5 wrz 2018

Od Althei C.D Lucia

    Ton Lucii podobał mi się coraz mniej. Rozumiałam wszystko. Nawet to, że chciała pogodzić mnie z ojcem, dać naszej rodzinie szansę na odbudowanie się od samych fundamentów. Jednak naciskanie z obu stron było niczym dwa płomienie zagrzewające nieprzyjemnie mój układ nerwowy, który wręcz kipiał od nadmiaru… wszystkiego. Każde słowo, jakie groźnie wyrwało się z ust dziewczyny, stało się w moim wyobrażeniu rękoma przypierającymi do ściany. Nie mogłam zwyczajnie poradzić sobie z tym uściskiem, a silna bariera oddzielająca mnie od wyładowania całej złości na siostrze niebezpiecznie ulegała druzgocącym emocjom.
    - Zastanawiałaś się, dlaczego nie chcę dać mu szansy? – warknęłam, wbijając natarczywe spojrzenie w ojca, który był gotowy je odwzajemnić. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i ukazała mi wyczekujący wyraz tkwiący w oczach.
    - Opuścił nas – dodała od siebie, nieco oschle, jak na nią.
    - To też. Ale mówisz, do cholery, o dawaniu szansy. On mi ją dał, zanim dostarczył wniosek do sądu pod nasze drzwi? Zanim w ogóle ocenił to, jak radzę sobie z wychowaniem ciebie? Jedyną szansą, jaką mnie w życiu obdarował, to szansa na sprawowanie pieczy nad całą rodziną. Chociaż to było jak wyrok. Dlaczego mam dać mu szansę? Daj mi tylko jeden, kluczowy powód. – Zniecierpliwione spojrzenie poszarzałych oczu, z których ulała się cała intensywność, zmierzyło ją od pasa w górę.
    Dziewczyna jeszcze długo kazała wpatrywać mi się w nią bez żadnej odpowiedzi. Wzięła głęboki oddech i zaraz do moich uszu dobiegł tak cichy oraz smutny głos, że serce momentalnie ścisnął mi niezmierzony żal.
    - Ponieważ cię o to proszę. – Każde osobne słowo uprzedziło ledwo słyszalne drżenie.
    W mojej głowie powstał wręcz kłąb wszystkich nieodczytanych jeszcze myśli, leniwie przeciskających się przez siebie, bym w końcu wybrała tą jedną, kontretną i ukształtowała ją we wniosek. Odpowiedź. Postanowienie. Nie chciałam dawać szansy ojcu i dowodem tego było oczywiste wahanie, które bezwiednie ugrzęzło w każdym moim słowie, ruchu oraz myśli. Straciłam zupełnie kontrolę nad swoimi emocjami. Nawet nad tymi, jakie zdecydowanie powinny zostać w zacienionych kątach mojego zmęczonego umysłu.
    - Ale wiesz, że zrobiłabym to tylko i wyłącznie dla ciebie? – Jej słowa, że więcej jej nie zobaczę, wymigując się od porozumienia z ojcem, wręcz odbiły na mnie piętno. Wyświetlały mi się przed oczami niczym światło biegnące z projektora, za każdym razem, gdy chciałam rzucić wszystko w cholerę.
    - Ale zrób to chociaż… – zaczęła cicho. – Daj mu szansę. Daj nam szansę.
    Z tymi słowami obdarowałam ojca niechętnym spojrzeniem. Ba, odkąd go poznałam, nigdy nie dostał ode mnie niczego innego, jak niekończącej się nienawiści i pretensji. Teraz nie było inaczej. Tamte odczucia tylko delikatnie łagodziła kłamliwa narzuta utkana z pozornej tolerancji. Żeby zadowolić siostrę, zacząć jakoś całe te porozumienie, musiałam udawać. Może tym sposobem w końcu oszukałabym samą siebie. A ten scenariusz wydawał się o wiele bardziej zachęcający, niż jak miałabym stracić siostrę. I by mnie znienawidziła za egoistyczny wybór. Egoistyczny, bo nie liczyło się dla mnie nic innego, jak pogarda wobec ojca. Było to niczym szczyt piramidy wartości i nie wypierałam się tego faktu.
    - Dobrze, dam. – Dwa słowa, a wypełniły oczy Lucii taką nadzieją, że w życiu nie widziałam podobnej. – Ale na jednym warunku. – Westchnęłam, nie chcąc zbytnio przerywać tej wesołej chwili. Mój głos mógłby wręcz roztopić lodowiec. Ale to była konieczność.
    - Słucham cię. – Ojciec nachylił się nad stołem, opierając łokcie o drewnianą, gładką krawędź. Mój warunek powinien być niezwykle oczywisty.
    - Wycofujesz wniosek o przejęcie praw rodzicielskich.
    - Nie mogę tego zrobić.
    Odchyliłam się na krześle, będąc najwyraźniej dosyć poruszoną tą niespodziewaną odpowiedzią. Te słowa były niczym dobrze naostrzona siekiera, która przecina napiętą przeze mnie szarfę względnego porozumienia, opartego tylko i wyłącznie na Lucii.
    Wyżej wspomniana dziewczyna rzuciła ostre spojrzenie ojcu. Natychmiast się pod nim ugiął, pokazując jednocześnie, że całą sprawą rządzi szesnastolatka. I tak naprawdę zdawało mi się, że poprowadziłaby całą tą rozmowę wiodącą do porozumienia bez względu na to, czy ktokolwiek z nas by ją w tych działaniach popierał.
    - Słuchaj, Lucia… – zaczął, przeczesując, o dziwo, nadal kasztanowe włosy, zupełnie pozbawione siwizny. Lucia jednak nie przyjmowała żadnych, nawet ledwo zapowiadających się sprzeciwów.
    - Nie. Słuchacie mnie, bo gdyby nie ja, nadal tylko byście się kłócili i rzucali mięsem. – Poczułam, że te gorzkie, bo już niezbyt spokojne słowa kierowała tylko do mnie, gdyż ojciec, przyznaję szczerze, nie traktował mnie tak, jak ja jego. Ale wykształcił sobie rywalkę w sądzie. Niezależnie jednak od decyzji sędziego, zawsze byłabym ze swoją małą siostrzyczką. To kwestia, która nie ulegała żadnej wątpliwości, nawet gdyby świat dookoła nagle zaczął się walić, a my straciłybyśmy grunt pod stopami.
    - Dobrze, wycofam wniosek – odparł ojciec z przepływem przymusu w głosie. Trudno było mi uwierzyć w to, że moja siostra miała aż tak wielki wpływ na tego mężczyznę.
    - Jak chcecie zacząć te porozumienie? – Założyłam spokojnie ręce na piersi i nikt nie musiał się nawet starać, żeby usłyszeć te sceptyczność wręcz wyciekającą ze słów. – Podpiszemy jakiś cyrograf, rozetniemy sobie kciuki i złączymy krew? – Prychnęłam już trochę z większym humorem, który jednak nie wynikał z niczego dobrego, czego dowodem była wyraźna niechęć czająca się w moich oczach.
    - Moją propozycję już słyszałyście. – Głos zabrał ojciec. – Zaprowadzę was do siebie, zrobię obiad. Kolację. Mam też wolne łóżko dwuosobowe. Pomieścicie się. – Na jego twarzy rozrastał się szeroki uśmiech. Ale aż tak się nie zapędzaj, stary.
    - I tak Lucia tu decyduje… – Zerknęłam na nią, siląc się na dyskretny uśmiech. – Dawaj, młoda, decyduj, bo i tak jakoś musimy zacząć. A skoro już idę na ugodę… – Prosto z moich płuc uleciało głębokie westchnienie.


[Kitty?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz