem - wskazuje na drzwi.  Bez zbędnego słowa ruszam w ich kierunku, słysząc kroki za moimi plecami.

Julien?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz