17 wrz 2018

Od Nivana cd Wandy

Przeżyliście kiedyś moment, dzięki któremu w waszym umyśle otworzyły się tysiące furtek wszelakiej maści? Który był niczym klucz do zapomnianych i może nieco zarośniętych bluszczem, czy innym zielskiem wrót, prowadzących z kolei w części umysłu, o których zupełnie zapomnieliście? Zaniedbany ogród wydawał się wtedy wyglądać paskudnie, obrzydliwie, a jednak wiedziałeś, że kiedyś doskonale wypielęgnowany był czymś, bo niezwykle cię cieszyło. Teraz jedynie pozostawały jedynie wspomnienia, bo przeszedłeś do kolejnego, by tam dbać o całkiem nowe plony, które leniwie wyłaniały się spod zbitej gleby.
Zgniłe jabłka, które leżały na ziemi, nijak nie przypominały ci już tych czerwonych, soczystych owoców, które, wydawało ci się, dosłownie wczoraj zostawiłeś, mówiąc sobie, że następnego dnia rano je zbierzesz, co nigdy się nie wydarzyło. Zapomniałeś o nich, po prostu je porzuciłeś, nie zdając sobie sprawy z tego, jak smakowite mogły być.
Bo czereśnie w sadzie obok wydawały się być niezwykle kuszące i to na nie wtedy miałeś większą chrapkę.
I teraz właśnie podnosiłeś z gleby takie jedno, popsute jabłko. Nawet miało w sobie robaka, który radośnie pełzł po powierzchni, by za chwilę wgryźć się w środek, albo wślizgnąć się do zrobionej kiedyś tam dziury.
I teraz właśnie wszystko w ciebie uderzyło, z podwojoną siłą. Owoc odzyskał barw, pasożyt zniknął, a ty na nowo mogłeś spojrzeć w mieniący się rubinową czerwienią wytwór drzewa, które stało obok ciebie. A raczej tego, co kiedyś było drzewem. Teraz jedynie zeschnięty na wiór badyl bez życia.
Byłem w ciężkim szoku, gdy blondynka bez słowa rzuciła się naokoło lady, dosłownie chwilę po tym, jak w jej oczach błysnęło niedowierzanie i zdziwienie całą tą sytuacją. Wbiegła we mnie z impetem, zarzucając mi na ramiona te znajome, wątłe ręce, chowając pamiętany wciąż kształt twarzy w okolicach mojej szyi i lgnąc do mnie, jak owad do źródła światła.
Właśnie przede mną, wtulona w moje ciało, stała Wanda Anastazja Przewalska. Ta, która dowiedziała się jako jedna z pierwszych. Ta, którą paskudnie potraktowałem. Ta, która była nieważne co by się nie działo. Ta, która wybaczała mi wszystkie moje występki. Ta, która po prostu była, gdy tego potrzebowałem.
Chociaż ja nie byłem nigdy, gdy ta potrzebowała mnie.
Miała krótkie włosy, zupełne przeciwieństwo tego, co zapamiętałem. Po wysokim kucyku nie było śladu. Tak samo po krwistoczerwonej szmince. Jedyne, co zostało, to znajome ruchy ciała i skoczny krok, który dało się dostrzec nawet po tak krótkiej chwili. Pachniała kwiatami, nieco inaczej, niż to zapamiętałem. Możliwe, że zmieniła perfumy i samo otoczenie zmieniło nieco zabarwienie woni.
Wspinała się na palce, jak zawsze, zresztą.
A ja dopiero po chwili byłem w stanie, nieco otumaniony i wciąż zatopiony w potężnym szoku, oddać jej dotyk, przytulić ją, objąć szczelnie ramionami i nie puszczać, przynajmniej przez najbliższe kilka chwil.
Czuć drugie ciało, bijące życiem na kilometr, tuż przy twojej piersi było naprawdę wspaniałym uczuciem. Szczególnie gdy zdawałeś sobie sprawę, do kogo to ciało należy i kiedy uświadamiałeś sobie, jak piekielnie tęskniłeś za tą emocją, nawet jeśli w środku rozrywała cię na strzępy, wyrywała serce, gniotła organy i prowadziła do prawdziwej apokalipsy.
Nie mam zielonego pojęcia, ileśmy tak sterczeli. Wiem tylko, że czułem jej łzy wsiąkające w moją koszulkę, coraz bardziej doskwierający ciężar jej ciała, nawet jeśli nie był duży.
Kiedy finalnie jakimś cudem się od siebie odkleiliśmy, ująłem tę drobną, czerwoną i mokrą buzię w dłonie, zerkając z niedowierzaniem na dorosłą już Wandę.
No i wycierałem te słone łzy, odgarniałem grzywkę z czoła, zagarniając kosmyki za ucho i podziwiałem, nie mogąc się na nią napatrzeć.
Bez słów, bo chyba nie miałem ani krzty pomysłu na to, co mógłbym z siebie w tamtym momencie wydusić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz