1 wrz 2018

Od Eugene cd Nivana

Skazywałem siebie na rychłą śmierć, bezpardonowo zbliżając się do drapieżnika, lawirując między innymi osobami, a przyćmione spojrzenie wbijając tylko i wyłącznie w dopiero co odnalezioną sylwetkę. Zahaczyłem po drodze o kogoś z jointem, zaciągając się mocno, byle dużo. Siostrzyczka z chęcią by się na mnie wydarła, warknęła, nie wypuściła mnie z domu. Rodzice nie wiedzieli, ta natomiast nocowała dzisiaj u Cyśki.
Nie byłem ani dobrym synem, ani dobrym bratem, a do dobrego człowieka było mi naprawdę daleko. Jednakże naturę człowieka trudno zmienić i po dziewiętnastu latach idzie się poddać. Ogarnia cię zmęczenie i powoli godzisz się z faktem, że ta jedna jedyna rzecz zostanie już taka sama, a ty będziesz sobie za to już zawsze pluł w twarz i nie będziesz w stanie zerknąć na swoje odbicie w pokrzywionym, roztłuczonym i pokruszonym lustrze w klubowej łazience, słysząc gdzieś z tyłu ciche stęknięcia i hałas skóry uderzającej o skórę.
Wymarzone życie każdego nastolatka z nadwyżką libido, ot co. Pot, smród. Seks, dragi i rock’n’roll.
Przejechałem dłonią po czyichś lędźwiach, bardzo ładnych lędźwiach, które akurat się napatoczyły. W odpowiedzi otrzymałem czysty, piękny uśmiech i łagodne spojrzenie jakichś piwnych oczu. Jednakże nie tego dzisiaj oczekiwałem.
Dzisiaj chciałem tylko lisiego grymasu, którym właśnie obdarował jakąś roznegliżowaną dziewuchę.
Błyskające światła na chwilę pozwoliły mi dostrzec go wyraźniej i dokładnie zapoznać się z krzywym, nieco orlim nosem i dość krzaczastymi brwiami, które teraz zostały ściągnięte w krótkim zamyśleniu.
A potem.
A potem wpadłem jak śliwka w kompot, bo groźne ślepia, oczyska bestii padły na moją osobę, zabarwione głodem, żądne ofiar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz