9 wrz 2018

Od Billy'ego Joe cd Althei

                Na twarzy dziewczyny widziałem zmieszanie. Już miałem się odezwać, kiedy podszedł do mnie jeden z ochroniarzy. Złapał mnie lekko za ramię, a chwilę potem zaczął szeptać mi na ucho. Do mieszkania Al. i Luci ktoś się włamał, a chłopaki nie zdążyli go złapać. Pokiwałem głową. Spojrzałem na Al, oraz jej siostrę. Zacisnąłem dłonie w pięści, po czym kazałem mężczyźnie dalej obserwować mieszkanie dziewczyn, oraz informować zarówno mnie, jak i Eliota o wszystkim co się tam dzieje. Kiedy wyszedł, starałem się być przekonujący, że wszystko w porządku. Uśmiechnąłem się do Al.
                - Zostawię was na chwilę. Lucia, przynieść ci coś? – Dziewczyna tylko pokręciła głową, już miałem zamiar wyjść z pokoju, jednak wpadłem na Eliota. – Eliot? Co ty tu robisz?
                - Muszę przesłuchać Altheę Santos i jej siostrę… - Starał się mnie wyminąć, ale złapałem go za ramię, gwałtownie go zatrzymując, mężczyzna spojrzał na mnie mrożąc oczy. – Billy Joe Moliere, proszę o nie utrudnianie śledztwa.
                - Nie będzie żadnych przesłuchań jasne? Al dopiero się obudziła, a jej siostra nic nie wie. Nie widziała ich. Moi ludzie mieli na nią oko przez całą nieobecność jej siostry.
                - Ale Billy, to moja praca i…
                - Nie obchodzi mnie twoja praca. W tej chwili, obie potrzebują odpoczynku. I jeśli dowiem się, że cokolwiek od nich chcesz, mogę ci przysiąc, że nie staniesz na nogi przez długo czas – Zacisnąłem palce na jego kurtce.
                - To groźba Moliere – Eliot był już nieźle wkurwiony – Mogę pociągnąć cię do odpowiedzialności i…
                - I gówno osiągniesz, bo mam więcej kasy niż cały twój posterunek.
                Eliot spojrzał na dziewczyny, po czym strącił moją dłoń i wyszedł z pokoju. Przez chwilę jeszcze obserwowałem jak odchodzi, po czym sam wyszedłem. Przy drzwiach stało dwóch ochroniarzy, obaj mieli za zadanie pilnować Althei i Luci. Wyszedłem z szpitala. Musiałem ochłonąć po spotkaniu z policjantem.
                Byłem zmęczony, cholernie zmęczony. Z resztą, tak samo jak Lucia. Oboje siedzieliśmy tu już od kilku godzin. Usiadłem na jednej z ławek przed szpitalem, kiedy tylko się tam pokazałem, kilku ludzi podeszło do mnie prosząc o autograf i zdjęcie, mieli gdzieś to, że uprzejmie im odmawiałem i siadali obok mnie, dziewczyny obejmowały mnie za szyję a ich towarzysze robili zdjęcia. Musiałem wyglądać jak zombie.
                Po dwudziestu minutach wróciłem do pokoju, Luci nie było. Byłem prawie pewny, że pielęgniarka zabrała ją na obiad. Wchodząc do pokoju, zobaczyłem, że Al spała. Uśmiechnąłem się, po czym usiadłem na fotelu stojącym przy ścianie. Nawet nie zauważyłem, kiedy zmorzył mnie sen i zasnąłem.
                Obudził mnie szloch, otworzyłem oczy. Na drugim fotelu spała Lucia, jednak szloch dobiegał od łóżka. Wstałem, zauważając, że ktoś nakrył mnie kocem. Widząc to, że Lucia mimo przykrycia dalej się delikatnie trzęsie, okryłem ją drugim kocem, a sam podszedłem do łóżka. Usiadłem na krześle, Althea leżała na boku, a szloch wstrząsał jej ciałem. Dotknąłem delikatnie jej ramienia, a dziewczyna szybko się odkręciła i poderwała do pozycji siedzącej.
                - Spokojnie Al, to tylko zły sen. Już dobrze – Powiedziałem, nie musiała mi mówić czemu płakała. Byłem pewny, że dręczyły ją koszmary. Dziewczyna przytuliła się do mnie, nie przestając szlochać. Trzymałem ją w uścisku jakiś czas. Kiedy nieco się uspokoiła, i ponownie ułożyła się do snu, przykryłem ją dokładniej. – Śpij spokojnie, będę tu cały czas.
                - Billy… dziękuję. Za wszystko. Uratowałeś mnie, zapewniłeś Luci bezpieczeństwo… Ja… - Pokręciłem delikatnie głową, przerywając dziewczynie.
                - To nic takiego, idź spać. Rano pogadasz z Lucią, ja za to porozmawiam z lekarzem. Może niedługo będziesz mogła wyjść do domu. – Dziewczyna zamknęła oczy, obdarowując mnie delikatnym uśmiechem. Przez resztę nocy siedziałem przy jej łóżku, nie zasypiając ani na chwilę.
***
                Przez kolejne dwa dni, Lucia spędzała każdą wolną chwilę w szpitalu, ja nawet nie wracałem do domu. Spałem na fotelu w pokoju Al. Dziewczyna nie raz próbowała mnie namówić, abym wrócił do mieszkania i wyspał się w swoim łóżku. Za każdym razem odmawiałem, zapewniając ją, że jest dobrze. Siedziałem właśnie przy łóżku Al, rozmawiając z nią o tym co robiłem podczas jej nieobecności, kiedy do pokoju wszedł lekarz.
                - Pani Santos, Panie Moliere – lekarz uśmiechnął się lekko, znałem go. Zajmował się mną po moim wypadku.  – Mam dobre wieści, stan pani Althei jest doskonały. Może wrócić do domu. – Kiedy jednak spojrzał na mnie, uśmiech zniknął mu z twarzy – Panie Moliere, dotarła do mnie informacja, że od miesiąca nie chodzi pan na spotkania z psychologiem. Naprawdę mnie to niepokoi, a mam wyniki tych spotkań. Nie powinien pan z nich rezygnować.
                - Wiem , naprawdę wiem. Ale, miałem dużo na głowie. Poza tym, nie wydaje mi się, aby był mi potrzebny psycholog i… - Przerwałem widząc minę lekarza. Westchnąłem – Na następnym się pojawię. Obiecuję.
                Lekarzy tylko skinął głową, po czym jeszcze powiedział że ja pół godziny przygotuje wypis z szpitala, po czym wyszedł z Sali. Nie patrzyłem na Al, nie chciałem aby wiedziała, że nie chodzę już jakiś czas na spotkania. Przez kolejne pół godziny, unikałem tego tematu a kiedy Al dostała wypis, poprosiłem aby poszły za mną. Dziewczyny wsiadły do mojego auta, a ja pojechałem do swojego mieszkania. Althea szybko zrozumiała gdzie jadę.
                - Billy, czemu jedziesz do siebie? – Była zaskoczona, nie rozumiała mojego zachowania. Lucia siedziała cicho z tyłu, czułem na sobie jej wzrok.
                - Nie mogę pozwolić, abyście spały u siebie. Było włamanie do waszego mieszkania, wolę być pewny, że nic się wam nie stanie, a nie ma do tego lepszego miejsca niż moje własne mieszkanie. U mnie, będziecie bezpieczne.
Althea? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz