1 wrz 2018

Od Nivana cd Eugene

Te proste gesty, słowa, dotyk. To wszystko było za dużo, zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Nie rozumiałem, co chcieliśmy przez to osiągnąć, ale nie mogło wyjść z tego nic dobrego. Rozpraszał mnie, dekoncentrował, odwodził od pracy, zaburzał myśli, brudził rzeczywistość. Był moją skazą, pieprzoną plamą, zaciekiem na idealnym kielichu, tak pilnie pielęgnowanym przez całe lata.
Pojawiał się niespodziewanie w najmniej oczekiwanych momentach.
Ale tego chyba potrzebowałem najbardziej i śmiało szeptałem nocą prowadzone przed laty dialogi. Całe sytuacje, które nas spotkały, odtwarzałem wszystko, gniotąc przy okazji kołdrę w sposób dość wstydliwy. Zaciskałem palce na pościeli, wlepiałem wzrok w sufit, mając nadzieję, że nagle wyłoni się i zawita w polu mojego widzenia, nachylając się nade mną i…
I.
Antoni Adam Watson był rzeczą najgorszą dla mojego zdrowia psychicznego. Truł mnie, marnował, zasłaniał oczy, szepcąc słodkie słówka na ucho, w które ślepo wierzyłem. Nie wyrywałem się spod lodowatych dłoni.
Usta kłamcy, oczy kłamcy.
Usta kochanka, oczy kochanka.
Usta upragnione, oczy zresztą również.
Czy dało się jeszcze bardziej zrujnować moje zgniłe od środka cielsko? Jak się okazało, dało, jednakże chyba tylko Watson był tego zdolny.
Prawdopodobnie przez niego w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie zniknąłem, po prostu zamknąłem się w swoich czterech ścianach i nie wychodziłem, zastanawiając się, co robić i jak się zachowywać. Bałem się zadzwonić, znowu spotkać.
I sam nie wiem jakim cudem wylądowałem w pieprzonym klubie, jakbym znowu miał te siedemnaście lat. Ale zerkając na hipnotyzujące plecy, na obce dłonie wplecione w obce włosy, na palce drapiące goły grzbiet zrozumiałem, że ani trochę nie żałowałem tej decyzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz