11 wrz 2018

Od Althei C.D Billy Joe

    - Co robisz? Musisz ją natychmiast odprowadzić tam, skąd ją wzięłaś…
    Niewyraźny blask, zmieniający się z powrotem w ciemność.
    - Nie. Za późno na to. – Żeński, nastoletni i przesłodzony głos. Tak charakterystyczny, że zagarnął na moment większą część mojego umysłu, zanim od nowa spowił go okropny ból i szumienie, jakie powstawało z nawarstwiających się głosów.
    - To co z nią zrobisz? – Ktoś warknął. – Będziesz opiekować się jak psem? Zajebisty pomysł! Skatuję cię kiedyś za ten… – Ostry głos się urwał.
    - Tak, zajmę się nią. Nie martw się.
    I znów pochłonął mnie bezkresny mrok. Nie wiedziałam, na jak długo zagarnął mój umysł w swoje objęcia. Godziny. Sekundy. Minuty. Wszystko to stało jedynie pustymi pojęciami, walającymi się pośród chaosu zajmującego całą głowę. Spotkało mnie coś złego. Tylko to potrafiłam wywnioskować, otwierając powieki i próbując sporządzić analizę swojej sytuacji. Niektóre myśli niemal od razu wyrywały się z mojej głowy, co utrudniało mi wręcz wszystko co tylko możliwe. Odurzenie, ogłupienie. Mój stan znalazł sobie złoty środek pomiędzy nimi.
    I nagle całe szczelne pomieszczenie ogarnął głośny stukot. Tak głośny, że zadrżał moim ciałem niczym trzęsienie ziemi. Światła mignęły mi przed oczami, a chłod zrobił się intensywniejszy. Na tyle, ile mogłam, obserwowałam sunący po podłodze wysoki cień, który zmierzał powoli ku mnie. Dopadł mnie lęk. Okropny lęk. Wziął się kompletnie znikąd, a ogarnął moje ciało pod każdym najmniejszym kątem. Zanim zdążyłam złożyć jedną, spójną myśl, rozdarłam się głośnym krzykiem, który przeszył zmętniałe od grozy powietrze.
    - Ona nie chce przestać krzyczeć! Zrób coś, zanim przyciągnie kłopoty! – Usłyszałam dziewczęcy głos. Znałam go już.
    Miałam przyciągnąć kłopoty. Jakie kłopoty? Gdzie byliśmy? Świat zawirował mi kompletnie, sprawiając, że nawet mimo zapierania się rękoma, wyladowałam z powrotem na podłodze. Wilgotnej, twardej i zimnej jak skurwysyn. Lekkie rozchylenie powiek pozwoliło mi skupić wzrok na dwóch sylwetkach, które zbliżyły się do tego stopnia, że czułam się dosłownie osaczona. Kim byli? Czego ode mnie chcieli? Ciągle krzyczałam. Nie kontrolowałam tego. Z gardła nie potrafiło mi wyjść żadne słowo, tylko ten ciągły, nieprzerwany krzyk.
    - Szybko, zrób coś, Nath! Inaczej będziemy mieć przejebane u sąsiadów.
    - Z-zostawcie mnie! – Jedynie te słowa udało mi się wyrwać z ust. Odbiły się jednak takim echem w mojej głowie, że zdołałam odnieść wrażenie, iż faktycznie zawisły tylko tam.
    - Ty będziesz mieć przejebane, Lex. – Z tymi słowami dostrzegłam w końcu twarz, jak się okazało, mężczyzny. Jego zielone spojrzenie utrzymywało się na poziomie mojego wzroku tylko przez chwilę, po czym, nie próżnując, uderzył mnie mocno we wrażliwą część czaszki. Zanim odpłynęłam w otchłań zupełnej nieświadomości, poczułam rozlewający się po głowie dotkliwy ból.


***


    W głowie nadal miałam tylko ten sen. A raczej wspomnienie, pod koniec niewyraźne niczym treść starodawnej, pożółkłej kartki. Było coś jeszcze. Musiało być. Ledwo skupiałam się na rzeczywistości, poddając tę myśl nieustannym wątpliwościom i rozważaniom, niczym człowiek godny zastępcy wybornego pana Sherlocka. Dyskretnie uszczypnęłam się w ramię, by sprawdzić, czy to, co mnie otacza, to żadne ukształtowane w świat obłoki ze snów. Pierwszy stopień masochizmu, nie ma co.
    Wyglądając przez okno drogiego samochodu, natychmiast ogarnęła mnie dziwna świadomość. Droga prowadziła wszędzie, tylko nie do mojego mieszkania.
    - Billy, czemu jedziesz do siebie? – Rzuciłam mu nagłe spojrzenie, w którym czaiło się niezrozumienie.
    - Nie mogę pozwolić, abyście spały u siebie. Było włamanie do waszego mieszkania. Wolę być pewny, że nic się wam nie stanie, a nie ma do tego lepszego miejsca niż moje własne mieszkanie. U mnie będziecie bezpieczne.
    Włamanie? Emocje aż zebrały się w moich płucach, na chwilę blokując oddech.
    - Właśnie mówisz mi, że miałam włamanie i wieziesz mnie do swojego mieszkania? – zareagowałam nad wyraz ostro i nie przeszkadzało mi w tym nawet suche gardło. – Mam tam swój cały dorobek, muszę wracać! Zginęło coś? – Obserwowałam, jak głowa mężczyzny kieruje się to na drogę, to na mnie, a jego oczy wyrażały pozorny spokój. Znając go, dobrze wiedziałam, jak szybko może to ulec zmianie.
    - Tego nie wiem, Al. – Wzruszył tylko ramionami. Cóż za zniewaga.
    - Wysadź nas, już. – W lusterku odnalazłam spojrzeniem zdezorientowaną twarz Lucii. Dziewczyna ze zmęczenia prawdopodobnie całkowicie zamknęła się we własnych myślach, jedynie nasłuchując dyskusji.
    Billy zrobił dokładnie to, co chciałam: zatrzymał auto, ale parking nawet częściowo nie przypominał tego mieszczącego się nieopodal mojej kamienicy. Zmierzyłam piosenkarza morderczym i na pewno niezbyt przychylnym spojrzeniem. Nie czekając długo, opuściłam samochód, trzaskając drzwiami tak mocno, że pojazd aż drgnął.
    - Dopóki nie wyjaśni się, kto jest sprawcą włamania, lepiej będzie, byście pomieszkały tu. Tam może być zbyt niebezpiecznie. – Westchnął, wychodząc zaraz za mną. Lucia już niemal po ułamku sekundy pojawiła się tuż przy mnie i zacisnęła swoje palce na moich.
    - Pewnie twoi fani. – Lucia skomentowała to szybciej niż zdążyłam przetworzyć słowa Billy’ego. Oboje obdarowaliśmy nastolatkę zdziwionym spojrzeniem, które nawet nie zrobiło wrażenia na jej zlodowaciałym wyrazie twarzy.
    - To nie jego wina – cicho szepnęłam, nie będąc pewną swoich słów. Gdzieś w moim wnętrzu nadal odzywała się potrzeba, że powinnam być mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobił. I chyba te uczucie przytłumiało w tej chwili realizm, jaki dostrzegła tylko Lucia. Nie, błagam, młoda, nie rób tego dla mnie. Czasami żałowałam, że nie została zamknięta jeszcze odrobinę czasu w sferze dzieciństwa, kolorowych tęczy i takich problemów, które dotyczyły tylko braku barwnego pisaka. Cóż, moja siostra dorastała.
    Dokładnie skontrolowałam twarz mężczyzny, nie wiedząc, jak zinterpretować delikatne ściągnięcie brwi. Powstrzymywał coś. Nie trzeba było być kimś więcej niż zmartwionym człowiekiem, by do spostrzec.
    - Czy Lucia ma rację, czy nie ma, nieważne, bo idziemy na górę. – Jako pierwsza weszłam do budynku, chyba aż nadto wyraźnie próbując przerwać pełną napięcia ciszę. Świadomość, że wszystko wydarzyło się przez moją znajomość z Billy’m nie okazywała się w żaden sposób potrzebna na ten czas.
   Weszliśmy do pustej windy i rozproszyliśmy się po całej jej powierzchni. Zlustrowałam mężczyznę spojrzeniem i pomasowałam się po bolącym karku, a przez ten gest przepłynęło lekkie zakłopotanie.
    - No więc teraz grzecznie śpiewaj, dlaczego nie chodzisz do psychologa. – Doskonale słyszałam, o czym była mowa na szpitalnym korytarzu, i stwierdziłam, że to najodpowiedniejsza pora, by zaczął myśleć też o sobie. Ton mojego głosu nie przyjmował sprzeciwów, a wzrok wywiercał w nim dziurę, stanowczo odchęcając od wszelkiego formatu protestów.


[Billy?]

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń