16 wrz 2018

Od Wandy CD Nivana

Aż wstyd się przyznać, że nie do końca pamiętam, kim w ogóle byłeś i kiedy rozpłynąłeś się w powietrzu.
Kiedy zniknął ten typowy dla ciebie odór potu, smród obrzydliwych papierosów (a mogę to spokojnie stwierdzić, gdyż raz z ciekawości kupiłam paczkę i postanowiłam, że nigdy więcej).
Kiedy nagle po prostu nie było osoby, do której mogłabym się odezwać, której mogłabym rozwodzić się na temat złamanego serduszka i złotych oczu śniących się po nocy, z którą znowu wypiłabym z gwinta maryśkę i naprawdę bawiłabym się doskonale, próbując wytłumaczyć jej podstawy biologii czy wywyższając się, bo przecież byłam w tej starszej klasie, bardziej zaawansowanej i tak dalej.
Ale będąc w klasie wyżej, to ja powinnam byłam zniknąć szybciej.
Nie płakałam. Nie byłam zła. Po prostu żyłam chwilowo w jakimś śnie, takiej trochę nicości, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć. Bo przecież zawsze uważałam, że możesz zrobić wszystko, co chcesz. Że powinieneś korzystać ze swojego życia, jak uważasz i wcale nie musiałeś pytać się o naszą zgodę, nawet jeżeli wciąż powtarzałeś, że to twój ostatni rok.
I może troszkę się martwiłam, bo przecież znałam ciebie te kilka lat, a te kilka lat wystarczyło, by dowiedzieć się o tobie wiele. O twoim stanie, o żalach, złościach, smutkach. Nie zdradzałeś nigdy wszystkiego, a jednak z tych granatowych oczu naprawdę w pewnym momencie mogłam wyczytać bardzo dużo. Wystarczająco, by zacząć się martwić.
Ale w końcu odpuściłam, głupio wierząc, prawdopodobnie dla swojej wygody, że radzisz sobie, że dajesz radę i jesteś ostatecznie szczęśliwy. Bo w końcu chyba taki byłeś na naszych pierwszych i ostatnich wspólnych wakacjach.
A później skończyłam szkołę i również odeszłam, oszczędzając wszystkim moich słów, nie będąc wylewną, bo ja również nie chciałam zdradzać im wszystkiego.
Nie chciałam rozdrapywać starych ran, nie chciałam znowu płakać po nocach, rozwodzić się nad nastoletnimi uczuciami, krzyczeć i drzeć się, spoglądając w pusty sufit, nie chciałam wyrywać sobie włosów i obgryzać paznokci, nie chciałam mieć ponownie połamanych żeber, nie chciałam siedzieć naga pod prysznicem, po prostu rycząc i mając nadzieję, że ktoś po mnie przyjdzie, wytrze i ubierze, przytuli, nie komentując całej tej sytuacji. Bo przecież życie miałam jedno, a ja zmarnowałam prawdopodobnie jedyną szansę na wyprowadzenie z sennych marzeń odrobiny ukochanego złota.
A jednak gdy tylko wróciłam do bezpiecznego domu wydarzyło się dosłownie to wszystko i trwało, dopóki nie zapomniała, a raczej nie wmówiłam sobie, że tak się stało, mimo uczuć kryjących się gdzieś w cieniu umysłu.
Odpuściłam. W końcu nie rozdrapywałam starych ran, rodzina przestała pytać o ostatni rok w szkole, która stała się wręcz tematem tabu w domu. Po prostu w pewnym momencie zawsze kończyło się na dziecinnym ryku, nawet jeżeli w każdej chwili mogłabym tam wpaść, zobaczyć stare twarze i wyściskać ich wszystkich jak najmocniej. A jednak chyba wolałam całkowicie się odciąć, nie robić sobie niepotrzebnej nadziei.
No i życie mijało, robiłam praktyki, staże, rozwijałam się, dużo podróżowałam, towarzyszyłam kilka razy bratu i starałam się pisać prace naukowe, które nadal prawdopodobnie walają się po moim aktualnym mieszkaniu, bo je również ze sobą zabrałam. Dobre czasy.
A następnie wzięłam ślub, za szybko i za gwałtownie, ale jednak wtedy uważałam, że będzie to najlepsza decyzja dla mnie, w końcu lata mijały, dzieci rodzić nie mogę przez całe życie, uroda przemija i tak dalej. A w dodatku to mogło pomóc już całkowicie zapomnieć, do końca ugasić stare uczucie i zrodzić nowe, kto wie, może i mocniejsze. Same plusy.
Moje małe piekiełko trwało dwa lata oraz dwanaście dni, dopóki nie wylądowałam na podłodze w kałuży krwi, prawdopodobnie swojej, ze szklanką rozbitą na mojej głowie. Ranę zszyli naprawdę bardzo dobrze, lekarz był naprawdę miły i uśmiechnięty, a ja przynajmniej nie widziałam jej, codziennie spoglądając w lustro. Nie przypominała, ponownie mogłam zapomnieć, chociaż ciało dalej doskonale pamiętało, dalej drżało podczas muśnięć cudzej skóry, ba, nawet i cieplejszego oddechu, dalej uciekało, gdy ktoś rozkładał ręce, cały czas było nieufne, niepewne, choć chciałam z tym walczyć, przemóc się.
I sama nie do końca wiedziałam, czy przysłowie co cię nie zabije, to cię wzmocni jest aby na pewno prawdziwe. Prawdopodobnie miało okazać się w dalekiej mi przyszłości.
I znowu wróciłam z żółtą walizką do domu, znowu płakałam, budząc się w nocy, znowu drżałam pod prysznicem. Historia lubi się powtarzać, choć nie zawsze z tych samych powodów. Ba, tutaj wręcz całkowicie odmiennych.
A następnie zapanował spokój. Pogodzenie się, złapanie nici porozumienia ze wspomnieniami, może i odcięcie się od emocji, które wywoływały. Było ok, naprawdę, jak to niektórzy lubią mówić, czas leczy rany i tak prawdopodobnie wydarzyło się w moim przypadku. Wyjechałam z bezpiecznego domu, wyszłam ze swojej strefy komfortu, znalazłam małe, ale wystarczające mi mieszkanie, otworzyłam kwiaciarnię, choć miałam świadomość, że zaczynałam się marnować, nie robiłam do końca tego, czego kiedyś pragnęłam. W końcu przez zostanie florystką nie zdobędę raczej naukowej sławy, nie znajdę niczego nowego w świecie natury i tak dalej. Ale może właśnie tego potrzebowałam. Ciszy, spokoju, monotonnych dni, by wszystko przemyśleć, by już ostatecznie się z tym pogodzić i wcale nie próbować zapomnieć. By osiągnąć to swoje zen, zrównoważyć się z otaczającym mnie światem, po prostu żyć.
By z naprawdę pozytywnym nastawieniem do kolejnych dni sprzedawać kwiaty, bukiety tym biednym, zagubionym mężczyznom z ciemnoniebieskimi, głębokimi i smutnymi oczami, którzy nie do końca wiedzieli, co robią w kwiaciarni, czego szukają i w ogóle jak tu trafili.
—Przepraszam, ja chciałem kupić jakiś bukiet ale...
W tamtym momencie oboje zamarliśmy, wstrzymaliśmy oddech i podnieśliśmy ciut wyżej powieki, nie do końca wierząc w to, kto stoi właśnie przed nami, bo przecież ta druga osoba tak nie przypominała tego rozwydrzonego dzieciaka, którym oboje byliśmy.
— Ale nie wie... Wanda?
Pies nerwowo zastrzygł uszami, w nie więcej niż pięć sekund znajdując się przy mnie, kręcąc się pod nogami, prawie mnie przewracając.
Chyba się popłakałam, w końcu zawsze lubiłam być teatralnie przesadna.
Chyba wystrzeliłam dookoła lady i w kilku krokach znalazłam się tuż przy tobie, bo chciałam się upewnić, czy to aby na pewno jesteś ty.
Chyba zarzuciłam ręce na twoją szyję i chyba uwiesiłam się na niej, chowając twarz w zagłębienie pomiędzy szyją, a barkiem.
Chyba przypomniałam sobie, kim byłeś i jak bardzo byłeś dla mnie ważny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz