8 wrz 2018

Od Juliena cd. Adaline

Przejeżdżam wzrokiem po teczce leżącej po przeciwnej stronie na fotelu pasażera. Potem unoszę wzrok na wielką... chyba mogę nazwać to posiadłością, w której mieszkałem przez osiemnaście lat, do czasu, gdy ojciec nie mógł mi powiedzieć, że jestem niepełnoletni. Wyłączam silnik, zabieram to, co mam oddać i wysiadam z auta.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. To wyjaśnia, dlaczego mój komfort jest w tej chwili drastycznie naruszany, bo od dawna, to nie jest już mój dom.
Otwieram drzwi, nie siłując się nawet powiadomić dzwonkiem, że ktoś przyszedł. Wydaje mi się, że chociaż skrawek przywilejów mi się należy, chociażby z racji tego, że po przeprowadzce się tu wychowywałem. Czyli przez prawie całe życie.
Denerwuje mnie to, że muszę pytać, gdzie papiery dla mnie, a to oznacza, że muszę zmusić się do rozmowy z człowiekiem, który z biologicznego punktu widzenia, jest moim ojcem. Więc idę za dźwiękiem głosów, których ilość po przeliczeniu stanowczo mi się nie zgadzała.
Przyjeżdżam raz na jakiś czas do domu z konieczności i co widzę? Jakże słodki widok rozciągający się od samej ściany pod oknem, aż po kraniec miejsca, na którym siedzi ojciec.
Adaline rzuca mi spojrzenie, poprzez które nie mam wątpliwości, że wcale przypadkiem się tu nie znalazła. Nie ukrywa tego. Spogląda na zebranych i udaje, że jestem po prostu niezapowiedzianym gościem.
- Nareszcie jesteś - ojciec wstaje z miejsca i podchodzi, oczekującym spojrzeniem próbując wymusić na mnie chociażby podstawę dobrego zachowania. Ani mi się śni. A tym bardziej przy niej.
Ukrywam dezaprobowany przewrót oczami zwykłym odwróceniem spojrzenia od sielankowej filiżanki kawy przy spotkaniu. Przepraszam, dwóch filiżanek kawy i jednej herbaty, bo moja jeszcze nie macocha, nie toleruje kofeiny, dlatego jedyną kawę, jaką pije, jest smakopodobny napój bezkofeinowy.
Mężczyzna, widząc że nie jest w moim zamiarze chociażby przywitanie się, przejmuje zadanie przedstawienia mnie osobie, która i tak zna moje imię, i najpewniej wie, kim jestem.

- To mój syn, Julien - mógłbym go podejrzewać o odrobinę dumy, ale w jego głosie nigdy nie wystąpiło nic podobnego. Wypowiada to zdanie za każdym razem tak monotonnym tonem, jakbym był jego kolejnym klientem z wyższymi przywilejami, ale nie do końca okazywał się przydatny i lubiany.
- Mieliśmy okazję już się poznać - mówi dziewczyna, obserwując reakcję wszystkich. Renesmee uśmiecha się szeroko, wypowiadając ciche "O" zaskoczenia, ojciec unosi brwi, ale niczym specjalnie nie wydaje się zaskoczony, a ja prycham pod nosem z wyrysowanym na twarzy krótkotrwałym uśmiechem, którym nie omieszkam się z nią podzielić.
- Daj mi te dokumenty - odwracam się tyłem do zebranych i rzucam na odchodne ojcu słowa brzmiące niczym polecenie. Wychodzę z pomieszczenia, w którym stałem i tak na samym krańcu, w wejściu.
- Przepraszam - słyszę słowa ojca, które mają chyba zagłuszyć wstyd za swojego syna. Szybkim krokiem mijam długi korytarz w świadomości, że mężczyzna idzie za mną. Otwieram drzwi i wchodzę do gabinetu. Po niedługiej chwili, wrota prywatnej samotni ojca zamykają się i zapada cisza. Rzucam teczkę na biurko, będąc obserwowany z drugiej strony pokoju.
- Mógłbyś chociaż okazywać szacunek moim gościom - nieruchomieję z podniesionym wzrokiem, lecz nieobecnym spojrzeniem. Parskam pod nosem, opierając dłonie na biodrach.
- Gdzie są te papiery? - pytam, ignorując oczekiwanie ojca na słowa wyjaśnienia z mojej strony. Nie dostaję odpowiedzi, więc odwracam się i patrzę na mężczyznę, który jest przerażająco podobny do mnie z jedną małą różnicą. Od zawsze udaje mi się go prowokować drobnymi rzeczami, które dla mnie nie mają żadnego znaczenia.
- Na półce - odpowiada, a ja ponownie odwracam się w kierunku wydzielonej części na ważne dokumenty i sięgam po segregator. Słyszę ukradkiem, jak mężczyzna podchodzi bliżej i widocznie próbuje wyczuć odpowiedni moment do rozmowy. Nie jestem zdziwiony, ale zarazem zaskakuje mnie jego zachowanie. Wyczuwam drugie dno, bo jeśli któreś z nas jest zmuszone porozmawiać, to nie są to rzeczy banalne, ani nawet średnio ważne. Co nie zmienia naszej reakcji podczas ich omawiania. Sęk w tym, że nasze wspólne tematy skończyły się dawno temu w moje siedemnaste urodziny, a myśląc rozsądnie obecnie, to nie było ich od samego początku. Zastanawia mnie, czy obydwoje chcieli mieć dzieci, czy tylko mama. Myśląc teraz, była zdolna do wszystkiego.
- Był u mnie Gaves - unoszę spojrzenie na dźwięk tego nazwiska. Co jest moim błędem, bo przez chwilę nawiązujemy kontakt wzrokowy, a w spojrzeniu ojca widzę odrobinę nadziei na porozumienie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to robi, ale ja zrezygnowałbym z tego już dawno. Te krótkie momenty ich występowania są chyba najbardziej niezręczną rzeczą dla mojego rodziciela.
Rzucam z poirytowaniem segregator na blat biurka.
- Znowu zamierzasz się wtrącać? - zabieram przeznaczoną dla mnie koszulkę z papierami i składam ją na pół, co jest kolejną rzeczą, która nas różni. Jego perfekcjonizm w rzeczach, które nie potrzebują tego, ale jego brak w momentach, kiedy się przydaje. Kieruję się w stronę drzwi i na chwilę przystaję obok niego - Wyraźnie powiedziałem, że będę sobie psuł życie według moich zasad dobrego psucia sobie życia. Więc drogi ojcze, dziękuję, ale twoja pomoc już od dawna jest zbędna - wychodzę, zamykając za sobą drzwi. Obieram jedyny pasujący mi kierunek - drzwi wyjściowe, ale na drodze staje przeszkoda, jaką jest od siedmiu lat (albo i więcej) pani Haidi. Zaraz za nią pojawia się Adaline i unosi głowę, tym razem jednak nie kryjąc triumfalnego uśmiechu.
- Wychodzisz? - pyta Renesmee, która w rzeczywistości mogłaby być moją o dziesięć lat starszą siostrą. Patrzę na znajomą dziewczynę, którą nie omieszkam spytać później, skąd spadł na nią zaszczyt gościny w domu Callière.
- Tak - za mną pojawia się ojciec, ale nie daje po sobie znać, jak bardzo wszystko mu się nie podoba.
- Mary bardzo się napracowała, zjedzmy razem obiad - na ile jeszcze złych pomysłów wpadnie ta kobieta? Nie dość, że jest głupi, to jeszcze irracjonalny. Wspólny, rodzinny obiad to przecież jedyna rzecz, której pragnę, i która nam nie wychodzi od ponad siedmiu lat.
- Doskonały pomysł, kochanie - ten entuzjazm mnie obrzydza, ale jeszcze bardziej widok. Kolejny dowód, że być może nigdy tego nie zaakceptuje, co powinno być w moim przypadku nietrudne, a wręcz normalne.
- Nie...
- Bardzo chętnie - marszczę brwi i spoglądam na Adaline, gdy jej odpowiedź zagłusza moje stanowcze zaprzeczenie.
- Naprawdę? - zza rogu pojawia się chyba najbardziej normalna osoba ze wszystkich zgromadzonych w tym domu. Wszyscy odwracają się w kierunku schodów - Jesteście jeszcze w stanie wspólnie siedzieć przy stole? - dziewczynka zakłada swoje o zdecydowanie więcej tonów jaśniejsze włosy odziedziczone po matce za ucho, których kilka kosmyków wymknęły się z warkocza i przygląda się uważnie naszemu gościowi, którego obecność wszystkim zaznacza jakieś standardy zachowania pozornego miłowania bliźniego.
- Auburn - karci ją ojciec, co jest dla mnie niezrozumiałe. Mogłaby stwierdzić fakt i było to prawdą, nie jak sztuczna atmosfera, którą się buduje. A wspólny posiłek będzie męką. Szczególnie biorąc pod uwagę obecność dziewczyny, której gdybym chciał, mógł oddać uznanie za strategiczne myślenie. Cokolwiek bym nie zrobił, wyjdzie na jej korzyść. Co się stało z tym światem, kiedy w swoim własnym domu obcy człowiek jest milej widziany niż ty sam.
Jedenastolatka wzdycha ciężko i podchodzi, aby się przywitać. Nie przeprasza jednak, co jest kolejnym dowodem na błędy wychowawcze naszego rodziciela. Nie wiem, co daje mi większą satysfakcję. Świadomość ojca, że pytanie Auburn było prawdziwe i wszyscy o tym wiemy, czy brak skruchy swojej córki za brak przestrzegania etykiety. Dzieci  tych czasach robią się coraz cwańsze.
- W takim razie zapraszamy do jadalni - Renee wskazuje na część domu, która połączona jest z kuchnią, którą chciała po przeprowadzce oddzielić ścianą. Razem z ojcem idą pierwsi, aby wskazać drogą.
- Nie wierzę, że wytrzymacie cały posiłek - rzuca Auburn w moim kierunku i uśmiecha się, jakbyśmy właśnie ogłosili zakład, który już wygrała. Chowa ręce w kieszeni bluzy i mija ścianę.
Chwytam Adaline za nadgarstek, wykorzystując chwilę braku obecności całej reszty i odwracam ją do siebie. Opiera się, ale zatrzymuje resztki godności i poprawia wolną ręką włosy.
- Cokolwiek znaczy tutaj twoja obecność, to chyba jeszcze gorsza decyzja od poprzedniej - zapada chwila ciszy, w której powinniśmy udać się za gospodarzami, ale nadal trzymam jej rękę - Ale jeśli będziesz próbowała się odgrywać za każdą rzecz, która ci się nie podoba, obawiam się, że nasz układ może ulec drobnej zmianie - puszczam jej nadgarstek i mijam, idąc do jadalni.
- Jestem tu tylko w sprawach zawodowych - przystaję i spoglądam na nią przez ramię. Podchodzi z uniesionymi w górę kącikami ust. Strzepuje mi prawdopodobnie osiadły kurz z ramienia i odchodzi bez słowa.

Adaline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz