19 wrz 2018

Od Koyori cd. Valerie

- Jesteś tego pewny? - spojrzałam w oczy Shane’a, stojącego obok mnie. Wyraz jego twarzy nie wyrażał niczego, za to ja byłam w lekkim szoku. Po prostu to było niespodziewane z jego strony.
- Tak – odpowiedział, odwzajemniając mój wzrok.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to będzie cię kosztować dużo cierpliwości? Przypominać ci ile jej posiadasz? - spytałam, nawet nie mając zamiaru skierować swoich oczu gdzie indziej.
- To postanowione, już napisałem wiadomość. Powiem więcej, oddzwoniła tego samego dnia i dzisiaj przychodzi – odpowiedział, schylając się i zgarniając w swoje ręce przechodzącego obok Parapeta. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć!
- Shane! Ty chcesz kompletnie zmienić swój gabinet! Twój świat, w którym zawsze panował jeden wielki chaos! - który zresztą ja sprzątałam. Chłopak obrócił się do mnie, ponownie spoglądając w moje czarne tęczówki.
- Ale teraz chcę, by był bardziej poukładany – dodał, głaszcząc kocura po głowie. Podniósł dumnie głowę, wpatrując się w coś za moją osobą. Wyglądał jak ten zły charakter w filmach, szef jakiejś grupy przestępczej, co ma fioła na punkcie zwierzaka. Wiecie, o co mi chodzi.
Przyłożyłam swoją dłoń do czoła, wzdychając z bezsilności. Ja już zaczynałam się w tym wszystkim gubić. Zacznę od początku. Kilka dni temu odwiedził nas pan Kit, by zobaczyć, jak radzi sobie Shane ze swoimi projektami. Od razu po wejściu do gabinetu stwierdził, że wygląda „jak tani, ale dobry burdel”. Od tamtego momentu mój współlokator złapał doła, zastanawiając się, co powinien zmienić. Postanowił więc wynająć dekoratorkę wnętrz, by mu pomogła! Podobno była dobra, jak słyszał z opinii jednej dziewczyny z roku. O tym wszystkim dowiedziałam się dopiero godzinę temu, gdy wróciłam z zakupów na obiad. I od tamtej pory stoję z bluzą w dłoni i Acony pod nogami, która z zapiętą smyczą czekała, aż ją uwolnię.
Muszę w końcu się ruszyć… Schyliłam się do suni, głaszcząc ją i puszczając wolno. Po odwieszeniu rzeczy na wieszak chwyciłam za dwie siatki, kierując się z nimi do kuchni. Odstawiłam je na blat i zaczęłam wyciągać zakupy. Kupiłam kilka dodatków, które mogłyby się spodobać Shane’owi, ale dam mu je trochę później. Powinnam raczej zajrzeć do Inej.
- O której ma przyjść dekoratorka? - zapytałam stojącego przy schodach chłopaka. Wtem rozległ się dzwonek domofonu.
- Teraz – odpowiedział, na co tylko westchnęłam. Po prostu świetnie… Mam tylko nadzieję, że nie będzie mieć nic przeciwko moim zwierzakom.
Po dojściu na piętro otworzyłam drzwi od mojego pokoju, kierując swój wzrok na terrarium pytona. Podeszłam do niego i otworzyłam, biorąc samicę na ręce. Zasyczała cicho, gdy oplatałam ją wokół szyji, na końcu przykładając czubek swojego pyszczka do mojego policzka. Schodząc po schodach, dostrzegłam otwierane drzwi od mieszkania i wchodzącą do środka ciemnowłosą dziewczynę. Acony od razu do niej podbiegła, chcąc się przywitać, Sherlock przyglądał się im z daleka. Jeśli dobrze widziałam, to Parapet dalej tkwił w rękach mojego przyjaciela.
- Velerie Brown, prawda? Jestem Shane Lucrut, miło mi cię poznać – zaczął, wyciągając rękę w stronę dziewczyny. Od razu przeszedł do niej na „ty”. Poza tym miała ładnę imię.
- Mi również – odpowiedziała. Skierowała swój wzrok najpierw na Acony, potem na Parapeta, aż na mnie, gdy pokonałam ostatni przezroczysty schodek. Shane obrócił się za jej spojrzeniem.
- To Koyori, moja współlokatorka. A zwierzaki to… Acony, Parapet, Inej oraz Sherlock – odpowiedział na jej nieme pytanie, po kolei wskazując moich pupili. Sama skierowałam się do leżącego owczarka, odkładając obok niego węża, następnie zawracając do kuchni. Zostawiając tam Inej, byłam pewniejsza co do tego, że niczego nie zbroi, gdy mamy gościa.
- Usiądźmy może. Kawy, herbaty? - Shane dzisiaj przypominał mi wzorowego gospodarza. A gdy ja do niego przyszłam w kwestii mieszkania razem, to z trzy razy potknął się na płaskiej podłodze. O swoje nogi.

Valerie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz